Zemsta Robinsona, Bulls znów przegrywają na wyjeździe

Nie wiedzie się podopiecznym Toma Thibodeau podczas ostatnich spotkań wyjazdowych 68. sezonu. Minionej nocy Bulls gościli w Denver, gdzie coraz lepiej radzą sobie miejscowe Samorodki. Spotkanie miało być okazją do swego rodzaju zemsty Nate’a Robinsona, którego po powrocie Derricka Rose’a nie potrzebowali już sternicy z Chicago. Jak się okazało w decydującej o losach meczu czwartej kwarcie Nate popisał się serią trójek i pomógł Jordanowi Hamiltonowi przy zwiększeniu dystansu nad rywalem.

Była to siódma wygrana z rzędu Samorodków nad przyjezdną drużyną z Chicago. Nuggets którzy w ostatnich meczach pod kierunkiem Briana Shawa poprawili skuteczność w ataku, używając kolejnych rezerwowych do wzmocnienia siły ofensywnej, a tym razem ich pierwszym strzelcem okazał się wyżej wspomniany Hamilton (17pkt, 3/6 za trzy oraz 6 zbiórek). Bulls natomiast wyraźnie brakowało kontuzjowanego Jimmy’ego Butlera.

Forma zespołu z Chicago nie jest zaskoczeniem, bowiem kolejny raz zespół Toma Thibodeau nie sprostał następnemu rywalowi w końcówce spotkania. Zacznijmy od tego, że należytego wsparcia ze strony kolegów zabrakło Derrickowi Rose (9/20 z gry przy 19pkt i 4as) i bohater ostatniej 5-meczowej serii z wygranymi Bulls, Luol Deng zgubił swoją dyspozycję strzelcką gdzieś w samolocie do Denver..przy 13 zebranych piłkach Anglik trafił 3 z 18 rzutów z gry i został na koniec meczu z 6 oczkami na koncie. To był najgorszy występ skrzydłowego w obecnych rozgrywkach. Lepiej natomiast wypadł zastępujący w S5 Butlera, Mike Dunleavy (6/11 i 15pkt oraz 5zb).

Dopiero w drugiej kwarcie jednej z drużyn udało się odskoczyć na kilka punktów i ta przewaga była zbudowana przez gospodarzy. Gracze Briana Shawa dzięki korzystaniu z błędów Kirka Hinricha (niecelne rzuty, straty piłki przy nadepnięciu na linię czy faule na rzucającym Evanie Fournier) zbudowali 8-punktową zaliczkę (48-40, 50-42). Jednak kolejne pudła Jordana Hamiltona i Timo Mozgova dały szansę Bulls na zmniejszenie strat, co dokładnie wykorzystał Joakim Noah (po jego celnych osobistych i celnym rzucie z gry było już tylko 48-50). W ostatnich 90 sekundach drugiej odsłony Nuggets zostali bez zdobyczy punktowych.

W trzeciej kwarcie gra gości wyglądała fatalnie, bowiem przy nie do końca agresywnej obronie (choć na pewno skuteczniejszej niż w pierwszej połowie meczu) Nuggets zdobyli oni tylko 14 punktów. Przez ponad 4 minuty jej przyjezdni nie zdobyli żadnych punktów, a od stanu 51-52 , Nuggets znów zbudowali przewagę (51-58).

Warto zaznaczyć, iż obie ekipy słabo sobie radziły przy rzutach z pola gry, Bulls notowali marne 38% (3/10 za trzy), ponadto rzadko stawali na linii rzutów wolnych (8/14), a Nuggets porzucili pomysł atakowania tablicy gości, szybko wracając do obrony. Efekt; Bulls zdobyli tylko 7 oczek po kontrach. Dla przeciwwagi skuteczność z gry teamu z Denver wynosiła 45% (9/21 za trzy). To właśnie rzuty za trzy punkty okazały się kluczem do wygranej miejscowych.

W niej po 8-punktowej przewadze z trzeciej części meczu zespół z Denver przeszedł do zadania ostatecznego ciosu rywalowi. W dwie i pół minuty miejscowi rozbili w pył obronę byłych 6-krotnych Mistrzów ligi. Dwie trójki słabo radzącego sobie przez trzy kwarty Nate’a Robinsona (3/13 z gry) oraz dwie kolejne z ręki Jordana Hamiltona (17pkt i 3/6 za trzy) przyniosło im wynik 83-62! Był to swoisty nokaut dla przeciwnika, po którym nie byli oni zdolni podnieść się by powalczyć o mniejszy wymiar kary, niż porażka 10-punktami. Dla Bulls to była 4 porażka w 5 wyjazdowych spotkaniach.

Ciekawostka; Andre Miller przesunął się na 9 miejsce w historii wśród najlepiej podających, spychając na 10 lokatę Roda Stricklanda.

Wynik: Denver Nuggets – Chicago Bulls 97:87 (24:25, 26:23, 20:14, 27:25)

Nuggets: Hamilton 17, Hickson 14, Faried 12 i 11zb, Lawson 11pkt i 7as.
Bulls: Rose 19, Boozer 15 i 10zb, Dunleavy 15, Noah 11 i 12zb.