30-7 w drugiej kwarcie, Spurs pogonili Grizzlies

W ostatnich latach spotkania Memphis Grizzlies z San Antonio Spurs można za każdym razem określić jako pojedynki z podtekstem. Oba zespoły zwykle mają sobie coś do udowodnienia, a ich mecze są ucztą dla koszykarskich koneserów.

Wczoraj ta uczta była lekko niestrawna dla gości, którzy szczególnie fatalnie prezentowali się w drugiej kwarcie (wspomniane w tytule 30-7) i choć później próbowali gonić to nie potrafili już przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść.

Drużyna Bilans I kw. II kw. III kw. IV kw. Wynik
Memphis Grizzlies 0-1 20 7 31 36 94
San Antonio Spurs 1-0 18 30 24 29 101

Przebieg spotkania

Początek spotkania należał do Grizzlies głównie dlatego, że nieskuteczni byli Parker z Duncanem. Wśród Spurs mogła się za to podobać postawa Tiago Splittera i Kawhi’ego Leonarda – obaj byli bardzo agresywni na obu połowach (Brazylijczyk świetnie bronił). Dodatkowo Kawhi nie koncentrował się tylko na akcjach typu catch-and-shoot (choć pierwsze punkty zdobył po trójce z rogu), ale także bardzo często atakował obręcz.

Przyjezdni utrzymywali się w grze dzięki dobrej dyspozycji w rzutach z dystansu (Prince, Miller), wtedy jednak do gry wszedł drugi garnitur SAS pod przewodnictwem Manu Ginobili’ego i Patty’ego Millsa.

Zwłaszcza Australijczyk (chyba muszę odszczekać to co o nim pisałem przy okazji ostatniego 5on5) prezentował się znakomicie. Widać po nim, że dojrzał i jest teraz gotowy w pełni wykorzystać swoją szansę. Jest cholernie agresywny. Biega jakby był na speedzie, broni (!) i rzuca jak oszalały (to bez zmian, choć selekcja rzutów poprawiona). W kluczowej drugiej kwarcie miał serię trzech kolejnych trójek, a dodatkowo ostatnia z nich była z faulem i zakończyła się akcją 3+1. Madness.

Jeżeli połączymy to jeszcze ze świetnie wyglądającym Ginobilim. Dobrym Belinellim (wczoraj mniej rzucał, ale dobrze kreował grę partnerom). Rzucającym w końcu Diawem (Pop po meczu powiedział, że chyba wybrał się do jakiegoś guru w Indiach – bo o bycie bardziej samolubnym prosił go już dawno i on i inni trenerzy NBA) i dwójką zadaniowców – Bonner i Ayres to rodzi się nam mieszanka wybuchowa.

Mieszanka, na którą David Joerger nie potrafił znaleźć sposobu. Próbował (m. in. wzywając czas po niecałej minucie meczu czy wpuszczając Calathesa), ale wciąż nie potrafił sprawić by piłka częściej trafiała do mających (teoretyczną) przewagę pod koszem Gasola i Z-Bo. Przez to gra Grizzlies nie była tak efektywna jak być powinna (Spurs mieli +10 w pomalowanym i +8 z kontry).

Goście co prawda napędzili trochę strachu Spurs w okolicach połowy czwartej kwarty gdy po trafieniach Allena i Pondextera zbliżyli się na 5 oczek (75-80), ale po chwili z dystansu trafił Green (jedyna celna trójka w meczu), a trafienia Parkera i Diawa ostatecznie sprawiły, że musieli pogodzić się z porażką.

Dodatkowe obserwacje ze spotkania:

  • Spurs pozwalali na zbyt wiele ofensywnych zbiórek (11) – lepiej dysponowani Grizzlies by to wykorzystali
  • Na plus natomiast oceniam to jak w wykańczanie akcji defensywnych włączali się obrońcy. Po każdym niecelnym rzucie gości, obwodowi nie czekali tylko za wszelką cenę chcieli zebrać piłkę i jak najszybciej uruchomić kontrę. Duże brawa zwłaszcza dla pary GinobiliBelinelli (łącznie 8 zbiórek).
  • To nie jest dobry znak jeżeli Bayless i Pondexter oddają więcej rzutów niż Randolph (obaj po 9, Z-Bo tylko 6).
  • W trzeciej kwarcie Tim Duncan otrzymał solidny cios łokciem w klatkę piersiową od Tony’ego Allena i nie powrócił już do gry.

Boxscore

Grizzlies: Randolph (2), Prince (9), Gasol (14), Conley (14), Allen (15), a także Davis (0), Leuer (2), Pondexter (13), Miller (11), Koufos (7), Bayless (5), Calathes (2)

Spurs: Duncan (3), Leonard (14), Splitter (11), Parker (13), Green (7), a także Baynes (0), Ayres (2), Bonner (8), Diaw (14), Mills (12), Ginobili (12), Belinelli (5)

Filmowe podsumowanie spotkania