Wspominając Dream Team

Na każdej płaszczyźnie, przez całą historię koszykówki zdarzają się drużyny lepsze i gorsze. W danej chwili na pewno tak. W konfrontacji z historią wypadają już jednak blado. Postanowiłem sobie wspomnieć ekipę uważaną za najlepszą jaka tylko kiedykolwiek pojawiła się na parkiecie. Nie bez powodu została nazwana „Drużyną Marzeń”.

Chodzi oczywiście o słynny Dream Team, czyli reprezentację USA z Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie 1992. To był pierwszy rok, gdy FIBA dopuściła do gry zawodowców rodem z NBA. W czerwcowych mistrzostwach Ameryki gwiazdorski zespół Stanów Zjednoczonych z łatwością rozgromił wszystkich rywali, ale to był dopiero przedsmak tego co stało się na IO.

Skład USA na tej imprezie wyglądał następująco (plus krótkie info na jakim poziomie był każdy z tych zawodników):

#4 Christian Laettner (23 lata) – jedyny niezawodowiec, który pojawił się w reprezentacji. Laettner odnosił jednak liczne sukcesy w koszykówce akademickiej. Zdobył z Duke mistrzostwo NCAA trafiając historyczny rzut. W drafcie 1992 wybrała go Minnesotta Timberwolves z trzecim numerem. Co ciekawe, wygryzł z olimpijskiego zespołu Shaqa O’Neala, który wtedy grał na uniwersytecie Louisiana.

#5 David Robinson (27 lat) – lider San Antonio Spurs. Notował średnio na mecz 23.2 pkt, 12.2 zb i 4.5 bl (najlepiej blokujący całej ligi). Został wybrany najlepszym obrońcą ligi,

#6 Patrick Ewing (30 lat) – King Kong z New York Knicks. Dostarczał w każdym spotkaniu 24 pkt i 11.2 zb.

#7 Larry Bird (36 lat) – żywa legenda. Sezon 91/92 był jego ostatnim na zawodowych parkietach, ale i tak zdobywał średnio 20.2 pkt, 9.6 zb oraz 6.8 as. Występem na Igrzyskach Olimpijskich zamknął swoją niezwykle bogatą karierę.

#8 Scottie Pippen (27 lat) – właśnie zdobył swoje drugie mistrzostwo z Chicago Bulls. Doskonale sobie radził jako druga opcja przy Jordanie. Sezon 91/92 był nawet jednym z lepszych w jego karierze (21 pkt, 7.7 zb i 7 as). Nie może dziwić powołanie dla Scottie’go.

#9 Michael Jordan (29 lat) – postać, której nie trzeba przedstawiać. W 1992 roku poprowadził Bulls do drugiego mistrzostwa. Sam zgarnął tytuł MVP oraz koronę króla strzelców ze średnią 30.1 pkt na mecz. Ponadto w każdym meczu notował 6.4 zb i 6.1 as.

#10 Clyde Drexler (30 lat) – doszedł z Portland Trail Blazers aż do wielkiego finału. Drexler w ciągu sezonu notował średnio 25 pkt, 6.7 as i 6 zb na mecz.

#11 Karl Malone (29 lat) – Listonosz był po świetnym sezonie. Ekipa Jazz mogła liczyć na jego 28 pkt i 11.2 zb w każdym meczu.

#12 John Stockton (30 lat) – podobnie jak jego wyżej wspomniany kolega z zespołu Stockton też sobie bardzo dobrze radził. Zdobywał średnio 15.8 pkt, a dodatkowo był najlepiej podającym (13.7 as) oraz przechwytującym (3 prz) zawodnikiem ligi. Utah, w której występowali Stockton i Malone, dotarła w 1992 roku do finału konferencji, gdzie uległa Portland.

#13 Chris Mullin (29 lat) – na turnieju w Barcelonie nie mogło zabraknąć czołowej postaci Golden State Warriors i zawodnika, który wówczas przebywał najdłużej na parkiecie. Mullin w sezonie 91/92 zdobywał średnio w każdym meczu 25.6 pkt.

#14 Charles Barkley (29 lat) – Sir Charles był właśnie po swoim ostatnim sezonie w barwach 76ers. Notował wtedy średnio 23.1 pkt oraz 11.1 zb na mecz.

#15 Magic Johnson (33 lata) – postać, której za bardzo nie trzeba przedstawiać. Kolejna żywa legenda już w ówczesnych czasach. Jak wiadomo, w sezonie 91/92 Magic odpoczywał od koszykówki ze względu na znane wszystkim problemy ze zdrowiem. Mimo, że nie grał to i tak wystąpił w Meczu Gwiazd 1992. Poprowadził nawet Zachód do zwycięstwa. Zdobył wtedy 25 pkt i miał 9 as dzięki czemu został wybrany MVP spotkania. Nie zabrakło również dla niego miejsca w Dream Teamie.

Patrząc na ten skład warto zauważyć jedną rzecz. Znalazło się tam miejsce dla młodego, wręcz nieopierzonego, Laettnera. Znalazło się również miejsce dla dwóch legendarnych gwiazd, ale raczej już słabiej świecących – Magica Johnsona i Larry’ego Birda. Pozostała dziesiątka to koszykarze w sile wieku, zahaczających wtedy w większości o szczyt swoich umiejętności. Ta mieszanka stanowiła silę nie do pokonania.

Warto również zwrócić uwagę na sztab szkoleniowy Dream Teamu. Głównym trenerem był wtedy legendarny Chuck Daly. Ten trener zbudował potęgę Detroit Pistons w latach 1989, 1990 zdobywając dwukrotnie mistrzostwo NBA. Prowadząc Dream Team udowodnił tylko swoją klasę. Asystentami Daly’ego byli P.J. Carelismo, Lenny Wilkens oraz Mike Krzyzewski. Carelismo dopiero w 1994 roku trafił na ławkę trenerską NBA. Z kolei Wilkens to był chodzący bagaż trenerskiego doświadczenia. Jako główny coach zaczynał w Seattle Supersonics już w sezonie 1969/1970. W sezonie 1978/1979 sięgnął z tą ekipą po mistrzostwo. Co można napisać o Krzyzewskim? Wszyscy zapewne doskonale kojarzą tą postać. „Coach K.” nigdy nie prowadził drużyny z NBA, ale od 1980 roku do dnia dzisiejszego jest związany z uniwersytetem Duke. Czterokrotnie poprowadził swoich podopiecznych na szczyt NCAA (1991, 1992, 2001, 2010). Od 2006 roku samodzielnie prowadzi reprezentacje USA i zapewne niejednokrotnie korzysta z cennego doświadczenia zdobytego w Barcelonie u boku Daly’ego.

Pora spojrzeć na wyniki osiągnięte przez Dream Team na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie:

vs. Angola 116:48

vs. Chorwacja 103:70

vs. Niemcy 111:68

vs. Brazylia 127:83

vs. Hiszpania 122:81

vs. Portoryko 115:77

vs. Litwa 127:76

vs. Chorwacja 117:85

Jak widać, wszyscy rywale zostali wręcz zjedzeni. Jedynie Chorwacja starała się stawiać jakiś opór (jeśli oporem można w ogóle nazwać porażki ponad 30 pkt…). A warto zaznaczyć, że w ekipie z Bałkanów występowali wtedy tacy zawodnicy jak Drazen Petrovic, Toni Kukoc czy Dino Radja, czyli ludzie potrafiący grać w koszykówkę na wysokim poziomie. Reprezentacja każdy swój mecz wygrała różnicą 43.8 pkt! To jest prawdziwa masakra, szczególnie na turnieju takiej rangi.

Najlepsze w tym wszystkim było to, że Amerykanie bawili się grą. Mogli skupić się na Barley’u, Jordanie czy kimś innym, ale oni po prostu chcieli grać w koszykówkę. Demolowali rywali z uśmiechem na ustach. W jednym zespole spotkała się niewyobrażalna plejada gwiazd, a mimo to spokojnie dzielili się jedną piłką. Nie było kłótni o to kto ma grać dłużej, a kto krócej, kto ma rzucać, a kto nie. Oni wszyscy tworzyli drużynę. Prawdziwą Drużynę Marzeń.

Takim sposobem przeszli do historii. Stali się nawet swego rodzaju wyznacznikiem. Później każdą kolejną reprezentacje USA porównywano do Dream Teamu. Tak naprawdę żadna jednak nie była już godna tego miana. Prawdziwy Dream Team był tylko jeden. Nie było lepszej drużyny na boisku i całkiem możliwe, że już nigdy nie będzie.

PS. Na koniec mała próbka tego co Dream Team pokazywał na parkiecie:

Komentarze do wpisu: “Wspominając Dream Team

  1. Szkoda ze Olajuwon nie miał wtedy obywatelstwa. Ciekawe kto by nie pojechał? Ewing czy Robinson?

  2. Widzę że znowu jedziecie z King Kongiem… Szatanowi z rulez

Comments are closed.