Trail Blazers polegli w San Antonio, 8 zwycięstwo Spurs z rzędu

[42-23] Portland Trail Blazers 90 – 103 San Antonio Spurs [48-16]

Aż 8 graczy Spurs miało co najmniej 9 punktów, ale żaden z nich nie miał więcej niż 15. Zrównoważony atak nie był jednak kluczem do sukcesu tego dnia. Gospodarze pozwolili rywalom na 90 punktów, zatrzymali ich na skuteczności 38.6%, ogólnie – świetnie poradzili sobie w obronie. Dzięki temu zwyciężyli 103 – 90.

Najlepszym punktującym Spurs był Patty Mills, który zdobył 15 punktów w 17 minut gry. 13 dorzucił Manu Ginobili (do tego 4 przechwyty i  4 asysty). Dzięki Australijczykowi, Argentyńczykowi oraz Marco Belinelliemu (9 punktów) ławka Spurs wypunktowała rezerwowych rywali 46-23.

Po tym jak Tony Parker szalał w pierwszej połowie wczorajszego meczu z Bulls, dzisiaj znacznie zmniejszył obroty. Francuz miał przeciwko sobie kilku innych obrońców na przestrzeni całego spotkania i nie szło mu tak dobrze jak zwykle. Nie trafiał z półdystansu, a firmowe floatery również mu nie wchodziły. Spotkanie skończył z 9 punktami, skutecznością 4/13 z gry i 5 asystami.

Tim Duncan miał double-double na poziomie 10 punktów i 11 zbiórek, Kawhi Leonard zdobył 12 punktów i zebrał 9 piłek, a Danny Green miał 14 oczek, 6 zbiórek i 4 trafione trójki. Tiago Splitter odnotował pierwsze double-double od 5 lutego, miał 12 punktów i 10 zbiórek. Brazylijczyk miał też najlepszy wskaźnik +/- w drużynie, na poziomie +18. Cała ta czwórka pewnie poradziła sobie w obronie i dodała swoje w ataku.

Dla Big Three Spurs był to 663 mecz razem i 490 wygrana. Tym samym wyrównali oni osiągnięcie Kareema Abdula-Jabbara, Michaela Coopera i Magica Johnsona, którzy rozegrali dokładnie tyle samo meczów ze sobą w latach 1979-89. Daje im to 3 miejsce w historii pod względem rozegranych meczów i drugie jeśli chodzi o spotkania wygrane. Lepsze są tylko tria Boston Celtics (Larry Bird, Kevin McHale, Robert Parish i ich 729 meczów i 540 zwycięstw) i Detroit Pistons (Vinnie Johnson, Bill Laimbeer, Isiah Thomas, 711 meczów).

Wśród Trail Blazers najlepiej zagrali liderzy. Damian Lillard zdobył 23 punkty, ale potrzebował do tego 40 minut i 22 rzutów. Pudłował z półdystansu i nie dochodził do dobrych pozycji rzutowych.  Do tego dorzucił tylko 3 asysty. Ogólnie, w drużynie Trail Blazers strasznie kulał ruch piłki. Rozdali tylko 13 asyst co przełożyło się na brak dobrych pozycji do rzutu. Zza łuku Trail Blazers trafili tylko 4/21, skuteczność 19%.

LaMarcus Aldridge zszedł z boiska na początku 3 kwarty. Po zderzeniu z Aronem Baynesem upadł nieprzyjemnie na parkiet i już do gry nie wrócił.  Do czasu zejścia z boiska zdobył solidne 14 punktów w 21 minut i zebrał 4 piłki, po prostu zagrał swoje. Trafiał z półdystansu, w tym bardzo trudny rzut oddawany zza tablicy (tą sytuację, jak i jego kontuzje można zobaczyć na skrócie).

I mimo tego, że Blazers stracili swojego lidera, udało im się poderwać do walki. Po połowie było 16 punktów różnicy, ale goście wygrali 3 kwartę 24-17 i w pewnym momencie mieli już tylko 6 punktów straty. Bardzo dobrze zaprezentował się wtedy Damian Lillard, który zdobył 10 punktów w 3 kwarcie.

W 4 odsłonę gry wchodziliśmy z 9 punktami różnicy, ale wszelkie nadzieje Blazers zostały błyskawicznie zniszczone. Pierwsze 4 rzuty Spurs w tej kwarcie były trójkami i 3 zostały trafione. Najpierw trafił Mills, a potem 2 razy Belinelli. To pozwoliło na serię 9-0 i objęcie 18-punktowego prowadzenia. Po świetnej 3 kwarcie, w 4 Damian Lillard nie zrobił nic, żeby uratować swój zespół. Popovich przydzielił Leonarda do krycia lidera gości, a ten spisał się w tej roli znakomicie. Trail Blazers 90 – 103 Spurs.