Drużyna Michaela Jordana

W NBA jest wielu wyrazistych właścicieli. Pierwszym, o którym pewnie pomyśleliście jest Mark Cuban (Mavericks), na drugim miejscu można umieścić Steve’a Ballmera (Clippers). Żaden z nich nie może się jednak równać sławą z Michaelem Jordanem. W cieniu tej sławy muszą żyć gracze jego Charlotte Hornets.

Hornets od początku swojego istnienia (rozgrywki 1988/89) nie mogą się pochwalić wieloma sukcesami sportowymi. W ciągu 25 sezonów (przez dwa lata klub był zawieszony) nigdy nie osiągnęli lepszego wyniku niż 4-te miejsce w RS i nigdy nie przeszli przez drugą rundę PO. Ich łączny bilans z tego okresu to 868 wygranych przy 1134 porażkach (43.4%) i 20-36 w playoff.

Najlepsze wyniki drużyna osiągała jeszcze jako „starzy” Hornets. Po przywróceniu do gry i przemianowaniu na Bobcats zwykle szerowali po dnie Konferencji Wschodniej – tylko dwa razy udało im się zaczepić z siódmego miejsca do rozgrywek post-season.

Gdy w Lutym 2010 roku Jordan odkupił większościowy pakiet udziałów z rąk Roberta Johnsona klub wydawał się wychodzić na prostą. Kilka tygodni po tej historycznej transakcji (pierwszy właściciel, który był wcześniej graczem) drużyna prowadzona przez świetnego wówczas Geralda Wallace’a po raz pierwszy jako Bobcats awansowała do PO (by dostać sweep z rąk Magic).

Pierwsze problemy zaczęły się jednak jeszcze przed otwierającym spotkaniem – z drużyny odeszli kluczowi gracze – Raymond Felton i Tyson Chandler. To nie wróżyło dobrze Larry’emu Brownowi, a start 9-19 sprawił że MJ nie wytrzymał i pociągnął za spust zatrudniając Paula Silasa. To był początek przebudowy, która wypchnęła poza klub G-Force’a (do PTB w zamian za dwa wybory w pierwszej rundzie draftu, Przybillę, Marksa (tego z WKS Śląska) i Cunninghama). Ostatecznie szanse awansu do PO zabiły jeszcze kontuzje Stephena Jacksona i Tyrusa Thomasa, ale Silas zasłużył mimo wszystko na pochwały prowadząc tak ograniczony zespół do bilansu 25-29.

Stabilizacja była jednak chwilowa. W klubie został zatrudniony Rich Cho i w dniu draftu rozpoczęła się kolejna przebudowa składu. Tym razem padło na S-Jaxa i Shauna Livingstona za których od Bucks otrzymano Corey’a Maggette a.k.a. Bad Porn (najlepsza ksywka w historii ligi – „Sure, there’s penetration and scoring, but are you really happy with what you’re seeing?”) i siódmy wybór w drafcie który zamieniono na Bismacka Biyombo (niespodzianka – obu już w klubie nie ma). Dwa wybory niżej do Charlotte trafił Kemba Walker (pierwszy sukces w transferowej erze Jordana!). Poza tym pozyskano jeszcze Byrona Mullensa i Reggie Williamsa, a całość zaowocowała najgorszym bilansem w historii ligi (10.6% wygranych, bilans 7-59 w skróconym sezonie) + oczywiście zwolnieniem trenera, którego zastąpił Mike Dunlap.

Wiecie dlaczego tego roku Bobcats tak wściekle tankowali? Odpowiedź jest prosta – w drafcie czekał niejaki Anthony Davis. Drużynie Jordana nie było jednak dane tyle szczęścia ile… Hornets z Nowego Orleanu. Patrząc na to z dystansu trzeba przyznać, że los zakpił z kibiców w Charlotte.

Bobcats postanowili dać sygnał swoim graczom stawiając na Kidd-Gilchrista. Gracza, który znany był z determinacji, wytrzymałości, obrony i podporządkowaniu wszystkiego byleby być lepszym + tego, że zupełnie nie potrafił rzucać (od tego czasu poczynił kolosalne postępy zmieniając całkowicie mechanikę rzutu). Bardzo lubię MKG, ale jednak ciężko obronić to, że przepuszczono choćby Beala (nr 3) czy Drummonda (nr 9) – umyślnie omijam Lillarda (nr 6), bo postanowiono że Walker jest pewniakiem na PG.

Dunlap nie potrafił poukładać puzzli, które otrzymał od protegowanych Jordana i wyleciał po sezonie z bilansem 21-61.

Zatrzymajmy się tutaj na chwilę.

Mówimy o trzecim zwolnionym trenerze w trzecim kolejnym sezonie. Nie dajcie się zwieść temu, że to nie były decyzje Jordana (zarówno te o zatrudnieniu jak i zwolnieniu). On podpisuje czeki, on zatwierdza kluczowe decyzje. Takimi chaotycznymi ruchami nie buduje się profesjonalnego wizerunku w lidze…

Po Dunlapie przyszedł Steve Clifford, ale większym wydarzeniem było ogłoszenie planów o powrocie do nazwy Hornets.

W (jak się później okazało) bardzo słabym drafcie 2013 postawiono na Cody’ego Zellera (nr 4). Transferowym strzałem w dziesiątkę było jednak zatrudnienie jako wolnego agenta Ala Jeffersona (teraz już widać trochę koszty tej operacji, po świetnym pierwszym sezonie drugi już był dużo gorszy, a na trzeci Al miał swoją opcję, którą oczywiście wykorzystał nie rezygnując z 13.5 mln $ zagwarantowanych przez klub).

Piątka: Walker – Henderson – Kidd-Gilchrist – McRoberts – Jefferson pod wodzą Clifforda (który np. uprościł obronę chowając ułomności Big Ala) po czterech latach dała w Charlotte pozytywny bilans (43-39) i awans do Playoff, gdzie jednak zostali rozjechani przez Miami Heat (0-4).

Sezon 2014/2015 był pierwszym, w którym „Hornets” powrócili do domu. Jordan i spółka postanowili zrobić trochę hałasu na rynku wyciągając z Indiany Lance’a Stephensona. Wszyscy wiemy jak skończył się ten eksperyment i po roku od momentu gdy wszystko miało już iść tylko w stronę dobrego Szerszenie są znów na rozdrożu.

Całe szczęście, że jeszcze nie zwolnili Clifforda, ale spodziewajcie się szybkiego spustu jeśli zaczną sezon słabo.

Tego lata ekipa Jordana też nie próżnowała. Pozbyto się Stephensona. Sprowadzono Hawesa, Hansbrough, Nicolasa Batuma, Jeremy’ego Lamba i Jeremy’ego Lina. Cała piątka + 6 Frank Kaminksy wybrany w drafcie powinna mieć sporą rolę w nowym sezonie. Czyli, niejako Clifford znów buduje od nowa zdany na łaskę i niełaskę swoich przełożonych.

Historia ostatnich lat w Charlotte jest zaskakująco podobna do tej Brooklyn Nets, którą przytoczyłem tydzień temu. I tu i tu mamy do czynienia z cholerykiem za sterami. Nets byli w trochę lepszej sytuacji ze względu na otoczenie rynkowe (Nowy Jork) i nielimitowane wydatki. Zbilansowali to jednak osobą Billy’ego Kinga. Hornets wydają rozsądniej, ale ewidentnie brakuje im cierpliwości. Cierpliwości tak potrzebnej by osiągać sukcesy – w końcu koszykówka jest oparta na ludziach.

Dla sportowego klubu nigdy nie jest dobrze, jeżeli to właściciel jest największą gwiazdą klubu. Co jednak powiedzieć, jeżeli prawdopodobnie jest też jej najlepszym zawodnikiem. To nie jest przytyk do Jeffersona, Walkera i innych – to jest wyrzut w stronę samego Jordana, który zachowuje się tak jakby chciał być wciąż numerem 1.

To dlatego o Hornets nie mówimy jak o drużynie trenera (jak np. Spurs, Mavs, Hawks czy Celtics), czy zawodnika (Cavs, Warriors, Thunder, czy Clippers). Klub z Charlotte w świadomości kibiców jest wciąż drużyną Michaela Jordana.


Komentarze do wpisu: “Drużyna Michaela Jordana

  1. Dobry wpis. Wszyscy wiemy, że Jordan powinien odsunąć się w cień, przekazać władzę ogarniętemu GMowi i ograniczyć do podpisywania czeków, ale zapewno jego ego nigdy do tego nie dopuści.

  2. Rewelacja! Jedno ,,ale” – przy Mavs pierwsza osoba, o której myślę, to Dirk :)

    1. O_o Brain-fart :) Oczywiście. Już poprawiam :)

  3. Szkoda, że tak toczą się losy Bobcats/Hornets…. Uwielbiam tą drużynę, ktora nie ma nie wiadomo jakich gwiazdeczek formatu Duranta, Bryanta, Anthonego, czy Jamesa. Młoda ekipa, która moim zdaniem ma potencjał, ale czo ten Jordan…… ;/

Comments are closed.