Generalni Menadżerowie – cisi władcy NBA

Fani sportu z pewnością spostrzegli, że ostatnimi czasy pojawia się sporo filmów o sporcie. Mieliśmy już świetny Moneyball z Bradem Pittem, a także Draft Day, w którym główną rolę grał Kevin Kostner.

Obydwa filmy pokazywały jak ważną rolę pełnią generalni menadżerowie w klubach. Oczywiście to trener ustawia skład, tworzy taktykę i prowadzi treningi. Jednak wszystko rozpoczyna się w biurze GM-a, który jest kluczową postacią. I co ciekawe najmniej docenianą. Zazwyczaj odpowiedzialność za zły wynik spada na barki zawodników i szkoleniowców. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że wszystko zaczyna się w biurze ludzi, którzy odpowiadają za kształt zespołu. Generalni menadżerowie działają zazwyczaj w cieniu. Nie afiszują się, nie wychodzą przed szereg. Jednak mają najbardziej odpowiedzialną rolę. Muszą nie tylko ułożyć plan na budowę drużyny, ale brać też pod uwagę kwestie finansowe. Dziś w NBA możemy dostrzec kilka rodzajów działalności teamów. Drużyny zazwyczaj budowane są obecnie w oparciu o picki w drafcie (Magic, 76ers, Trail Blazers, Thunder, Jazz, Timberwolves, Bulls, Celtics), przeprowadzanie masy trade’ów (Kings, Pistons, Clippers, Mavericks, Nets, Wizards), czy polowaniu na największe gwiazdy (Heat, Knicks, Rockets, Lakers). To są jakby dwa główne nurty, które obserwujemy. Są oczywiście takie organizacje jak Raptors, Spurs, Warriors czy Grizzlies, które funkcjonują nieco inaczej, bowiem stawiają raczej na połączenie doświadczenia wymieszanego z własnych wyborami w drafcie. Oczywiście na to, jak budowane są drużyny składa się wiele czynników. Historia klubu, to w jakim mieście się gra. Wszystko to ma dziś wpływ. Wiadomo, że za brakiem gry w fazie PO idzie większa szansa na zbudowanie zespołu poprzez wysokie picki w drafcie. Im większa i popularniejsza metropolia tym łatwiej skusić tych najlepszych. Są oczywiście od tego wyjątki, ale czy jest jakaś reguła, która wyjątku by nie miała?

Trzeba też zadać sobie pytanie co opłaca się bardziej? Czy rzeczywiście ściąganie za wszelką cenę największych gwiazd ma sens? Dobrym przykładem jest tutaj Houston Rockets. Ekipa, która od 8 lat nieprzerwanie ma ponad 50% zwycięstw w sezonie zasadniczym nie może osiągnąć sukcesu. Wystarczy tylko wspomnieć, że ostatni raz w finałach konferencji znaleźli się w sezonie 96/97. W półfinale natomiast grali podczas rozgrywek 08/09. Głównymi postaciami obecnie są ściągnięci jako wolni agencie James Harden i Dwight Howard. Wspiera ich kolejny wolny agent, Trevor Ariza i dwójka wybranych przez Rakiety w drafcie Terrence Jones – Patrick Beverley. Trzeba jednak pamiętać, że przed tym sezonem Daryl Morey (GM zespołu) próbował skusić kolejną gwiazdę. Robił to jednak nieudolnie, bo nie tylko nie udało mu się sprowadzić Jamesa, Anthony’ego czy Bosha, ale stracił też Chandlera Parsonsa i Jeremy’ego Lina. Niezbyt miło musiał poczuć się wspomniany Jones, bo do samego końca nie wiedział czy miejsca w składzie nie zabierze mu Bosh. Na razie po jego grze tego nie widać (14 pkt i 7 zbr na mecz to niezły bilans). Jednak gołym okiem widać, że próby ściągania największych nazwisk są ryzykowne. Tym bardziej, że odbija się to na tym na jaką ławkę rezerwowych możesz sobie pozwolić. Ich podstawowa piątka za ten sezon zarobi łącznie 47,1 mln. Z czego aż 36,1 to wynagrodzenia dla Howarda i Hardena.

Warto Rakiety zestawić z rewelacją początku sezonu, Golden State Warriors. Ekipa z San Francisco długo nie mogła odnaleźć właściwego rytmu. Pomimo posiadania ciekawych graczy z dużymi nazwiskami, nie mogli awansować do PO. Trudno się dziwić skoro 4 lata z rzędu nie potrafili przekroczyć choćby 45% zwycięstw. Jednak w końcu ktoś w ekipie Wojowników poszedł po rozum do głowy. A konkretnie Bob Myers, który po objęciu posady GM-a w 2012 zaczął nową erę w Złotym Stanie. To właśnie pod jego rządami GSW po czterech latach posuchy wygrali ponad połowę spotkań osiągając bilans 47-35 i awansując w PO do półfinałów konferencji. Gdy obejmował drużynę miał duży orzech do zgryzienia. W salaries miejsce w budżecie zajmowały naprawdę dziwne kontrakty. 11 mln umowa Monty Ellisa, 9 mln dla… Andrisa Biedrinsa czy 6,7 dla Kwame Browna. Dość powiedzieć, że Stephen Curry miał wtedy dopiero ósmy pod względem finansowym kontrakt w drużynie, a Nate Robinson i Klayt Thompson odpowiednio 11 i 10. Myers zaczął od dużych porządków. W sezonie 11/12 Warriors skorzystali w sezonie z usług aż DWUDZIESTU graczy! Z czego SIEDEMNASTU zaliczyło przynajmniej jeden mecz w podstawowym składzie. Taką samą ilość mieli na liście płac. Myers szybko zredukował ilość zawodników w składzie do trzynastu. Co prawda w zespole został Andris Biedrins, a dodatkowo ściągnięto Richarda Jeffersona, którego kontrakt wart był wtedy 10,1 mln, ale Warriors zaliczyli najlepszy występ w Play Offach od 36 lat. Obecnie zespół prowadzony jest niezwykle mądrze. Nie ma już przepłaconych zawodników. W tym sezonie S5 Warriors zgarnie z kontraktów zaledwie 30,4 mln., które rozkładają się na kontrakty aż czterech „wychowanków”. Choć kolejne 27,2 zarobią dwaj rezerwowi: Iguodala i Lee. Ale akurat to nie Myers podpisywał z Davidem tak dużą umowę. Warriors mają jednak poczucie komfortu. Curry ma ważny kontrakt do 2017 roku. Kapitalnie rozwijający się Klay Thompson podpisał co dopiero umowę do 2019. Barnesowi kończy się ona w 2016.

Zresztą widać pewną prawidłowość w tym komu wiedzie się w NBA najlepiej obecnie. Mistrzowie z San Antonio to chyba najmądrzejsza organizacja w historii. Wyobraźcie sobie, że odkąd trenerem został Gregg Popovich, a więc sezonu 96/97, w którym przegrywali na potęgę, by dorwać Tima Duncana w drafcie, ani razu nie zeszli poniżej 60% zwycięstw! Ostrogi stawiają na zgranie, tych samych ludzi i rozsądne działania. Mają kapitalnie rozwinięty skauting, który pozwala im pomimo niskich numerów w drafcie, znajdować wielkie talenty. Od 2002 roku GM-em SAS jest R.C. Buford, który swoją pracę w Teksasie rozpoczął już w 1988 roku! Zaczynał jako asystent trenera Larry’ego Browna, potem na trochę opuścił San Antonio, by powrócić jako skaut, a w końcu został GM-em. Pod jego rządami Spurs zdobyli swoje cztery z pięciu mistrzowskich tytułów. Spurs zbudowali potęgę idąc zupełnie inną drogą niż większość zespołów. Zbudowali skład wokół Tima Duncana, dając mu do pomocy znakomitych pomocników. Manu Ginobili został wybrany w drafcie już w 1999 roku, ale w NBA zadebiutował dopiero trzy lata później. Warto pamiętać, że był dopiero 57 pickiem! Tony Parker przywdział strój Spurs rok przed Argentyńczykiem. Jego ekipa z San Antonio ściągnęła jako 28 pick pierwszej rundy. Najmłodszy MVP finałów w historii – Kawhi Leonard to 15 wybór w drafcie roku 2011. Thiago Splitter został wybrany z tym samym numerem co Parker, przed sezonem 10/11. Jedynie Danny Green nie zaczynał kariery od razu w Spurs. 46 pick, 2 runda draftu. W barwach Cavaliers zagrał zaledwie w 20 spotkaniach. Zresztą pierwszy sezon w Spurs miał bardzo dziwny. Po zaledwie 2 tygodniach od zatrudnienia został zwolniony, by potem w trakcie sezonu powrócić pod skrzydła Popovicha. Spurs mają doskonale rozwinięty skauting, który moim zdaniem nie jest doceniany tak bardzo jak powinien. W Teksasie mają niezwykłego nosa do zawodników, a coach Pop sprawia, że wyrastają oni na solidnych, mocych graczy. Do tego R.C. Buford dba o finanse. Parker, Duncan, Splitter, Green i Leonard, a więc podstawowa piątka Spurs (gdy wszyscy są zdrowi) zarobi w tym sezonie łącznie 38,5 mln. Najwyższy kontrakt ma Parker (12,5 mln), ale wiadomo, że Kawhi Leonard po tym jak nie przedłużył obecnej umowy i będzie zastrzeżonym wolnym agentem latem, dostanie znaczną podwyżkę, która jednak nie będzie dla Spurs problemem. Zresztą wydaje się, że w tej organizacji po prostu nie ma problemów. Jest tylko jednosłowna odpowiedź na pytania Gregga Popovicha.

A jaki przykład można dać jako złe zarządzanie klubem? Tutaj bez większych możliwości można wystawić przed szereg Brooklyn Nets i Los Angeles Lakers. Zacznijmy od tych pierwszych. Gdy ogłoszono, że Nets przenoszą się z New Jersey do Brooklynu wierzono, że nastaną dla nich nowe, lepsze czasy. W drużynę zainwestował wpierw Jay-Z, który marketingowo odwalił kawał dobrej roboty. Niestety nie da się tego samego powiedzieć o Billy Kingu (GM) i właścicielu Mikhailu Prokhorovie. W Nets chciano iść drogą na skróty. Nie liczono się z pieniędzmi. Zadanie było jednoznaczne: szybko zbudować drużynę, która wygra mistrzostwo. Zaczęto więc kombinować. Odkąd duet King – Prokhorov zaczęli rządzić klubem mieliśmy już 4 trenerów. Kombinowano także ze składem. Z sezonu 10/11 zostało w Nets zaledwie 3 graczy – Deron Williams, Travis Outlow i Brook Lopez. Poza Brookiem nie ma w S5 innego wychowanka. Do tego King źle lokuje pieniądze w kontrakty. Joe Johnson, D-Will, Garnett, Lopez i Bogdanović, a więcej pierwsza piątka zarobią łącznie za ten sezon 73,7 mln. Sam wyjściowy skład. Mamy w całej kadrze Nets aż dwunasty graczy, którzy dostają powyżej 1 mln rocznie. Oczywiście Prokhorov ma to gdzieś, bo pieniędzy ma za dużo, ale mimo to nie potrafi ich rozsądnie wydawać w NBA. Do tego średnia wieku wyjściowej piątki Nets to 30,4. Trzeba też pamiętać, że Williams i Lopez są bardzo kontuzjogenni. Rozgrywający tylko raz w swojej karierze rozegrał pełen sezon i miało to miejsce w sezonie 07/08 gdy przywdziewał jeszcze barwy Jazz. Natomiast center Brooklynu w przeciągu ostatnich trzech sezonów na 230 możliwych spotkań rozegrał 96. Oczywiście jeśli wszyscy są zdrowi i w pełni formy to nie wygląda to tak źle. Jednak jest to kolos na glinianych nogach, który przy dość słabej ławce rezerwowych nie pozwala na zbyt częsty odpoczynek swym największym gwiazdom. Nic więc dziwnego, że Nets od czasów Kinga i Prokhorova na cztery sezony zaledwie dwukrotnie awansowali do Play Offów, w których odpadali odpowiednio w 1 i 2 rundzie.

Co do Lakers to każdy wie jak wygląda ich problem. Który co ciekawe nie zaczął się od nich. Pamiętacie jak Chris Paul był już praktycznie w ekipie Jeziorowców? Wszystko było dogadane, Nowy Orlean przystał na ofertę Los Angeles. Po wielu latach ekipa z Miasta Aniołów miała mieć wreszcie point guarda, który nawiąże do czasów Magica Johnsona. Jednak David Stern zablokował ten trade. Przypomnijmy, że w ramach wymiany miały wziąć udział trzy drużyny. Pau Gasol miał powędrować do Rockets, Paul do Lakers, a w Hornets mieli zawitać Kevin Martin, Luis Scola i Lamar Odom, a także Goran Dragić i pick w 1 rundzie draftu 2012, którym dysponowali Knicks, a który posiadali Rockets. To jednak się nie wydarzyło. Niestety nie było u władz Lakers planu „B”. Miała być wielka trójka Paul – Bryant – Howard. W trybie awaryjnym ściągnięto zaawansowanego wieko Nasha zamiast CP3, no i udało się z Dwightem. Mitch Kupchak, który od 2000 roku jest GM-em LAL wyraźnie się pogubił. Po tym jak Jeziorowcy obronili mistrzowski tytuł zaczął się zjazd w dół. Nie znaleziono godnego zastępcy dla Phila Jacksona, który odszedł na emeryturę po sezonie 10/11. Wiadomo, że na linii Kupchak – Jackson nie było najlepiej. Master Zen został postawiony pod ścianą i albo wygrałby mistrzostwo, albo miał odejść. Odpadnięcie w półfinałach konferencji zakończyło sprawę. Warto zwrócić uwagę jakim składem dysponowali wtedy Lakers. Fisher, Bryant, Artest, Odom/Bynum i Gasol. Fish miał już wtedy 36 lat, Kobe 32, Metta i Lamar po 31, a Pau 30. Na miejsce Jacksona przyszedł Mike Brown, który w skróconym sezonie z powodu lockoutu także doszedł do 2 rundy PO. Kupchak popełnił jednak fatalny błąd w sezonie 11/12, w którym kompletnie się pogubił. Po słabym początku startu i bilansie 1-4 postanowił zwolnić Mike’a Browna. Jako, że nie mógł znaleźć nikogo na jego miejsce, w pięciu spotkaniach Lakers prowadził Bernie Bickerstaff, który o dziwo radził sobie dobrze i osiągnął bilans 4-1. Jednak wtedy Mitch wpadł na pomysł zatrudnienia Mike’a D’Antoniego. Udało mu się wprowadzić LAL do PO, ale odpadł już w pierwszej rundzie. Co gorsza w przerwie pomiędzy sezonami GM Jeziorowców nie poczynił żadnych ruchów kadrowych, które wzmocniłby zespół. Nie udało mu się zatrzymać w drużynie Dwighta Howarda, a dla wiecznie kontuzjowanego Nasha nie sprowadził godnego zastępstwa. Luka po DH12 także nie została w żaden sposób załatana. Bez PG, C i Kobe’ego Lakers mieli najsłabszy sezon odkąd przeprowadzili się do Kalifornii z Minneapolis. W tych rozgrywkach lepiej nie będzie. Zamiast pomyśleć o tym, by ściągnąć solidnych graczy, ale nie o statusie gwiazdorów, Kupchak usilnie starał się, by dołączył do zespołu LeBron lub Melo. Wynik tych starań znamy. Po odejściu Phila Jacksona Lakers mieli już 4 trenerów, a łączny bilans (wraz z tym sezonem) to 113-122. Dodatkowo również pod względem finansowym LA nie mają się zbyt dobrze. W Salary Cap oczywiście pierwsze miejsce zajmuje Bryant, który za ten sezon dostanie 23,5 mln. Steve Nash, który nie pojawi się na parkiecie zainkasuje 9,7 mln. Jeremy Lin dostaje 8,3, a Jordan Hill 9 mln. S5 Lakers łącznie zgarnie za ten sezon 44,9 mln (ewentualnie gdy do zdrowia wróci Young i wskoczy do podstawowego składu ta kwota wzrośnie o 4 mln). Widać ewidentnie, że Kupchak nie ma pomysłu na to jak znów zmienić Lakers w maszynę do wygrywania. I nie chodzi tutaj nawet o Black Mambę i jego kontrakt. Przed tym sezonem na liście wolnych agentów było dużo więcej ciekawszych graczy. Na pozycji centra mieliśmy Marcina Gortata. Wśród rozgrywających Kyle’a Lowry’ego, Erica Bledsoe’a, Nate’a Robinsona czy Isaiah Thomasha. Do tego Chandler Parsons, Paul Pierce, Trevor Ariza, Lance Stephenson, Luol Deng, Shaun Livingston, Vince Carter, Glen Davis, Josh Mcroberts, Spencer Hawes. Na kogo mogli sobie pozwolić z tej listy Lakers? Na sezon 14/15 próg salary cap to 63 mln.,a luxury limit wynosi 76,8 mln. Lakers wydają 69,6 mln. Załóżmy, że Kupchak dogaduje się z Nashem i ten kończy karierę, nie ściąga Lina i Boozera. Od powyższej kwoty odejmujemy więc 21,2 mln. Priorytetem powinien być PG. Lowry’ego raczej ciężko byłoby wyciągnąć z Toronto, ale już Bledsoe był całkiem realnym celem. Od Suns dostał w końcu kontrakt, w ramach którego dostanie za ten sezon 12 mln. Thomas 7 mln, a Robinson od Nuggets 2 mln. Załóżmy, że Lakers biorą Robinsona, który ma miejsce w S5. Gdy ostatnio stawiano na niego w Bulls osiągał statystyki na poziomie 13 pkt i 4 ast. Zostaje nam jeszcze 19 mln. Podkoszowi. Hawes wart jest 5 mln. Można tak kombinować dalej, ale rozumiecie o co mi chodzi, prawda? Kupchak po prostu spieprzył sprawę. Nawet gdyby zostawił Nasha (jak też uczynił) to nie rozumiem sprowadzania do zespołu Lina i Boozera. Zresztą danie kontraktu wartego prawie 28 mln Nashowi, który miał 38 lat przechodząc do Lakers nie świadczy dobrze o Kupchaku.

Czy jest zatem jakiś złoty sposób na to, by drużyna była dobrze prowadzona? Na co warto postawić? Z jednej strony sukcesy i dominacja Heat w ostatnich latach mogłyby wskazywać, że należy za wszelką cenę tworzyć Big 3 i tego trzymać. Z drugiej jednak strony trzeba pamiętać, że Heat mieli już w składzie genialnego Wade’a, sprowadzili najlepszego gracza NBA i dołożyli solidnego Bosha. No i 2 mistrzostwa na 4 finały to nie jest jakiś rewelacyjny wynik biorąc pod uwagę wyżej wymienioną trójkę graczy. Widać też pewien trend, którym kierują się GM-owie. Organizacje takie jak Warriors, Raptors, Trail Blazers wytyczają nowe standardy. Pokazują, że nawet jeśli nie jest się miastem o ogromnym potencjale marketingowym i nie osiągało się wielkich sukcesów w ostatnich latach, to można stworzyć ciekawą drużynę. Opieranie się na samych gwiazdach jest bardzo zgubne czego najlepszym przykładem są Thunder, którzy pomimo posiadania Duranta i Westbrooka nie potrafili jeszcze wygrać mistrzostwa, a w tym sezonie okazało się, że tracąc ich dwóch, ciężko jest o dobry wynik. Tak samo jest z Pacers, który postawili wszystko na Paula George’a. Rockets mają imponujący start sezonu, ale wszyscy dobrze wiemy, że prawdziwy test to dopiero faza Play Off. Ciężką decyzję będą musieli podjąć władze Bulls, bo jeśli Derrick Rose wciąż będzie więcej czasu spędzać na leczeniu kontuzji niż grze, to potrzebne będą drastyczne kroki. Jedno jest pewne. Nie warto przekładać wszystkiego nad posiadanie jednej czy dwóch gwiazd. To nie przynosi długotrwałych korzyści.

Ktoś oczywiście może stwierdzić, że przecież Boston zatrudniając Allena i Garnetta postąpili podobnie. Jasne. Ale pamiętajcie, że mieli wtedy w składzie też Paula Pierce’a, Rajona Rondo i grupę bardzo solidny backup (aż 6 graczy notowało powyżej sześciu punktów na mecz). Potrzebna jest głębia składu. Wyważenie pomiędzy doświadczeniem i młodością. Pochopne ruchy i zmienianie co sezon trenera nic nie da. Nie popieram jednak też ruchów jakie wykonuje np. ekipa 76ers. To jest już po prostu złe. Jeśli chcesz sukcesu zarówno na parkiecie jak i pod względem finansowym musisz odpowiednio wyważyć zespół. Trudno jest przewidzieć czy Cavaliers szybko dopasują się na tyle, by nawiązać do sukcesów Heat. Tym bardziej, że organizacje pokroju Wizards i Raptors naprawdę wyglądają bardzo solidnie. Jeśli D-Rose będzie zdrowy to Bulls także będą niezwykle niebezpieczni w walce o finał. Heat brakowało rywalizacji w Konferencji Wschodniej. Obecnie wydaje się, że w końcu możemy mieć ciekawszą walkę o finał.

Najważniejsze pytanie jest jedno: na czym Ci zależy? Jednorazowym sukcesie, czy długotrwałej dominacji? To podstawa. Zgranie, dobry trener, głęboka ławka rezerwowych, przynajmniej 3-letnie umowy z najważniejszymi graczami. Mając kręgosłup drużyny możesz tworzyć coś większego. Wymieniając co chwile elementy nie masz szans, by od razu zawładnąć ligą. Nie każdy team stać na topowych graczy. Wtedy należy mądrze wybierać w drafcie, pilnować wolnych agentów i mądrze dobierać zadaniowców. Przedobrzysz w kontraktach? Blokujesz sobie możliwość jakiegokolwiek ruchu (przykład Bulls z Boozerem czy obecnie Nasha i Lakers). Będziesz czekać za długo i nie zdecydujesz się na przedłużenie umowy z ważnym graczem (Stephenson i Pacers)? Możesz mieć problem, gdy najważniejszy zawodnik dozna kontuzji. W tej układance jest tak wiele elementów, że naprawdę warto doceniać pracę GM-ów. Choć nie są na pierwszych stronach gazet, to oni wszystko zaczynają budować lub burzyć. Jeśli miałbym zrobić listę klubów, które są najmądrzej zarządzane (na ten moment!) to w mojej prywatnej opinii wyglądałoby to tak:

1) San Antonio Spurs
2) Toronto Raptors
3) Golden State Warriors
4) Memphis Grizzlies
5) Washington Wizards
6) Dallas Mavericks
7) Chicago Bulls
8) Phoenix Suns
9) Charlotte Hornets
10) Atlanta Hawks
11) Portland Trail Blazers
12) Los Angeles Clippers
13) New Orleans Hornets
14) Denver Nuggets
15) Oklahoma City Thunder
16) Boston Celtics
17) Milwaukee Bucks
18) Sacramento Kings
19) Orlando Magic
20) Utah Jazz
21) Indiana Pacers
22) Miami Heat
23) Houston Rockets
24) Cleveland Cavaliers
25) Detroit Pistons
26) Minnesota Timberwolves
27) New York Knicks
28) Philadelphia 76ers
29) Brooklyn Nets
30) Los Angeles Lakers

Komentarze do wpisu: “Generalni Menadżerowie – cisi władcy NBA

  1. Dobry artykuł. Ten Ranking na koniec też wygląda rozsądnie, choć ciężko wytypować zwłaszcza środek zestawienia :) Nie lubie czepiania się słowek, ale było to tyle razy powtarzane (pamiętam Woy Twoja uwagę :P ), że jeszcze raz napiszę. Kontuzjogenna jest koszykówka a Williams i Lopez są na kontuzję podatni bądź mało odporni :) Pozrawiam

  2. W końcu jakiś dobry artykuł – oby było tylko lepiej :)

    Co do rankingu to ja przyznam że Thunder dla mnie zdecydowanie na dole są .
    No i Hornets które było dwa lata temu uznawane za najgorzej zarządzaną ekipę na 9 miejscu. O ile progres jest to jednak jeszcze bym się wstrzymał z tym optymizmem i bliżej środka stawki ich umieścił.

  3. Ja od dłuższego czasu myślę że fajnie było by poczytać o tym jakie jest życie przeciętnego koszykarza.
    Jak wygląda rozkład dnia i tygodnia gdy jego drużyna gra w domu/na wyjeździe.
    Kiedy trenują zgranie na boisku, ile mają czasu na siłownie, ile odpoczywają/regenerują siły np u masażysty, ile czasu spędzają na układaniu przedmeczowej taktyki, kiedy mają czas dla sponsorów i w końcu ile maja czasu na życie codzienne, rodzinne i wypoczynek.
    jak to wszystko pogodzić kiedy gra sie co drugi dzień?? I to daj Bóg u siebie lub w okolicy.
    Co gdy jest się w rozjazdach? Przecież trzeba też dojechać, dolecieć.

    Fajnie było by też poczytać o zainteresowaniach koszykarzy, ich hobby oraz życiu codziennym.
    Którzy sa ustatkowani: mają żony i dzieci a którzy balangują (heh kiedy na to czas).

    Niestety to tematy dość trudne i pracochłonne więc liczę sie z tym ze pewnie o tym nie poczytam.

    1. Postaram się takowy zrobić. Chodzi mi to też po głowie od dłuższego czasu, ale na razie trwa zbieranie materiałów. Ale obiecuję, że się doczekasz :)

  4. Warriors jeszcze sa w Oakland a nie San Francisco :) fajnie jakby dali rade dojsc do Finalow :)

  5. Fajny art. Mam tylko dwie uwagi:

    pierwsza to ławka NETS. Piszesz, że jest/była słaba a grając bez Lopeza i Williamsa(bo większość sezonu grał tak jakby nie grał;) weszli do PO i wyglądali co najmniej nieźle. Jestem oczywiście nieobiektywny, bo lubię tę drużynę ale wydaje mi się, że ławkę mają bardzo fajną mimo odejścia Blatche’a.
    Druga sprawa to Timberwolves. Teraz umieściłbym ich wyżej, bo za Love’a dostali więcej niż myślałem. Jak na taką organizację i sytuację to był majstersztyk. Jesli chodzi o erę Khana to polecam filmik, który powoduje utratę włosów na głowie :
    https://www.youtube.com/watch?v=J2G-s67xp70&list=UUSpvjDk06HLxBaw8sZw7SkA

    Nikt nie ma szklanej kuli ale to co ten gość odwalał zasługuje na miano DRAMATU.
    Także druga sprawa to uwaga konstruktywna :)
    Pozdrawiam

  6. Mavericks z pewnością powinni być blisko końca listy. Masa nerwowych ruchów kadrowych – Nash, Chandler, rozwalenie mistrzowskiego teamu na nic. Jedyne co ich ratuje to dobrze płacą weteranom przez co ściągają ich na krótkie kontrakty. Drużyna bez przyszłości na dzień dzisiejszy.

  7. ciekawy art. ale nie zgadzam sie z pozycja rakiet, zespoł w budowie, prócz 2 allstarsów maja rzecz która mi bardzo imponuje – zdolnośc do wyszukiwania talentów – Parsons, Beverly, Dragic, Jones, Patterson kilku innych. Ciekwi mnie jak za kilka sezonów bedzie wygladał Papanikolau.
    mimo 2 gwiazd nisko stoją w salary cup. w zupelnoscia zgadzam sie z pozycją raptorsów, i gsw

  8. @Autor
    Lakers na 30 miejscu i pan Kupchak sie pogubil? Troche pozno przeczytalem ten artykul, wiec nie wiem czy jest sens cos dodawac, niemniej napisze :)
    Wg. mnie zadaniem GM’a nie jest zdobycie mistrzostwa, tylko takie zarzadzanie organizacja, aby przynosila spodziewane profity (czyli najczesciej kase) wlascicielom, pelni on role takiego CEO w korporacji (a przynajmniej tak rozumiem role GM’a Lakers). A taki klub istnieje tylko dlatego, ze dostarcza emocje gawiedzi (calkiem rozne – od patriotycznych az do hejtow :) ), niemniej te emocje przywiazuja do klubu. Biorac to pod uwage, sadze, ze wyglada to troche inaczej (to tylko moje zdanie).
    W skrocie. Pan Kupchak zakontraktowal maly dream team w Lakers (ten z Howard’em). Dlaczego dodal tu pana d’Antoniego to nie wiem – tu moze faktycznie sie pogubil – kazdy popelnia bledy (ale moim zdaniem po prostu za bardzo uwierzyl w siebie). W kazdym razie po tym eksperymencie (odejsciu Howard’a) okazalo sie, ze wspolpraca Bryant’a z innymi gwiazdami na tym etapie jego kariery nie bardzo wychodzi. Nie bede tego rozwijal, bo to raczej dluzszy temat, niemniej moim zdaniem nie dziala.
    Czyli nastapila sytuacja w ktorej jesli chcemy zdobyc mistrzostwo/cos wiecej, to musimy dodac gwiazdy. Jak je dodamy to beda problemy w druzynie. Raz juz eksperyment sie nie udal. Dodatkowo jeszcze gwiazdy nie bardzo chca przychodzic do druzyny Bryant’a. Wiec zeby ruszyc do przodu nalezaloby sie pozbyc Bryant’a …
    I teraz pojawia sie moim zdaniem najciekawsze. Oceniamy ile nalezy wydac na nowe gwiazdy. Oceniamy potencjal marketingowy Bryant’a. Bierzemy pod uwage emocje kibicow (po co istnieje klub, przywiazanie, sentyment), koszty (wydatki na nowe gwiazdy) i ewentualne zyski i straty (nie wiem jaka bylaby reakcja kibicow na przehandlowanie Bryant’a). I zastanawiamy sie …
    Prawdopodobnie GM’owi Lakers wyszlo (i wlascicielom Lakers), ze taniej wyjdzie – bardziej oplaca sie przeplacic gwiazde (jeden koszt + plus zrzucenie ewentualnej odpowiedzialnosci za niemoznosc zakontraktowania innej gwiazdy + pokazanie swiatu, ze wierza, iz to dalej najlepszy gracz na swiecie + pokazanie, ze dbaja o swoje gwiazdy i to nie tylko biznes ;) ), otoczyc ja srednimi/slabymi graczami, dac jej pobijac rekordy statystyczne, dac jej grac hero mode, dac kibicom popatrzec jak sie denerwuje przegranymi i cieszy wygranymi, niz sciagnac kilka gwiazd i podpasc kibicom. Klub zadowolony (mniejsze koszty, zyski sie nie zmniejszaja), Bryant zadowolony, moze robic co lubi, kibice tez (maja swoja gwiazde, ktorej emocjami i wyczynami zyja), i raczej ich klub nie traci. Sam sie zlapalem na tym, ze ogladam Lakers dla Bryant’a :)
    Sorry za lekki chaos, staralem sie to jak najbardziej skrocic – nie umiem tak ladnie pisac jak tutejsi autorzy. Podsumowujac, to GM tym ruchem zmniejszyl koszty, zostawiajac porownywalne zyski, i wlasciwie nic nie tracac, i wg. mnie wcale sie nie pogubil – po tym ruchu sam bym go zatrudnil :) (Przypominam tylko, ze w swojej wypowiedzi zmienilem nieco kryteria oceny – wzialem czysto biznesowa, zamiast nieco romantycznej wizji budowania mistrzowskiej druzyny.)
    pozdrawiam

Comments are closed.