Powrót Big Three Spurs i popis Ginobiliego daje pierwszą wygraną nad Lakers

Spurs nie musieli się uciekać do umyślnego faulowania Howarda (zrobili to tylko raz) by ograć u siebie Lakers w pierwszym meczu serii. Ich bohaterem został Manu Ginobili, który pociągnął zespół w trudnym momencie trzeciej kwarty i zapewnił niezwykle ważną wygraną.

Argentyńczyk zakończył wieczór z 18 punktami, 2 zbiórkami 3 asystami i 2 przechwytami. Gości w grze utrzymywała para HowardGasol, ale uzbierane w sumie 36 punktów, 31 zbiórek i 7 asyst nie wystarczyły przy biernej postawie partnerów, a zwłaszcza mizernej grze zmienników Lakers.

Drużyna Stan  serii I kw. II kw. III kw. IV kw. Wynik
Los Angeles Lakers 0-1 15 22 20 22 79
San Antonio Spurs 1-0 24 21 25 21 91

Przebieg spotkania

Oba zespoły nerwowo rozpoczęły spotkanie. Po tym jak trafił Nash musieliśmy czekać blisko 2 minuty na pierwsze punkty gospodarzy. Przebudził się Duncan, który najpierw dwa razy trafił, a potem odegrał w kontrze do Greena na dystans i było już 7-2. Po chwili włączył się Parker, ale Lakers punktowali z półdystansu rękami Gasola i Howarda, a Popovich poprosił o czas.

W kolejnych minutach mecz był wyrównany, a wyróżniał się Steve Blake, który zanotował sekwencję trzech kolejnych bardzo dobrych zagrań w obronie (dwa przechwyty i blok). Lakers nie potrafili jednak odgryźć się na atakowanej połowie, a po trafieniu z dystansu Ginobiliego było już 19-10. Argentyńczyk był zupełnie niepilnowany po penetracji Parkera – pamiętacie, że pisałem o tym przy okazji zapowiedzi, Pop nigdy nie zapomina o detalach.

Do końca kwarty utrzymywała się przewaga Spurs, a jej wynik ustalił Antawn Jamison bardzo trudnym rzutem spod samego kosza po pięknym podaniu Gasola i było 24-15.

Przewaga gospodarzy ustabilizowała się w okolicach dziesięciu oczek. Gracze Popovicha dobrze wymuszali przewinienia przyjezdnych, a po jednym z takich (w ataku) Jodie Meeks dodatkowo podkręcił kostkę. Lakers jednak nie rezygnowali i po punktach Nasha i wsadzie Howarda (kolejne piękne podanie Gasola) tablica wskazywała już tylko 28-24.

Serię 8 kolejnych pudeł Spurs przerwał dopiero Gary Neal. Miejscowi wykorzystali nieskuteczność Gasola i w niecałe 60 sekund odbudowali przewagę. Przez dwie kolejne minuty mieliśmy mini-pojedynek Duncana z Howardem, a przed przerwą Pop zastosował jeszcze obiecane Hack-A-Howard. Faulował Baynes, a środkowy Lakers trafił dwukrotnie i do szatni oba zespoły schodziły przy wyniku 45-37.

Liderzy obu zespołów po pierwszej połowie: Tim Duncan – 13 punktów, 4 zbiórki, 3 przechwyty; Tony Parker – 7 punktów, 6 asyst; Dwight Howard – 14 punktów, 7 zbiórek; Pau Gasol – 6 punktów, 10 zbiórek, 6 asyst.

Druga połowa znów rozpoczęła się od niechlujnej gry z obu stron, ale to miejscowi szybciej opanowali nerwy i po trafieniach Parkera przewaga znów przekroczyła dziesięć oczek.  Spurs nie grali jednak swojej tradycyjnej koszykówki opartej na dużej ilości podań i po kolejnych pudłach i trafieniu z rogu Nasha dystans zmniejszył się do 50-44.

Zły Popovich musiał przypomnieć swoim podopiecznym o założeniach taktycznych. Wynik cały czas oscylował wokół 4-6 punktów przewagi Spurs, a Lakers ewidentnie wyczuli szansę na wyrwanie tego meczu. Grę musiał uspokoić Ginobili, a za punktowanie znów odpowiadał agresywny Duncan.

Istotnym wydarzeniem kwarty było jeszcze to, że na 2 minuty przed końcem swój czwarty faul zaliczył Dwight Howard. Przed decydującymi 12 minutami jeszcze raz przebudził się Manu trafiając dwa razy z dystansu i tablica wskazywała 70-57. Jak się później okazało, to był decydujący moment spotkania.

Lakers jeszcze raz zebrali się na zryw. Dwukrotnie trafił Gasol i znów przewaga zmalała poniżej 10 punktów. Ponownie Spurs się przegrupowali i teraz nie mieli już zamiaru podawać rywalom dłoni.

Miejscowi wygrali zasłużenie, ale trzeba otwarcie przyznać że nie zagrali dobrego spotkania. Mieli szczęście, bo gdyby trafili na lepiej dysponowany zespół mogliby zaczynać serię od 0-1. Doświadczona drużyna wie jednak, że w playoff ważniejsze od stylu są wygrane. Ja jako kibic SAS nie miałbym pretensji gdyby w brzydkim stylu wygrali kolejne 15 pojedynków.

Co do Lakers – nie zaskoczyli nas chyba niczym. Podkoszowi mieli przewagę, ale nie dominowali. Zabrakło punktów w szybkim ataku (2-17), ale też kto miałby biegać? Goście mieli również zbyt wiele strat (18) i trafili zaledwie 3/15 z dystansu. Kończąc – ich rezerwowi zdobyli w sumie zaledwie 10 oczek przy 40 gospodarzy. Jeśli LAL chcą wygrać w San Antonio to będą musieli się bardziej postarać.

Pozostałe notatki

  • Jeff van Gundy jak zwykle świetny: „Steve Nash sprawny na 80% gra lepiej pick&roll niż inni rozgrywający przy 120%.”
  • Matt Bonner mógłby być DJem. Szybkość z jaką machał rękami w obronie przeciwko Gasolowi robiła wrażenie.
  • Tony Parker nie jest gotowy jeszcze na 100%, ale ważniejsze jest to, że ewidentnie obawia się wysokich Lakers przy wejściach pod kosz.
  • Steve Blake zasługuje na słowa uznania za obronę przeciwko TP, ale także za grę w ataku.
  • O tym że gwiazda może więcej w NBA można się było przekonać w trzeciej kwarcie gdy wściekły Tim Duncan nakrzyczał (słusznie) na sędziego za brak gwizdka i… nie otrzymał przewinienia technicznego.
  • Na dzisiejszy mecz realizator zamontował mikrofony Jamisonowi i Nealowi. Na kolejny proponuję Sacre i Millsa – usłyszymy bardzo interesujące trzepotanie ręcznika.
  • Cichy bohater spotkania po stronie Spurs – Matt Bonner.
  • Czy ktoś zauważył na boisku Earla Clarka?

Boxscore

Lakers: Gasol 16, World Peace 5, Howard 20, Nash 16, Blake 12, a także Jamison 6, Clark 0, Morris 0, Meeks 4

Spurs: Duncan 17, Leonard 8, Splitter 2, Parker 18, Green 6, a także Baynes 0, Bonner 10, Blair 0, de Colo 2, Neal 6, Joseph 4, Ginobili 18