Narracje 75. sezonu NBA

Sport narracją stoi. Nie jest to zbyt odkrywcze stwierdzenie, chociaż po bliższym przyjrzeniu się sprawie, to właśnie narracja jest tym, co najbardziej nakręca kibiców i wielbicieli poszczególnych drużyn, zawodników czy sportowców, których aktywność skoncentrowana jest na sportach indywidualnych. Również w naszej ulubionej lidze NBA, mamy mnóstwo narracji, które grzeją wielbicieli i fanów koszykówki. Jakie historie przyniesie nam, okrągły, jubileuszowy, 75. sezon NBA? Oto cztery (moim zdaniem) najciekawsze narracje nadchodzącego wielkimi krokami sezonu 2021/2022.

Dom spokojnej starości w Los Angeles

Lata mijają, a Los Angeles Lakers wciąż są na ustach wszystkich pasjonatów NBA. Po naznaczonej kontuzjami, ubiegłorocznej kampanii, Jeziorowcy po raz kolejny stawiani są w gronie głównych kandydatów do zdobycia tytułu, chociaż ich skład przeszedł diametralne zmiany. Carmelo Anthony, Russell Westbrook, LeBron James, Dwight Howard, Rajon Rondo, DeAndre Jordan – większość z tych nazwisk elektryzowała wielbicieli NBA w poprzedniej dekadzie. Większość z nich to stali uczestnicy meczów gwiazd, ale łączy ich jeszcze coś innego, a mianowicie metryka.

Nie da się ukryć, że wymienionym wyżej panom, już bliżej niż dalej do emerytury. Rzecz jasna, drużyna, w której prym wiedzie LeBron James wciąż jest contenderem, ale pod ogromnym znakiem zapytania stoi ich zdrowie, które sypie się już na starcie sezonu – na ten moment na liście kontuzji widnieją już Trevor Ariza oraz Talen Horton-Tucker. Sporym problemem może okazać się też stan zdrowia Anthony’ego Davisa, który pomimo bycia jednym z najlepszych skrzydłowych ligi, ma również bogatą historię problemów zdrowotnych. I o ile zbiór weteranów może przynieść ogromne korzyści w Play-Offs, wynikające z ogrania i doświadczenia większości zawodników, to nie da się ukryć, że Lakers czeka bardzo trudny sezon, w którym Frank Vogel będzie musiał dysponować minutami tak, aby odciążyć liderów, by ci byli gotowi na najważniejszą fazę rozgrywek. Czy ciała weteranów wytrzymają trudy sezonu? Przekonamy się już niedługo.

Nowa jakość Chicago Bulls

Od momentu kontuzji Derricka Rose fani Chicago Bulls nie mieli zbyt wielu powodów do radości. Byki były chłopcem do bicia dla większości ligi, pomimo całkiem sporej sumy talentu w składzie. Niestety, zamieszanie w zarządzie, nietrafione wybory w drafcie (Lauri, o tobie mowa) i ciągłe zmiany trenerów zaowocowały marazmem w Chicago. Na szczęście, nowy wicedyrektor ds. operacji koszykarskich, Arturas Karnisovas już w ubiegłym roku zaczął zmieniać obraz drużyny ze stanu Illinois, dodając do osamotnionego Zacha LaVine, jednego z najlepszych ofensywnie centrów ligi, Nikolę Vucevica, a w aktualnym off-season potężnie wzmacniając skład.

DeMar DeRozan mimo swego wieku, wciąż potrafi grać w koszykówkę, co udowadniał w ubiegłych latach, będąc liderem San Antonio Spurs. Lonzo Ball wciąż ma sporo do udowodnienia, mimo, że w ubiegłych sezonach pokazywał, że może być nie tylko świetnym obrońcą, ale też pierwszym rozgrywającym zespołu, który śmiało może bić się o Play-Offs. Dodając do tego Alexa Caruso, możemy mieć pewność, że w tym sezonie (o ile zdrowie na to pozwoli) znów zobaczymy Chicago Bulls w Play-Offach. No i będzie to jedna z najlepszych drużyn fun-to-watch, czego przedsmak mieliśmy już w preseason.

Odrodzenie potęgi z San Francisco

W minionej dekadzie Golden State Warriors byli zespołem, który zapisał się na kartach historii NBA, jako jedna z najlepszych ekip, jakie kiedykolwiek biegały po parkietach ligi. Niestety, po porażce w Finałach 2019, sen się skończył, przynajmniej chwilowo. Problemy ze zdrowiem Klaya Thompsona i Stephena Curry’ego, stanowiących trzon zespołu oraz odejście Kevina Duranta, sprawiły, że od dwóch lat nie widzieliśmy Wojowników w Play-Offach. Nie znaczy to jednak, że te dwa lata były zupełnie nieudane, wszak do składu ekipy z Kalifornii dołączyli James Wiseman, który z miejsca stał się jednym z najbardziej perspektywicznych centrów ligi oraz Andrew Wiggins, który po nieudanym epizodzie w Timberwolves, kiedy to wszyscy kwestionowali jego talent, stał się jednym z ważniejszych filarów zespołu, zwłaszcza po bronionej stronie parkietu.

W tym roku, Golden State Warriors mają szansę na powrót do walki o najwyższe cele. Po prawie dwóch latach przerwy od gry, do składu wróci Thompson (w okolicach grudnia, o ile nic złego się nie wydarzy), Wiggins wciąż się rozwija zarówno w ofensywie jak i defensywie, a z przerwy, spowodowanej urazem łękotki w prawym kolanie, wraca wspomniany już Wiseman. Dodając do tego w pełni przepracowane i wolne od kontuzji lato Stephena Curry’ego i Draymonda Greena oraz skok jakościowy w grze Jordana Poole’a (który wygląda ostatnio jak trzeci Splash-Brother), możemy być świadkami powrotu Warriors, nawet do wielkiego Finału NBA.

Brooklyn „All-Star” Nets

Brooklyn Nets mogą mówić o ogromnym pechu. W poprzednim sezonie, byli oni zaledwie kilkanaście milimetrów stopy Kevina Duranta od wyeliminowania późniejszych mistrzów, Milwaukee Bucks. Kto wie, co by się stało, gdyby KD miał stopę mniejszą o jeden rozmiar? Teraz można tylko gdybać. Sean Marks jest świetnym Generalnym Menadżerem, który w zaledwie dwa lata zrobił z Nets jednego z głównych kandydatów do tytułu mistrzowskiego, a w ubiegłym roku, jeszcze bardziej wzmocnił swoją drużynę, sprowadzając do niej takich graczy jak James Harden, LaMarcus Aldridge czy Blake Griffin. Ten off-season też może uznać za udany – do składu dołączyli weterani parkietów NBA, tacy jak Patty Mills (mistrz z 2014 roku) czy skrzydłowy Paul Millsap.

Na papierze, drużyna z Brooklynu ma wszystko co potrzebne, aby bić się o najwyższe cele. Niestety, jak zdążyliśmy się już przyzwyczaić, problemem jest nie tylko zdrowie poszczególnych zawodników, których zabrakło podczas serii z Bucks (albo grali na jednej nodze, jak Harden), ale i Kyrie Irving. Już w poprzednim sezonie, miał on swoje odchyły (nagłe wyjazdy i nieobecność na meczach), a teraz rozgrywający odmówił przyjęcia szczepienia przeciw COVID-19 i z tego względu został odsunięty od drużyny. Nie oceniam, czy robi dobrze, czy źle – wszak jest to indywidualna sprawa każdego człowieka, ale dla drużyny z Brooklynu jest to bardzo mocny cios, do tego wycelowany poniżej pasa.