Game-winner Martina, Wolves z cenną wygraną w Oracle Arena

W końcu. Po raz pierwszy w tym sezonie Minnesocie udało się wygrać mecz w końcówce. Wcześniej mili bilans 0-11, w spotkaniach zakończonych różnicą nie większą niż 4 punkty, teraz przełamali tą złą passę i do tego na wyjeździe na trudnym terenie w Oracle Arena. Ponadto Wolves udało im się przerwać serię 7 porażek z rzędu z Warriors.

Jeszcze na początku czwartej kwarty goście przegrywali 7 oczkami, jednak po runie 11-4 udało im się doprowadzić do remisu po 102 i dalej walka toczyła się punkt za punkt i kosz za kosz. Wolves nawet wyszli na 5-punktowe prowadzenie po trójce z prawego rogu Corey’a Brewera, ale następnie 10 punktów z rzędu zdobył Andre Iguodala.

Najpierw trafił w kontrze po podaniu Stephena Curry’ego, następnie w izolacji, a chwilę później trójkę z lewego rogu ponownie po asyście Curry’ego. Przy tej ostatniej akcji był nawet faulowany i miał szansę zaliczyć akcję trzy plus jeden i doprowadzić do remisu, jednak nie trafił rzutu wolnego. Nie pomylił się za to kilkanaście sekund później, kiedy na 28 sekund do końca został sfaulowany przez Kevina Martina, pewnie wykorzystał oba osobiste i wyprowadził Warriors na jednopunktowe prowadzenie.

Wolves znowu przegrywali w końcówce i widmo porażki ponownie zaglądało im w oczy. Rick Adelman nie poprosił o czas i Minnesota od razu zagrał swoje posiadanie. Martin podał piłkę do Kevina Love, który stał prze linią rzutów za trzy punkty, po czym zbiegł do lewego rogu. Wszyscy spodziewali się, że to lider gości odda ostatni rzut i został podwojony przez Klay’a Thompsona, który był odpowiedzialny za krycie K-Marta. Love tylko na to czekał i od razu oddał piłkę do swojego kolegi  z zespołu, który miał trochę miejsca i zdołał oddać rzut, trafiając pewnie do kosza na 8,4 sekudny do końca meczu.

Minnesota prowadziła, ale Warriors mieli jeszcze swoją okazję na wygranie tego spotkania. Już 4-krotnie w tym sezonie udało im się zapewnić sobie wygraną w ostatnich sekundach meczów, ale nie tym razem.

Piłka powędrowała do Curry’ego, który miał naprzeciwko siebie Love’a. Curry nie oddał jedna rzutu za trzy, zbiegł do środka, został podwojony przez Martina i oddał piłkę do niepilnowanego z prawej strony Harriosna Barnesa. Ten był zupełnie niepilnowany, ale z dogodnej pozycji minimalnie spudłował i Wolves mogli cieszyć się z wygranej.

Pojedynek obu drużyn to był jeden z tych meczów fun to watch. Zero defensywy, dużo szybkiej gry, mnóstwo trafionych rzutów i do tego na dobrej skuteczności. Był nawet taki moment, kiedy oba zespoły trafiały ok. 60 proc. swoich prób z gry. To sprzyjało gościom, którzy lepiej czują się, kiedy w spotkaniu pada dużo punktów.

Najwięcej dla Minnesoty rzucił 26 punktów, trafiając 7 z 18 rzutów, ale tylko 1 na 5 trójek. Dostawał się za to na linię, skąd trafił 11 z 14 osobistych. Zebrał także 14 piłek i tylko dwóch asyst (miał ich 8) zabrakło mu by zanotować triple-double. Ponadto w czwartej kwarcie przekroczył granicę  tys. zdobytych punktów w karierze.

26 oczek zdobył Martin, trafiając 10 z 17 rzutów, w tym wszystkie trzy trójki. 15 punktów dodał Brewer, a double-double na poziomie 22 oczek i 14 zbiórek dołożył Nikola Pekovic. 9 punktów, 12 asyst i 4 przechwyty zanotował Ricky Rubio, trafiając na wet z gry w czwartej kwarcie, co zdarzyło mu się po raz pierwszy od 16 grudnia.

Dla Warriors najwięcej rzucił Curry, autor 33 oczek, 12/21 z gry, 6/10 zza łuku plus 15 asyst. 23 punkty z 15 rzutów zdobył David Lee, 18 z 14 rzutów dodał Thompson, a 16, z czego 10 w czwartek kwarcie Iguodala. Andrew Bogut dodał 8 oczek, 11 zbiórek i Az 7 bloków.

Kolejny mecz obie drużyny zagrają przeciwko Portland Trail Blazers. Wolves zagrają z nimi dzisiaj na wyjeździe, z kolei Warriors w niedzielę na własnym parkiecie.

Minnesota Timberwolves – Golden State Warriors 121:120 (36:36, 27:27, 28:35, 30:22)

Liderzy zespołów:

Punkty: Love, Martin 26 – Curry 33

Zbiórki: Love, Pekovic 14 – Bogut 11

Asysty: Rubio 12 – Curry 15

Przechwyty:  Rubio 4 – Green 2

Bloki: Turiaf 2 – Bogut 7