Podsumowanie sezonu: Houston Rockets

Ciężko jednoznacznie ocenić tegoroczny sezon w wykonaniu Houston Rockets. Wraz z przyjściem Dwighta Howarda (co samo w sobie było sukcesem na rynku transferowym), nastąpił też wyraźny progres w jakości gry, a także zmianie na lepsze uległ bilans na koniec sezonu. W play off jednak Rakiety zatrzymały się na pierwszej rundzie, tak samo jak w zeszłym roku, przegrywając ponownie w stosunku 2-4. Czy zatem faktycznie postęp był tak duży?

Długo przymierzałem się do napisania tego tekstu, a to ze względu na to, że miałem mieszane uczucie co do drużyny Rockets. Im głębiej wchodziłem w analizę ekipy z Teksasu, tym więcej znaków zapytania pojawiało się w mojej głowie i przyznam się szczerze, że trudno dochodziło mi się do niektórych wniosków. Już samo pytanie zadane przeze mnie we wstępie do mojego artykułu nie daje jednoznacznych odpowiedzi…

Jeśli miałbym spojrzeć przez pryzmat tego, że Rakiety zasilił Dwight Howard i z nim w rosterze Houston powinno grać dziś w finale to oczywiście można by rzec, że drużyna z Polk Street zawiodła na całej linii. Z tym, że jest jeden problem – to jest zwyczajnie głupia teza i niedorzeczne rozumowanie. Każdy kto choć trochę śledzi ligę NBA, albo choć odrobinę interesuję się sportem przyzna mi rację.

Analiza tegorocznego sezonu wymaga szerszego spojrzenia na cały projekt Rakiet, który się właśnie tworzy. Nie jest to twór na już. Potrzeba czasu, aby on po pierwsze zaistniał we właściwym dla siebie kształcie i dopiero potem podlegał pod oceny typu – zawiódł czy też sprawdził się. Póki co można tylko oceniać pojedyncze elementy w celu ich ewentualnej korekty, a nie przekreślać cały zamysł, który w swej głowie stworzył duet Daryl Morey – Leslie Alexander.

By bliżej zrozumieć genezę tego co powstaje w Houston musimy cofnąć się do roku 1996, kiedy to do drużyny dokoptowano Charlesa Barkleya. Powstał wówczas projekt zakładający, że zespół prowadzony przez Rudy Tomjanovicha szaleńczo rzuci się na tytuł mistrzowski. Kluczem do sukcesu miało być Big 3 składający się ze wspomnianego Barkleya, Clyde Drexlera i legendę Houston RocketsHakeema Olajuwona. Ówczsny GM Rakiet – Caroll Dawson na dzień dobry stworzył coś, co dziś jest impulsem do działań dla jego następcy – Daryla Moreya. Warto jednak wspomnieć, że próba Dawsona się nie powiodła i to dwukrotnie, gdyż po dynastii Byków do Rox trafił Scottie Pippen. Morey wyciągnął jednak wnioski z tamtej nauczki i nie ściąga do drużyny koszykarskich „emerytów”, ale graczy w pełni koszykarskiego wieku i to mu się chwali. W tym widzę przewagę pomysłu na drużynę Moreya nad Dawsonem.

Obecnie drużyna Rakiet jest zatem w fazie zmiany swego oblicza i myślę, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Obecny sezon zespół ukończył z lepszym bilansem niż rok wcześniej. Wygrał 54 spotkania, a więc najwięcej od sezonu 2007-08. W trakcie rozgrywek drużyna wyraźnie dojrzewała do wspólnej gry, a przede wszystkim współpracy. Przyjście Howarda nie zmieniło stylu gry, ale pokazało, że jest symbioza pomiędzy „Supermanem” a szybkim i ofensywnym basketem, który prezentowali podopieczni McHale’a w sezonie 2012/13. Z czasem współpraca między Hardenem i Howardem na parkiecie wyglądała coraz lepiej, a największym plusem jest fakt dopasowania ich osobowości. Nie ma między nimi konfliktu o to,  kto ma być liderem. Harden zdejmuje z Howarda odpowiedzialność, kiedy ten nie ma dnia i odwrotnie. To jest bardzo ważna rzecz w perspektywie kolejnych rozgrywek, ponieważ z roku na rok oczekiwania wobec Rakiet będą większe, a co za tym idzie presja też będzie wzrastać.

Pod względem statystyk drużyna też zyskała. Sam bilans jest lepszy o 9 wygranych do poprzedniego sezonu, a co ważne jest trzecim kolejnym z wyraźnym progresem. Rockets podobnie jak rok temu sezon w RS miały drugi atak ligi, a więc tutaj mamy status quo. Poprawiła się natomiast pozycja w ligowej tabeli defensyw. Tutaj z 28 miejsca nastąpił awans na 23 lokatę i co ciekawe, mimo faktu, że tracili więcej pkt (0,6 pkt różnicy). Można to błędnie zinterpretować jako degrengoladę w innych ekipach, ale jeśli dostrzeżemy, że różnica między zdobywanymi i traconymi punktami wzrosła in plus w odniesieniu do poprzednich rozgrywek zobaczymy, że gra w obu tych aspektach została ulepszona.

Rakiety to najczęściej rzucająca ekipa za trzy. Średnio na mecz oddawali 26,6 rzutów zza łuku, a trafiali przy tym nieco ponad 9 (co daje ok 36%).  Za sprawą Howarda dominowali też pod własnym koszem mając średnio 45 zbiórek na spotkanie (4 wynik w NBA), w czym 34,1 wywalczonych piłek na bronionej „desce” (trzecia pozycja w lidze pod tym względem), co stanowi 74,1% zebranych piłek ze wszystkich możliwych w bronionej przez Rockets strefie boiska.

Do poprawki natomiast na pewno są piłki zebrane w ataku, gdyż tutaj zbytnio oddawano pole rywalom. Piętą achillesową, a jednocześnie pokłosiem ich stylu gry są straty. 16,1 straty na grę to najgorszy wynik w lidze, a wynika to z szybkiej gry oraz wielu izolacyjnych akcji granych na Hardena, który traci mnóstwo piłek. Liczba asyst także nie zadawala (21,4) , tym bardziej, jeśli wspomnimy, iż Kevin McHale stara się w pewnym aspekcie gry dogonić wzór Popovicha, którego Spurs znacznie lepiej dzielą się piłką (25,2 – lider pod względem asyst w lidze). Warto też wspomnieć, że pod koszem Houston mają Dwighta Howarda, a więc dominatora, który pośrednio powinien też zwiększać ilość asyst w drużynie, gdyż łatwiej mu o zdobywanie koszy.

Tyle jeśli chodzi o ogólniki, czas zająć się poszczególnymi składnikami całego organizmu zwanego Houston Rockets 2013/14, a więc każdym z zawodników z osobna:

OMER ASIK – większość sezonu przesiedział na ławce, bądź to z powodu kontuzji, bądź to z powodu oburzenia na sytuację, że jego miejsce w pierwszej piątce na pozycji numer pięć zajął niejaki Dwight Howard. Kiedy się okazało, że nikt w NBA nie ma zamiaru go wyrwać z Houston z takim kontraktem (nawet mimo zmiany agenta! i najszczerszych chęci pozbycia się go przez Moreya i McHale’a razem wziętych). Zaczął grywać nawet w końcowej fazie RS i co się nawet okazało, to co w początkowej fazie sezonu nie zdawało egzaminu (gra na Twin Towers) w play off było kluczem do zatrzymania LaMarcusa Aldridge’a. Turek pokazał, że w defensywie jest znacznie lepszy od Terrence’a Jonesa i kto wie, być może tym samym ułatwił sobie drogę do zmiany barw klubowych w najbliższym czasie. W pewien sposób przypomniał się też włodarzom Blazers, którzy nie dali mu szansy gry u siebie (wybrali go w drafcie, ale 2 dni później wymienili z Bulls).  Mimo wielu perypetii zaliczył solidny sezon i trzeba przyznać, że należy mu się plus za postawę w post season. Nie ważne czy kierował się własnym interesem czy też dobrem drużyny – na boisku robił swoje, czym udowodnił swój profesjonalizm. Asik ma już 27 lat i jeśli chce zaistnieć w lidze jeszcze poważniej (patrz Marcin Gortat) to powinien opuścić Rakiety jak najszybciej – to wyjdzie z korzyścią dla obu stron.

PATRICK BEVERLY – kiedy słyszę Beverly to myślę wojownik. Chłopak ma ogromne serce do gry, znakomicie broni, nigdy nie odpuszcza i nie czuje respektu przed żadnym z rywali, a to olbrzymi handicap. Nie ważne czy gra przeciw Westbrookowi, Chrisowi Paulowi czy też Nickowi Calathesowi – zawsze gra z takim samym zaangażowaniem. Być może nie jest to wybitny gracz w ataku, ale swoje też robi. Potrafi rzucić ważną trójkę, czy też zaliczyć wjazd pod kosz, aby dodać energii drużynie w trudnym momencie. Jeden z najlepszych w lidze zadaniowców i co ważna dla Moreya za jedyne 788 tyś $ w zeszłym sezonie (nawet w Biedronce takiej promocji nie mają!). Patrząc na cenę w porównaniu z jakością jaką wnosi, to ręce opadają patrząc na kontrakt Jeremy Lina… Patrick zaliczył słabszą serię z Blazers z powodów zdrowotnych. Powszechnie wiadomo, że na mecze 3, 4 i 5 był przywożony prosto ze szpitala i grał z gorączką. Przed Szóstym meczem nie brał nawet udziału w rozgrzewce rzutowej. Pomimo to dał z siebie wszystko co mógł i zostawił serducho na parkiecie!

PBRox.jpg

FRANCISCO GARCIA – bardzo ważna postać na ławce Rockets. Jeden z najbardziej doświadczonych graczy, ma najwięcej do powiedzenie ze wszystkich grających graczy w szatni. Prawdziwy mentalny lider zespołu, ktoś kim niegdyś był tutaj Shane Battier i Dikembe Mutombo. Na boisku przede wszystkim gracz do rozciągania obrony przeciwnika, który dysponuje świetnym rzutem z dystansu. Im bliżej play offów tym mniej minut grywał, aż w starciu z Portland wcale „nie powąchał” parkietu. Kolejny rok kontraktu zależy od tego czy on sam będzie chciał zostać w Houston (opcja zawodnika) i zapewne zostanie.

AARON BROOKS – można rzec, że powrócił w swe ulubione koszykarsko strony, aby po raz kolejny zostać porzuconym przez własną „matkę”. Otóż już trzeci raz Morey pozbywa się tego gracza. Pierwszy raz w 2011 został oddany do Phoenix, potem rok temu ucięto mu kontrakt ze względu na oszczędności pod kontrakt Howarda, a w tym roku oddano go do Denver. Brooks w Houston mimo wszystko jest bardzo szanowany przez kibiców, którzy pamiętają jaką rolę odegrał w play off 2007-08. Przez kilka lat był liderem zespołu, a w 2010 roku graczem, który poczynił największy postęp w NBA. Sam gracz też chętnie tu wraca, gdyż wiąże z ekipą Rockets najmilsze wspomnienia ze swej dotychczasowej kariery. Po tym sezonie został wolnym agentem i nie zdziwię się jeśli trafi ponownie do kadry tego teamu.

ROBERT COVINGTON – ciężko o nim cokolwiek powiedzieć poza tym, że został wybrany najlepszym debiutantem ligi NBDL, a także do pierwszej piątki tej ligi. Pokazuje to, że jakiś tam potencjał w nim drzemie, ale jeszcze sporo pracy przed nim, aby w ogóle zaistniał w świadomości kibiców NBA.

JORDAN HAMILTON – absolwent uczelni Texas w Austin powrócił w rodzinne strony za sprawą wymiany z Denver Nuggets, którzy otrzymali wspomnianego już Brooksa. Miał za zadanie przede wszystkim rozciągać grę rywali, ale pokazał, że umie też dynamicznie zaatakować strefę podkoszową. W play off nie grał wcale, co dla mnie jest małym zaskoczeniem. Przy słabej jakości „bench players” rywali gra szerszym składem ze strony McHale’a z wykorzystaniem właśnie Hamiltona, Garcii czy Motiejunasa mogłaby sprawić sporo kłopotów oponentom. Z drugiej strony Rockets łatwo gubili w tym sezonie rytm gry i to mogłoby dawać odpowiedzieć na pytanie „czemu Hamilton nie zagrał ani minuty przeciw Blazers.

DONATAS MOTIEJUNAS –  w sezonie regularnym wobec  niedyspozycji Asika dostawał swoje szansę od trenera, które w większości marnował. W styczniu trafił na listę transferową, ale jakoś nie znaleziono chętnych na jego usługi, przez dokończył sezon w H-Town. Chłopak ma talent, ale przy Howardzie na pewno go nie rozwinie. Pewnie niedługo opuści szeregi Rakiet.

ISAIAH CANAAN – na uczelni Murray State świetny strzelec, natomiast w swym pierwszym sezonie NBA więcej czasu grał w… NBDL. Nie dane mu było pograć sobie w barwach Houston (łącznie 22 mecze), ale miewał spotkania, w których pokazywał, że na prawdę posiada strzelecki instynkt. Tak czy inaczej musi zakasać rękawy i brać się do treningów, aby pozostać w kadrze Teksańczyków na kolejne rozgrywki.

OMRI CASSPI – spodziewałem się więcej po tym graczu, ale im dalej w sezon ten grał coraz mniej, aż w końcu przykleił się do ławki. Spory zawód.

JEREMY LIN – gracz pełen sprzeczności. Jeśli popatrzymy na jego statystyki to można pomyśleć, że miał dobry rok. Z tym, że jeśli zerkniemy już na jego grę, a zwłaszcza zachowanie w play off można mieć do niego najwięcej pretensji. Grając 3 rok jakieś już tam doświadczenie posiada, a w trudnych sytuacjach kompletnie traci głowę i dokonuje niewłaściwych wyborów na boisku. Śmiało można powiedzieć, że to po jego błędach losy rywalizacji z Blazers przybrały niekorzystny kształt dla Rakiet. W meczu numer 4 jego strata i niecelny rzut (sam na sam z koszem!) zaowocował tym, że Houstończycy przegrali wygrany mecz. Trzeba mu jednak oddać, że jest niezwykle ambitnym i szybkim zawodnikiem, który świetnie nadawałby się na zmiennika. Problemem jest jego kontrakt, a ściśle mówiąc kwota jaką płacą mu włodarze klubu. Czyni go to jednym z bardziej przepłacanych zawodników. Na plus natomiast jest fakt, że potrafił odnaleźć się w roli rezerwowego i pokornie przyjął spadek swej osoby w hierarchii drużyny (kosztem Beverly’ego). To dowód na dojrzałą i bardzo profesjonalną postawę.

TERRENCE JONES – chłopak zaliczył drugi sezon w NBA i jak najbardziej może zaliczyć te rozgrywki do udanych. W play off dostał swoją szkołę od LaMarcusa Aldridge’a, który ogrywał go jak dziecko i w ostatecznym efekcie wypadł z wyjściowego składu w serii z zespołem z jego rodzinnego miasta, ale to w przyszłości zaprocentuje na jego korzyść i mam nadzieje, że zbierze plony tej lekcji. W sezonie regularnym natomiast był absolutnie czołową postacią w strefie podkoszowej. Poczynił kolejny krok do przodu i wyraźnie widać, że wykorzystuje w pełni szansę od trenera McHale’a. W pewnym momencie był to dla mnie nawet kandydat na największy postęp w tym roku. Bardzo mi przypomina stylem gry młodego Jermaine ONeala z czasów gry w Blazers czy później w Indianie. Wzór bardzo dobry do naśladowania i oby młody gracz Rakiet rozwijał się właśnie w tym kierunku.

DWIGHT HOWARD – Superman odżywa – tak można nazwać w skrócie ten sezon w wykonaniu środkowego rodem z Atlanty. Przypomnę, że nie do końca jeszcze powrócił on do swej dawnej dyspozycji po kontuzji pleców i dopiero druga połowa rozgrywek regularnych i faza play off pokazała prawdziwą wartość Howarda dla drużyny. To on był najlepszym graczem w serii z Blazers. Zdobywał średnio po 26 pkt na mecz, zbierał, blokował – robił wszystko co do niego należało – zdejmował ciężar odpowiedzialności z bark Hardena, który kolejne PO grał słabe. W sezonie często bywał w cieniu brodacza, co wcale mu nie przeszkadzało. Często miewał mecze ze zdobyczami poniżej 10 oczek, ale to dlatego, że nie chciał błyszczeć na siłę. Jeśli drużynie szło dobrze to po co miał zmieniać plan trenera.  Ten fakt pokazał jeden ważny aspekt – Howard wydoroślał. Świetnie współpracuje mu się z Hardenem. Po pierwsze nie ma między nimi rywalizacji czyja to jest drużyna. Obaj rozumieją, że to nie jest ani zespół Hardena, ani Howarda – to zespół McHale’a. Dzięki takiemu stanowi rzeczy nie ma nimi niepotrzebnej rywalizacji, która dodatkowo dublowała presję (w Lakers takowa była pomiędzy nim i Kobe’m). Howard rządzi strefą podkoszową w obronie, a i w ofensywie w razie potrzeby staje się frontalną postacią. Wszystko to zdaje się póki co działać pozytywnie na samego gracza i chyba jedyne czego żałuje to fakt, że nie dołączył do Rockets rok wcześniej – sezon w Mieście Aniołów lekko go uwstecznił.

TROY DANIELS – kto to do cholery jest? Takie pewnie pytanie zadawaliście sobie, kiedy wchodził na boisko w meczu numer 3 rywalizacji z Portland. Po tym spotkaniu wszystko już było inne i każdy pilny fan NBA skrzętnie sprawdził CV tego gracza. Człowiek znikąd, debiutant który dał pierwszą wygraną Rakietom w serii play off. Moim zdaniem największy wygrany tego sezonu w ekipie Rakiet. Wykopany z NBDL dostał szansę od trenera McHale’a, który, albo ma bardzo dobre oko co do wyszukiwania perełek, albo ma świetnego dilera. (wcześniej zagrał 5 gier w barwach Houston w RS). W każdym meczu dawała dobre zmiany, a swą obecność na parkiecie zaznaczał celnymi trójkami. Ciekaw jestem jak będzie wyglądał jego kolejny rok w najlepszej lidze świata. Kolejny dowód na amerykański sen… Oby mu się udało!

Troy Daniels2

JAMES HARDEN – James Harden to spory kłopot Rakiet. Z jednej strony drużyna w ponad 50% jest uzależniona od jego dyspozycji, gdyż to on kończy większość akcji. Pod niego ustawiane są akcje izolacyjne i ciężko stwierdzić, że jest to złe, gdyż w pojedynku sam na sam jest niemal nie do zatrzymania. Gorzej jak mu nie idzie. Wtedy, co wydaje się oczywiste przy powyższym założeniu 50% wartości, sypie się ofensywa i wraz z brodaczem problem mają Rockets. W pewnym sensie trener McHale znalazł alternatywę i po dwóch katastrofalnych meczach PO sam Harden usunął się w cień, a pierwsze skrzypce grali Parsons z Howardem. Tylko, że to rozwiązanie chwilowe – pytanie główne brzmi „czemu Harden gra słabo w decydującej fazie rozgrywek. W poprzednim roku po fantastycznym sezonie regularnym zawiódł w starciu z Oklahoma City. W tym roku sytuacja się powtarza. Podobno po 2 meczu serii z Blazers Durant w rozmowie z Hardenem powiedział „człowieku jesteś jednym z najlepiej rzucających graczy na świecie, rób swoje, rzucaj, w końcu zaczniesz trafiać”. Faktycznie następne spotkania były już lepsze i im dalej w las tym lepszą dyspozycję prezentował. Nie był to jednak ten sam Harden z sezonu regularnego, pewny siebie lider, który prowadził ten zespół. Jakby specjalnie ukrył się za ogromnymi barkami Howarda. Szybciej bym się spodziewał, że cała sytuacja przerośnie właśnie DH12, a tym czasem ciśnienie przy 0-2 czy też 1-3 lepiej wytrzymał właśnie center Rakiet. Harden to gracz bajeczny o niesamowitych predyspozycjach strzeleckich i też z osobowością. Chyba jednak jeszcze wychodzi jego młody wiek i trochę doświadczenia musi zebrać. Przypomnę, że Howard gra w lidze już 10 lat i trochę po tyłku dostał. James niby też przegrywał w finałach, teraz ponownie zawiódł w PO, ale to dla niego 5 sezon. Ma jeszcze czas, żeby odbić sobie złe wspomnienia. Oby… Musi trafić do swej świadomości, aby nie spalać się w blokach”, jakby to ujął Adaś Miauczyński.

CHANDLER PARSONS – najbardziej tragiczna postać sezonu, a w zasadzie rywalizacji z Blazers. Na 0,9 sekundy przed końcem meczu numer 6 zdobył pkt na 98:96. Chwilę później przysnął i nie upilnował Damiana Lillarda. Jak to się skończyło sami wiecie. Mógł zostać bohaterem, a na niego spadła wina za porażkę. Trzeba jednak nazwać rzecz po imieniu – jeśli nie umiesz w takim momencie utrzymać koncentracji w obronie to musisz się liczyć z takimi rzeczami. to jest cholerna NBA! Patrząc jednak przez pryzmat całego sezonu to gracz ten zaliczył kolejny juz rok progresu. Jego statystyki znowu poszły w górę i stał się trzecią strzelbą w zespole idealnie wpisując się w koncepcję szybkiego przechodzenia z obrony do ataku, którą preferuje Kevin McHale. Jest nie tylko wyśmienitym strzelcem, ale też żywym dowodem na to, że biali jednak skakać potrafią. Jego grę cechuje niezwykły dynamizm i szybkość i nie inaczej było w tym roku. Wszystko to za psie pieniądze, co zapewne jest powodem (pośrednim są przepłacone kontrakty Asika i Lina), że zapewne opuści zespół, gdyż zwyczajnie jego wartość rzeczywista przewyższa kwotę jaka widniała na jego umowie. Rockets już zapowiedzieli, że nie wykorzystają opcji zespołu i uczynią go zastrzeżonym wolnym agentem, aby sprawdzić jego wartość. Rynkowa cena za Parsonsa to kontrakt w granicach 8 mln za rok. Rakiet chyba nie stać na jego usługi w takim wypadku, gdyż ich projekt zakłada zakontraktowanie kolejnego gracza formatu All Star.

TRENER KEVIN MCHALE –  spotkałem się wieloma negatywnymi opiniami na temat trenera McHale’apo porażce z Blazers. Ja akurat należałem do zwolenników pozostawienia go na stanowisku coacha. Po pierwsze ma znakomity kontakt z graczami, którzy darzą go ogromnym szacunkiem i cieszy się wśród swych podopiecznych autorytetem, ze względu na to czego osiągnął. On już był mistrzem, a pod swymi skrzydłami ma grupę ludzi, którzy pragną ten cel osiągnąć. To akurat bardzo dobre zestawienie. Dobrze szafuje liderami i umiejętnie zdejmuje ze swych gwiazd presję, aby ta ich nie przerosła. Wiele osób zarzuca ma mu luki w taktyce, ale tuta akurat mnóstwo zastrzeżeń trzeba mieć do całego sztabu szkoleniowego. Za taktykę odpowiada pewna grupa ludzi i jeśli już skłaniałbym się do roszad w sztabie trenerskim to właśnie wśród asystentów widziałbym potrzebę świeżej krwi. McHale ma czucie gry, ale też wyczucie co do graczy. Ma do nich dobrą rękę i co najważniejsze umiejętnie ich prowadzi. Pokazuje, że warto u niego ciężko pracować, bo każdy zostanie wynagrodzony swoją szansą. Musi tylko wyciskać z siebie siódme poty i mieć w sobie odrobinę pokory. Goran Dragić (to on był liderem Houston 3 lata temu), Patrick Beverly, Marcus Morris, Troy Daniels, Terrence Jones czy Chandler Parsons to grupa graczy, którą dla NBA odkrył McHale, którym dał szansę, którycj obdarzył zaufaniem, a Ci wypłynęli przy nim na szerokie wody oceanu. (przypomnę, że to on zdecydował o wyborze Garnetta w drafcie 1995 prosto ze szkoły średniej) Chyba tylko Popovich odkrył więcej anonimowych kart w NBA (choć McHale w Rockets jest ledwie od 3 lat). Tak czy inaczej pod jego wodzą zespół notuje kolejny rok wyraźnego postępu (fakt, że spora w tym rola GM’a – Daryla Moreya), biorąc pod uwagę dramaty rodzinne (sezon temu śmierć córki, w tym sezonie śmierć matki), które przeżywał potrafi trzymać wszystko w ryzach. Ma zaufanie właściciela, gracze traktują go jak ojca – idealnie pasuje do koncepcji Rakiet. Chyba najbardziej osobowościowo zbliżony trener do Rudy Tomjanovicha, który zdobywał dwa mistrzowskie pierścienie z Houston jako trener w latach 94-95.

PODSUMOWANIE: W mojej opinii ten sezon Rockets powinni zaliczyć do udanych. Ekipa wraz z przyjściem Howarda zrobiła postęp, poszła w górę w hierarchii NBA, a w zespole nie ma niesnasków między dwiema największymi gwiazdami, atmosfera jest zatem ok. Wręcz bym powiedział, że jest bardzo dobra, na co ogromny wpływ ma osoba szkoleniowca. Pozytywnego wrażenie nie powinno zatrzeć brutalne przerwanie sezonu przez trójkę Damiana Lillarda. Taki jest sport. Rockets na pewno gorsi nie byli od Blazers w rywalizacji, zdobyli nawet więcej punktów w całej serii, co pokazuje, że stanęły na przeciw siebie dwie godne siebie ekipy. Na piękno rywalizacji sportowej nie można się obrażać, bo w starciu tym nie było drużyny lepszej czy gorszej. Był tylko zwycięzca i przegrany, a zatem kolejno Portland i smutni Teksańczycy.

Ten sezon to okres przejściowy, o czym świadczą decyzję personalne dokonywane przez Moreya. Gdyby już w tym roku celował wysoko to zapewne od lutego okraszałby gwiazdorów bardziej doświadczonymi graczami zadaniowymi, którzy w play off są bezcenni. Tymczasem do Rockets zamiast przykładowo Drew Goodena, Baby Davisa trafił Josh Powell (którego nawet nie wymieniałem ze względy na epizodyczną przygodę z klubem). Z jednej strony przyjście Howarda podniosło poprzeczkę i oczekiwania wobec drużyny wzrosły, ale plan Moreya nie dobiegł jeszcze końca i nie jest to finalny twór GM’a Houstończyków.

CO DALEJ? –  Po pierwsze wiemy, że na swoim stanowisku pozostanie Kevin McHale. Mimo wielu negatywnych opinii uważam, że to dobra wiadomość gwarantująca stabilizacje. Po drugie wiadomo, że Rakiety będą polowały na gwiazdora z rynku Free Agents. Sam Morey tego nie ukrywa, a same słowa właściciela Leslie Alexandra odnoszące się do afery Sterlinga w LA Clippers, w których to stwierdził, że NBA powinno ukarać jego vis-a-vis z Kaliforni wystawieniem wszystkich jego graczy na listę FA potwierdza, że sam Alexander pragnie mieć w swych Rockets trzecią gwiazdę. Jeśli mamy synergię na dwóch wysokich i decydujących stanowiskach w klubie, to przekaz jest jasny – będziemy mieli Big 3. Znowu…

Priorytetem jest Carmelo Anthony, który po roku upokorzeń w Knicks zadecydował wybadać się sytuację na rynku i będzie sądował, gdzie mógłby wygrać mistrzostwo. Prócz Rakiet poważnymi kandydatami są też Chicago Bulls, a więc walka o tego gracza będzie zacięta.

Wspomina się też o Kevinie Love, który też jest w orbicie zainteresowań Byków, ale chrapkę na niego mają też Boston Celtics.

Warto wspomnieć, że po sezonie FA będzie Chris Bosh – rodowity Teksańczyk, który na koniec kariery chętnie powróciłby w rodzinne strony. Opcja bardzo prawdopodobna, jeśli Heat przegrają finał.       

Z klubem najpewniej pożegna się Chandler Parsons. Jest on zastrzeżonym wolnym agentem i Rakiety pewnie sprawdzą jego rynkową wartość, po czym zakontraktują z myślą o szybkiej wymianie. W tej perspektywie wiele się mówi o Minneapolis, skąd do Toyota Center miałby trafił Love.  Spore zainteresowanie tym graczem przejawiają Orlando Magic, którzy powoli powstają z popiołów, co zapewne niezmiernie cieszy naszego redakcyjnego kolegę – Wojtka Żułwińskiego :).  Na tym perspektywa Wojtków się nie kończy, gdyż ponoć Bulls też widzieliby Parsonsa u siebie, a im natomiast kibicuje Woy.

Moim zdaniem priorytetem jest jednak pozbycie się Asika i Lina. Z Turkiem po udanych dla niego PO nie powinno być trudno, a zwłaszcza, że pakiet z Parsonsem wydaje się być bardzo korzystny (tutaj zerkam nieśmiało w stronę Bulls). Kto weźmie Lina z takim kontraktem? Chyba tylko Knicks, gdyby stracili Melo – oni lubią takie kwoty na kontraktach średnich zawodników, a do czasów Linsanity z pewnością tęsknią.

Pokusiłbym się o znalezienie przyzwoitej jedynki, która nie tylko będzie rozgrywać, ale też zdobywać pkt. No i przede wszystkim dobrych zadaniowców, których zabrakło mi w post season. Bez tego kolejny sezon zakończy się na pierwszej rundzie, co ucieszy chyba tylko Jeffa Van Gundy’ego.  Czasy Casspiego, Moteijunasa, Hamiltona pewnie mijają i znikną oni z klubu.      

Przekonanie moje o odejściu Parsonsa potwierdzają plotki związane z wyborem w drafcie. Rakiety wybierają z dalekim 25 numerem i będą celować właśnie w gracza z pozycji Small Forward, a więc nominalnej pozycji Parsonsa. Wymienia się nazwiska Glenna Robinsona III z Michigan czy też Jerami Granta z Syracuse. Jeśli się uda to chętnie widziano by w składzie na przyszły rok Jamesa Younga, ale on pewnie zostanie wybrany wcześniej.  Tak więc widać ewidentnie, że drogi Parsonsa i Rockets chyba powoli się rozchodzą w innych kierunkach.

Jak będzie na prawdę? Wszystko zweryfikuje rzeczywistość. Póki co można opierać się na pewnych domysłach i analizie dotychczasowych poczynań. Czy jednak 2 lata temu ktoś myślał, że do Rakiet zawita James Harden? No właśnie. NBA jest pełna niespodzianek i nieprzewidzianych ruchów. Już wkrótce wszystko będzie jaśniejsze. Jedno jest pewne, Morey zrobi sporo zamieszania na rynku. tego możecie być pewni.

Komentarze do wpisu: “Podsumowanie sezonu: Houston Rockets

  1. Oto dlaczego Rakiety nie zdobędą mistrzostwa:

    – Harden nie jest Hard… w obronie;
    – Lin to nieporozumienie;
    – tylko Beverly, Parson i Howard walcząc w obronie… reszta gra w obronie… albo wcale nie broni (high five Harden(d));

    Kto zawiódł:
    – Harden (Howard ukradł mu zespół)
    – Lin (ze względu na kontrakt)

    Kto mnie zachwycił
    – Howard (Superman… nigdy więcej Koniu);

    Co muszą zrobić Rockets;
    – pogonić Lin’a;
    – pozyskać PG w stylu… Kemby Walkera (cp3 poza orbitą);
    – podpisać Parsona;
    – podpisać jakiegoś dziadka znającego smak wygrywania (Marion plx).

    1. Fajny sezon z perspektywy Houston, niestety mają pewne braki przez, które nie uda im się wejść na poziom wyżej.
      Ostatnio się zastanawiałem co z tym Pearsonem. Może z perspektywy Houston warto byłoby spróbować S&T z Bulls za Gibsona? Dostaliby świetną defensywną 4 z dobrym rzutem z półdystansu, i gościa, który wspólnie z Howardem prawdopodobnie stworzyliby najlepszą defensywną parę wysokich w lidze przy około 35 pkt i 20 zbiórkach. Bardzo fajnie.
      Niestety w tym wypadku powstaje dziura wielkości stodoły na pozycji niskiego skrzydłowego. Mimo wszystko spróbowałbym zatrudnić jakiegoś defensywnego skrzydłowego, który by asekurował Hardena w defensywie. Na myśl przychodzi mi Deng, byłby stworzony do gry wspólnie z Hardenem I Howardem, jest świetnie wywiązującym się graczem z zadań taktycznych, niestety będzie to ciężkie do spięcia ze względu na salary ale S5, Beverly, Harden, Deng, Gibson, Howard, Oh mamo wstawałbym na każdy mecz Houston. Do tego na ławce Lin (mimo wszystko bym zostawił, chyba, że ktoś by coś ciekawego zaoferował), Garcia, Jones, Hamilton.
      Bajki o Melo i Love bym sobie darował (nie w sferze realizmu ale słuszności takich decyzji). Za tą samą kwotę mógłbym mieć właśnie chociażby duet Gibson-Deng.

  2. podsumowaniem sezonu rakiet powinny być dwa słowa: Damian Lillard ;)

  3. Znalazłem info, że Rockets nie podpisze Parsona :o
    Okej, ja rozumiem, walka o Love i Melo… no spoko… ale Parson bronił i trafiał… zdobywał punkty grając z Hardenem, który trzyma piłkę w łapach pół spotkania i Howardem, który musi rzucać 12-18 razy w meczu.

    Nie rozumiem… jeżeli liczą na Melo, to będą musieli wnioskować do Silvera o dwie piłki podczas ich akcji ofensywnych… a w defensywie jeden z graczy rywali będzie musiał zostawać na swojej połowie.
    Howard sam nie wybroni wszystkiego.
    Już bardziej wolał bym Love (chociaż fanem HR nie jestem), ale ten przynajmniej odciągnie PF’a rywali od Howarda.

    Oj, obstawiam, że będzie słabo w Rockets w przyszłym sezonie.
    Mocne LAC, PTB, OKC, GSW nie przepuszczą ich dalej niż pierwsza runda.

  4. Przyznam że początkowo też uległem hurra optymizmowi odnośnie paki jaka powstała ale teraz na chłodno rzeczywiście sezon był bardzo udany. A mieli jeszcze też pecha bo trafili na ekipę która im nie leży ( 3-1 w rs było bardzo złudne )
    Co dalej?
    No z rzeczy oczywistych to pozbyć się Lina i pozbyć żeby zszedł z salary – kasa dla Parsonsa.
    Z Osikiem już z kolei można się pobawić dalej bo jednak jest przydatny jednak cenowo jako backup za dużo zarabia szczególnie że liczymy że howard te 35+minut będzie dla nas grał.

    Sefolosha będzie wolny – to zawodnik którego bym bardzo chciał. Poszedłbym odważnie i Parsonsa wrzucił jako 6-thmana. Sefolosha do S5 a Parsons żeby prowadzić ofensywę w drugim Unicie. Do tego Hannsbrough + Mahinmiego jako podkoszowy backup. Tyler może być drogi ale jak spadnie kontrakt Lina i Asika to kasy nadto będzie . Na PG Beverley więcej minut jako backup Delonte West ( wraca z Chin) i ktoś w drafcie upatrzony żeby się ogrywał. West w razie kontuzji może grać więcej do tego można próbować piątek z Hardenem jako rozgrywającym.

    Ale i tak największa bolączką jest Harden który musi zacząć grać po obu stronach parkietu. Howard grający 30/15 może to tuszować ale w najważniejszych meczach sezonu to i tak będzie za mało.

    A pomysł z Lovem uważam za totalnie głupi. Liczenie że rzuci się 150 i rywale nie trafia więcej bywa złudne. Jeden Howard pod koszem nie wyczyści po reszcie wszystkiego. W ogóle Lovem wszystkie ekipy się ekscytują i pół składu oddają , a allstar bez D który nawet nie zagrał w PO ? To powinno dawać gm-om do myślenia.

    BTW> chyba niesnasek a nie „niesnasków”

  5. zgodze się w pełni z bAltic_, do sukcesów dochodzi się twardą obroną, a takowej w drużynie rakiet jak na lekarstwo.

Comments are closed.