Washington Wizards 105:103 Miami Heat

Do hali American Airlines przyjechali zawodnicy Washington Wizards by kontynuować swoją serię zwycięstw. Dla Miami Heat osłabionych brakiem Chrisa Bosha miało to być trudne spotkanie i jak się okazało rzeczywiście takim było. Zapraszam na krótką relację oraz na kilka moich obserwacji po tym spotkaniu.

Spotkanie było bardzo wyrównane przez większość z 48 minut. Żadna ze stron nie potrafiła wyjść na ponad 10-punktowe prowadzenie. Pierwsza kwarta to przede wszystkim rozłożona na wielu graczy ofensywa Czarodziei. Marcin Gortat złapał dwa szybkie faule i w jego miejsce pojawił się Nene, który w tym spotkaniu miał pole do popisu z miernej klasy podkoszowymi Heat. Wizards bardzo dobrze dzielili się piłką, a John Wall świetnie przeprowadzał piłkę pod kosz przeciwnika. Po stronie Heat dobrze współpracowali Luol Deng i Mario Chalmers.

W drugiej odsłonie ciekawym pojedynkiem było starcie Nene z Udonisem Haslemem. Haslem bardzo dobrze radził sobie w pomalowanym i zdobył kilka łatwych punktów. Brazylijczyk nie pozostawał mu dłużny. Nene był za silny i za szybki na nogach dla wysokich Heat. Klasyczne akcje rozgrywał Andre Miller rzucając tyłem do kosza i z półdystansu po zasłonie. Grę Heat psuły straty, sam Chalmers w połowie drugiej kwarty miał na koncie 4 zgubione piłki. Pomimo luk w defensywie i chaotycznego ataku to gracze Miami prowadzili po pierwszej połowie 55 do 54.

Druga połowa była równie wyrównana. W Heat grę kreowali głównie Deng i Wade, którzy praktycznie we dwójkę starali się utrzymać Heat w grze. Trzeba przyznać, że wychodziło im to bardzo dobrze. W trzeciej odsłonie udało im się nawet prowadzić 6 czy 8 punktami przez dłuższy czas. Gra Wizards opierała się na świetnej postawie Nene.

W ostatnią kwartę gracze Heat wchodzili z trzypunktowym prowadzeniem. Można powiedzieć, że już tradycją stało się przejmowanie ostatniej kwarty przez Johna Walla, który w ostatniej odsłonie zdobył 10 punktów. Minimalna przewaga Heat topniała w mozolnym tempie, aż na dwie i pół minuty przed końcem spotkania doświadczyliśmy remisu po 95. Punkty zdobyli Pierce i Wall i dali 4-punktowe prowadzenie Czarodziejom na co odpowiedział  momentalnie Wade. 2 z 4 osobistych wykorzystał w dwóch kolejnych akcjach Jasiek Ściana, a Wade sieknął piękną tróję zza łuku. Dwa osobiste wykorzystał Bradley Beal, a w kolejnej akcji przechwycił piłkę, którą starał się podać Wade i było w zasadzie po meczu. Wykorzystał obydwa wolne i nawet trójka Wade’a nie wiele zmieniła.

Obserwacje:

Gra Wizards była zależna od defensywy. W momencie kiedy potrafili zamknąć i spowolnić akcję Heat mieli mecz pod kontrolą. Całe zło w tym spotkaniu dla Czarodziei wynikała z luk w obronie. John Wall pokazuje, że ma jaja i jest realnym kandydatem może nie do najlepszej piątki ligi, ale drugiej najlepszej czemu nie. Przykład Heat pokazuje, że nie da się wygrywać spotkań z 2-3 graczami na poziomie. Sam Deng z Wadem i to bez Bosha nic nie zdziałają. Luol powoli wraca do formy i coraz lepiej wkomponowuje się w grę Heat. Niestety dla nich mają ogromne luki pod koszem i  na obwodzie. Mają 3 świetnych graczy + 2-3, którzy realnie mogą wpływać na grę zespołu, a o reszcie lepiej nie wspominać.

Bez tytułu

Komentarze do wpisu: “Washington Wizards 105:103 Miami Heat

  1. Najbardziej szkoda Wade’a bo gra o wiele lepiej niż 2 ostatnie sezony :/

Comments are closed.