Era Żana Tabaka w Treflu Sopot

Zanim całkowicie zanurzę się w rozgrywki EuroBasketu, postanowiłem podsumować minione trzy sezony, podczas których w Treflu Sopot trenerem był Żan Tabak. Będzie zarówno nieco statystyk, jak i moich własnych przemyśleń i wspomnień. Zapraszam.

fot. Trefl Sopot (https://treflsopot.pl/posts/fina-7-trefl-sopot-king-szczecin-7771-kulisy/1787)

Fani NBA mogą się zastanawiać „Co to za era, skoro to tylko trzy sezony?”. Cóż, w Polskiej Lidze Koszykówki zdarza się, że kluby tuż po walce o mistrza budują skład z potencjałem tylko na utrzymanie. Trenerzy i zawodnicy zmieniają się jak w kalejdoskopie, a kontrakty powyżej dwóch lat są rzadkością. Można zatem stwierdzić, że okres aż trzech sezonów pewnej spójnej wizji zespołu już kwalifikuje się jako „era”. Oczywiście, jak na nasze warunki. Zresztą – czy wiecie, ile było drużyn w PLK, które miały na przestrzeni tych trzech sezonów tylko jednego trenera? Cztery. Trefl Sopot, King Szczecin, Stal Ostrów oraz Dziki Warszawa, które w sezonie 2022/23 grały jeszcze w Pierwszej Lidze. We wszystkich pozostałych zespołach, które były w tym czasie w Ekstraklasie, co najmniej raz zmieniano szkoleniowca. Zatem te trzy lata to w warunkach naszej Ligi sporo.

A, i jeszcze jedno. Żan był trenerem w Treflu już wcześniej, w 2012 roku – sięgnął wtedy po Superpuchar Polski. Jednak o tym okresie nie będę w tym tekście opowiadał. Także jeżeli gdzieś zaznaczam np. że ktoś grał ileś sezonów pod Żanem, to dotyczy to tylko „ery Żana”, czyli lat 2022-2025. To tak żeby nie było nieporozumień.

fot. Materiały prasowe Trefla Sopot

Najpierw nieco suchego podsumowania tych trzech sezonów „Wielkiego Żą” w Treflu:

PLK – sezon zasadniczy: 90 spotkań, 58 zwycięstw (64,4% wygranych)

PLK – faza playoffs: 30 spotkań, 17 zwycięstw (56,7% wygranych)

PLK – Puchar: 6 spotkań, 4 zwycięstwa (66,7% wygranych)

PLK – Superpuchar: 2 spotkania, 0 zwycięstw (0% wygranych)

PLK – Suma: 128 spotkań, 79 zwycięstw (61,7% wygranych)

European North Basketball League: 7 spotkań, 4 wygrane (57,1%)

EuroCup: 18 spotkań, 1 zwycięstwo (5,6% wygranych)

SUMARYCZNIE: 153 SPOTKANIA, 84 ZWYCIĘSTWA (54,9% WYGRANYCH)

 

Sukcesy:

  • Puchar (2023)
  • Mistrzostwo Polski (2024)
  • Brązowy Medal Mistrzostw Polski (2025)
fot. Andrzej Romański / PLK

Liczby te może nie zwalają z nóg, ale z drugiej strony nie są to też słabe wyniki. W Polsce Żan wygrywał ponad 60% spotkań. W każdym sezonie zdobywał albo trofeum, albo chociaż medal Mistrzostw Polski.

Z drugiej strony – dzisiaj już wiemy, że decyzja o starcie w EuroCup najpewniej nie była najszczęśliwsza. Oczywiście jedna sprawa to zebranie doświadczenia, ale jednak wynik sportowy był naprawdę słaby. Ponadto trener Żan miał wypowiedzi, z których odnosiło się wrażenie, że słabą dyspozycję zespołu w PLK tłumaczy „zmęczeniem pucharami” albo „brak czasu na trening z powodu licznych wyjazdów na mecze”. Do tego dochodzą koszty – o ile mi wiadomo, Trefl musiał się trochę wykosztować, aby wziąć udział w tych rozgrywkach. Więc czy był to właściwy ruch, by porywać się na EuroCup? Moja opinia jest taka, że nie.

Minusów jest jednak więcej. Trefl nie potrafił w żadnym z tych sezonów zaliczyć więcej niż jednego sukcesu. Puchar w pierwszym był w sumie pewnego rodzaju pozytywnym zaskoczeniem, bo drużyna była jeszcze w budowie (o tym potem). Jednak później – ani nie powtórzono sukcesu w Pucharze, ani nie wygrano ani razu Superpucharu. Oczywiście łatwo mówić „wystarczyło wygrać”. Natomiast z perspektywy czasu widzę, że ten Trefl absolutnie nie był drużyną równą. W pewien sposób niemal cały czas się budował, docierał. Były okresy, że wszystko zaskoczyło (jak Puchar 2023 czy Playoffy 2024) i działało jak należy, ale przytrafiały się też i widoczne przestoje. Widzieliśmy ich zbyt dużo, by można mówić o wypadkach przy pracy.

fot. PZKosz (https://pzkosz.pl/aktualnosci/n/67961/suzuki-puchar-polski-dla-trefla-sopot-.html)

Jakie jednak był ten czas dla Trefla jako drużyny? Jak grały zespoły Tabaka? I kim grały? Może zacznę od zawodników. W ciągu tych sezonów przez sopocką szatnię przewinęło się wielu graczy. Tylko jeden był tam we wszystkich tych latach – Jarosław Zyskowski.

Całościowo zaś tak przedstawia się lista graczy, którzy grali pod Żanem w Treflu (w nawiasie liczba sezonów  – połówki dawałem trochę orientacyjnie, gdy gracz dołączył albo odszedł w trakcie rozgrywek; daję też tylko „znaczących graczy”, bez juniorów wypełniających skład):

Jarosław Zyskowski (3)

Aaron Best (2)
Mikołaj Witliński (2)

Jakub Schenk (1,5)
Andy Van Vliet (1,5)
Geoffrey Groselle (1,5)

Michał Kolenda (1)
Garrett Nevels (1)
Rolands Freimanis (1)
Ivica Radić (1)
Wesley Gordon (1)
Cameron Wells (1)
Błażej Kulikowski (1)
Andrzej Pluta (1)
Jean Salumu (1)
Darious Moten (1)
Paul Scruggs (1)
Benedek Varadi (1)
Jakub Musiał (1)
Auston Barnes (1)
Marcus Weathers (1)

Glynn Watson (0,5)
Strahinja Jovanović (0,5)
Szymon Tomczak (0,5)
Tarik Phillip (0,5)
Trey McGowens III (0,5)
Bartosz Jankowski (0,5)
Nahiem Alleyne (0,5)
Nicholas Johnson (0,5)
Keondre Kennedy (0,5)

Jeśli chodzi o liczbę zawodników w poszczególnych sezonach, to wyglądałoby to następująco:

2022/23 – 10 zawodników „grało” przez cały sezon (nie licząc kontuzji), 1 odszedł w trakcie, 2 przyszło w trakcie

2023/24 – 8 zawodników „grało” przez cały sezon, 1 odszedł w trakcie, 2 przyszło w trakcie

2024/25 – 6 zawodników „grało” przez cały sezon, 4 odeszło w trakcie (w tym 1, który został zawieszony), 4 przyszło w trakcie

Jedyny zawodnik, który przez całą erę Tabaka grał w Treflu – Jarosław Zyskowski. fot. Piotr Hukało / Trojmiasto.pl

Pierwszy sezon (2022/23) był pewnego rodzaju przetarciem. Oglądając mecze, miałem wrażenie, że trener Tabak ciągle szuka tożsamości i stylu dla tej drużyny. Już wtedy pojawiły się elementy tak charakterystyczne dla „późniejszego” Trefla – czwórki z rzutem za trzy (Freimanis, Zyskowski), centrzy typowo do gry tyłem do kosza i do obrony (Gordon, Radić), na obwodzie przebojowi gracze, mogący brać na siebie ciężar gry (Pluta, Nevels), ambitni strzelcy-zadaniowcy (Salumu, Kulikowski), nieco pomijana pozycja nr 3. Oczywiście nie wszystko funkcjonowało tak, jak pamiętamy z późniejszych medalowych sezonów. Brakowało chociażby klasowych defensorów na obwodzie. Do tego chociażby Andrzej Pluta, który może nie był postacią pierwszoplanową, ale jednak odgrywał w drużynie znaczącą rolę, wydawał się zbyt szalony jak na sposób gry Tabaka. Ilekroć pojawiał się na boisku przyjemnie patrzyło się na jego grę, ale czuć było, że do tego systemu nie pasuje. Ponadto Trefla naprawdę mocno trapiły wtedy kontuzje. Salumu zadebiutował dopiero w grudniu. Gordon wypadł od grudnia do lutego. W końcówce sezonu urazu nabawili się Nevels, Salumu i Wells – ta ostatnia kontuzja wykluczyła go od początku marca do końca sezonu, co wymusiło ściągnięcie Strahinji Jovanovicia. Chociaż zatem teoretycznie aż 10 zawodników było w składzie przez cały/niemal cały sezon (Radicia ściągnięto pod koniec listopada), o tyle realnie wielu z nich nie zagrało pełnych rozgrywek. Zresztą, wystarczy spojrzeć na liczbę spotkań, rozegranych w trakcie sezonu. Były 34 możliwe spotkania w PLK (30 w sezonie zasadniczym i 4 w Playoffs) i tylko czterech graczy zagrało co najmniej 30 razy. Kolejnych dwóch – co najmniej 25. Przez to nie udało się zbudować kolektywu. I to chyba był największy problem tej drużyny – brak wystarczającego zgrania. Dodając do tego niedopasowanie niektórych zawodników do systemu – i mieliśmy zespół, który potrafił wyszarpać Puchar dzięki świetnej grze Garretta Nevelsa, ale po zajęciu ósmego miejsca szybko odpadł z Playoffs. Zabrakło też dobrej gry do powalczenia o Playoffs w ENBL – skończyło się na 5 miejscu w grupie.

fot. IG Garretta Nevelsa (https://www.instagram.com/p/Co5hyoqs46r/)

Kolejny sezon (2023/24) to znowu rewolucja kadrowa – z zawodników „liczących się” pozostał tylko Jarek Zyskowski, który został wybrany kapitanem. Skompletowany zespół był mocny fizycznie (zwłaszcza na jedynce i czwórce, gdzie Varadi i Van Vliet dominowali wzrostem nad rywalami) i miał też sporo atutów w defensywie (zabójczy był zwłaszcza duet Scruggs-Best). W trakcie sezonu dołączyło dwóch zawodników, bez których nie byłoby tak dobrego wyniku ekipy z Sopotu. Najpierw ściągnięto Jakuba Schenka, który niemal z miejsca stał się kluczowym zmiennikiem na rozegraniu, niejednokrotnie biorąc na siebie wiele trudnych rzutów. Jego zadziorność i charakter wpasowały się też perfekcyjnie w system Trefla. Z kolei w styczniu udało się wyrwać Geoffreya Groselle’a – i było to brakujące ogniwo. Bo właśnie ostatnią słabością (może poza przeciętną obsadą „trójki”) był właśnie zestaw środkowych Witliński-Tomczak. Mikołaj to oczywiście bardzo solidny gracz, ale nie uważam, że jest na poziomie bycia podstawowym środkowym drużyny mistrzowskiej. A Groselle rok temu takim graczem był. Jego zjazd w kolejnym sezonie był bardzo widoczny, ale w mistrzowskich rozgrywkach pokazał się z naprawdę dobrej strony i to również jego zasługa, że Trefl sięgnął wtedy po Mistrza.

fot. Mateusz Słodkowski / Trojmiasto.pl

Trener Tabak niemal przez całą rundę zasadniczą rotował składem i pierwszą piątką, próbując różnych rozwiązań. Nie było też do końca wiadome kto będzie liderem tej drużyny. Na początku sezonu wyglądało na to, że Andy Van Vliet będzie wiódł pierwsze skrzypce. Jednak po kilku spektakularnych spotkaniach strzeleckich wyraźnie przygasł – trójki nie siedziały już tak dobrze, a AVV coraz częściej grał nie na obwodzie, a tyłem do kosza (co działało, chociaż nie było tak efektowne i efektywne jak serie rzutów z dystansu). Przez cały sezon bardzo stabilnie grał Jarek Zyskowski, do tego przebłyski wielkiej gry miał Aaron Best. To właśnie Best był (wraz z Schenkiem) tym graczem, który najlepiej potrafił poderwać kibiców z trybun. Nie stał się jednak wyraźną gwiazdą zespołu, a jedynie jednym z liderów. Tak naprawdę Trefl przez cały ten sezon nie miał swojej gwiazdy – w różnych momentach sezonu różni gracze brali na siebie ciężar w najtrudniejszych momentach. Bo oczywiście pod koniec, w finałach, pierwsze skrzypce grał Jakub Schenk. Także sukces, który osiągnęli gracze Trefla, miał wiele imion.

Przede wszystkim zaś udało się stworzyć kolektyw – drużyna dobrze rozumiała się na boisku i realizowała swoją taktykę. Jaka ona była? Oczywiście na pierwszy plan wysuwała się twarda obrona oraz dyscyplina po obu stronach parkietu, a także wykorzystywanie przewagi fizycznej (słynne „mistrzostwa w grze tyłem do kosza”). Nie był jednak to zespół, u którego widać jakieś wyraźne braki w ataku. Trefl miał wielu dobrych indywidualnie graczy, którzy jednak potrafi poświęcić swoje ambicje dla dobra zespołu. Wszystko pod koniec sezon zaklikało i w ostatecznym rozrachunku, nawet będąc pod ścianą, gracze z Sopotu nie poddali się i dokonali niemal niemożliwego – jako pierwsza drużyna w historii PLK wróciła w Finałach od 1-3 do 4-3. Było to wręcz idealny przykład jak silny mentalnie zespół zbudował Tabak. Gdyby ten Trefl opierał się na indywidualnościach, to w mojej ocenie nie zdołałby dogonić i przegonić wtedy Kinga. Oczywiście, popisy indywidualne były potrzebne, ale w tym wypadku zadecydował system. Az chciałoby się sparafrazować Podcast Wojenne Historie: „koszykówka to system”.

A potem przyszło lato i… wyjazdy. Wielu zawodników z Mistrzowskiego składu pożegnało się z Sopotem. W drużynie na kolejny sezon (2024/25) pozostali Kuba Schenk, Aaron Best, Jarosław Zyskowski, Andy Van Vliet, Mikołaj Witliński i Geoffrey Groselle. Okres budowy składu, pierwszych sparingów i wreszcie początek Ligi przypadł akurat na czas zawarcia przeze mnie sakramentu małżeństwa i dłuuugiej podróży poślubnej, w związku z czym PLK śledziłem wówczas nieco pobieżnie i na odległość. Co jednak bardzo mnie zdziwiło, to to jak wąską drużynę zbudowano wówczas w Sopocie. Trzech polskich weteranów (Parzeński, Czerlonko, Wadowski) tak naprawdę w ogóle nie było wykorzystywanych, zaś zestaw, który ostatecznie przystąpił do EuroCupu i PLK, może i na papierze był solidny, ale właśnie… nieliczny. W tym wypadku nie sprawdziła się taktyka Tabaka „przyzwyczajania graczy do konkretnej liczby minut w rotacji”. Moim zdaniem, w przypadku już rozstrzygniętych spotkań w EuroCup, należało pozwolić grać mniej eksponowanym zawodnikom, odciążając tych „ważniejszych”. Trener jednak uznał, że lepiej grać zgodnie z założeniami rotacji, aby gracze czuli się komfortowo w danym czasie gry. I tak Wiktor Jaszczerski zagrał przez cały sezon mniej niż minutę, Bartek Jankowski w 11 meczach średnio po 5 minut, a wymienione wcześniej trio w ogóle w EuroCupie nie wystąpiło. Ciężko uznać, że trener Tabak miał tu rację, skoro potem pojawiały się sugestie na temat „zmęczenia Pucharami”.

Sam skład, który zbudowano na ubiegłe rozgrywki, chociaż był zbyt wąski jak na grę zarówno w EuroCup, jak i w PLK, to jednak miał naprawdę duży potencjał. Jednak tym razem zabrakło zbudowania tego kolektywu. Wpłynęło na to kilka czynników. Jednym było większe obciążenie meczami, co powodowało nie tylko przemęczenie, ale i skracało czas na treningi i wdrażanie się w taktykę Tabaka. Drugim ważnym powodem takiego stanu rzeczy były problemy kadrowe i rotacje w składzie. Z drużyny odeszli Trey McGowens III, który się nie sprawdzał, Andy Van Vliet, który nie grał wcale złego sezonu, ale najpewniej nie był zadowolony ze swojej roli w drużynie oraz Tarik Phillip, który był zbyt dobry i został wykupiony przez Hapoel Jerozolima. Ponadto tak naprawdę tylko trzy miesiące zagrał Bartosz Jankowski, który później został zawieszony i do składu już nie wrócił. W miejsce odchodzących graczy ściągnięto Nicka Johnsona, który okazał się godnym następcą Phillipa, Nahiema Alleyne’a, który miał swoje momenty, ale ogólnie można go chyba uznać za niewypał, Keondre Kennedy’ego, który z kolei w roli zadaniowca sprawdzał się świetnie oraz Dariousa Motena, który z jednej strony dodał drużynie sporo energii i zaangażowania, ale z drugiej poziomem jednak odstawał od „mistrzowskich aspiracji”. Tyle zmian zdecydowanie nie pomogło w budowaniu jedności i drużyny, która na boisku świetnie rozumie się nawzajem i zna system. Tabak znów bardzo eksperymentował z ustawieniami i bardzo często odnosiło się wrażanie, że Trefl nie ma na siebie pomysłu. Zdarzały się okresy świetnej gry – wydawało się, że to już, że maszyna Tabaka znów ruszyła. Ale potem wracała rzeczywistość i Sopocianie np. roztrwaniali budowaną przewagę. Trefl ostatecznie i tak zaszedł wysoko, bo aż do półfinału – i ostatecznie zajął przecież trzecie miejsce. Jednak wydaje mi się, że był to zawód. Co prawda patrząc na grę, widać było, że Treflowi nie jest na tym samym poziomie, co rok wcześniej (niby ponownie zakończył zmagania w sezonie zasadniczym na drugim miejscu, zaraz za Anwilem, ale było widać, że drugie miejsce w 2024 i w 2025 to co innego). Ale jednak oczekiwania, zwłaszcza po decyzji o grze w EuroCup, były spore. Trener Kamiński w półfinale znalazł sposób na Sopocian – i marzenia o obronie mistrzostwa prysły. Brąz to nadal sukces, ale w Treflu liczono na więcej.

Trochę się rozpisałem, zatem jak by tu podsumować erę Tabaka? Na pewno za każdym razem by to zespół, który grał inaczej od większości ekip w Lidze – ale nie oznacza to, że grał gorzej. To nie była koszykówka „sprzed lat”, ale jedno z nowoczesnych podejść do „defend wins championships”. Na plus na pewno należy zaliczyć dyscyplinę i umiejętność „zaprzęgnięcia” do pracy dla zespołu wielu naprawdę dobrych indywidualnie zawodników. Jasne, że nie dostaliśmy szalonej ofensywnej koszykówki, tylko coś nieco bardziej dla koneserów. Mam jednak wrażenie, że mogło się to podobać także przeciętnym kibicom – nie było to może bardzo efektowne, ale za to efektywne. I czasem aż podziw brał jak Trefl potrafił stłamsić rywali.

Z drugiej jednak strony – era Tabaka miała też swoje minusy. Po pierwsze, miała elastyczność. Gdy drużynie nie szło, to trener Żan nie miewał raczej pomysłów na odwrócenie złego trendu, na zaskoczenie przeciwnika jakimś śmiałym posunięciem taktycznym. Odbierało to jednak trochę frajdy z oglądania tej drużyny.Po drugie, wskazałbym na pewną brutalność, która cechowała może nie całą drużynę Trefla, ale niektórych jej zawodników. Apogeum mieliśmy przy okazji pamiętnego faulu Kuby Schenka na Olku Dziewie:

Takich mało eleganckich faulów czy zagrań (pracy łokciami chociażby) mieliśmy trochę w tych ostatnich sezonach w Treflu. Oczywiście, nie tylko w Sopocie zdarzały się takie sytuacje – Tony Meier to chyba w żadnej hali poza Szczecinem nie mógł liczyć na coś innego niż gwiazdy. Ale jednak to do Trefla przypięta została łatka drużyny na pograniczu chamskiego grania – i nie bez powodu. Trzecim minusem jest zaś… sama osobowość Tabaka. Odnosiło się wrażenie, że bardzo nie lubi on dziennikarzy. Sam ten fakt oczywiście nie zasługuje na krytykę, bo jako redaktorzy potrafimy nadepnąć na odcisk graczom czy trenerom. To, że trener Tabak często mówi prosto z mostu i, odpowiadając na pytanie na konferencji, w pewien sposób atakuje pytającego, nie jest samo w sobie złe. Tyle że… odnosiłem wrażenie, że jego „agresywne” odpowiedzi ukrywają fakt, że tak naprawdę Żan ma o koszykówce mało do powiedzenia. Albo inaczej – mało chce o niej mówić. Chociaż był uznawany za jednego z najlepszych trenerów w Polsce w ostatnich latach, to w ogóle nie chciał się dzielić swoimi spostrzeżeniami odnośnie samej gry, taktyki, rotacji… A szkoda. Zadawanie pytań Tabakowi z jednej strony miało w sobie tę nutkę niepewności i ciekawości, bo nie wiadomo, czy „nie oberwie Ci się” w odpowiedzi, ale z drugiej strony po wszystkim często miało się wrażenie, że tak naprawdę to Żan nic konkretnego nie powiedział. A nie zawsze tak było – znalazłem obszerny materiał sprzed lat o treningu wysokich graczy. Można? Można.

Czy będzie mi zatem brakowało Tabaka w Treflu? Myślę, że tak. Przyjemnie patrzy się na drużynę, która ma swój styl i plan, który realizuje. Chociaż z drugiej strony czułem już pewne zmęczenie tę formułą. Jestem chyba bardziej zwolennikiem ciekawych rozwiązań taktycznych i większej elastyczności. Ze strony Tabaka mieliśmy dyscyplinę – i dobrze byłoby zobaczyć teraz w Treflu nieco szaleństwa. Nieco, bo jednak koszykówka „run 'n’ gun” jest zabawna przez pierwsze kilka spotkań – potem, gdy rywale nauczą się przeciwko niej grać, oglądanie szalonych ataków staje się frustrujące. Ale tak czy siak cieszę się, że miałem okazję dzięki Tabakowi przeżywać tak emocjonujące chwile, jak mecz nr 7 przeciwko Kingowi. Jak dla mnie choćby dla tego jednego tytułu było warto zatrudnić Żana. A że dodał jeszcze do tego Puchar i brązowy medal – nic, tylko przyklasnąć. To był w ogólnym rozrachunku naprawdę dobry okres w historii Trefla.

fot. Andrzej Romański

A wy – jak wspominacie i jak oceniacie erę Tabaka w Treflu? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku czy na Twitterze – i do usłyszenia jutro podczas pierwszego dnia EuroBasketu 2025. Cześć!

Co o tym myślisz?