Hibbert rządzi w Toyota Center, Pacers lepsi od Rockets

Meczem przeciwko Indianie Pacers kończyli dziś serię siedmiu kolejnych spotkań na własnym parkiecie gracze Houston Rockets. Goście z Indianapolis okazali się jednak zbyt wymagający i głównie za sprawą świetnie dysponowanego Roya Hibberta pokonali zespół Kevina McHale’a 100-91 zamykając rozdział trzech kolejnych wygranych Teksańczyków.

371907103735796

Osłabieni nadal brakiem Danny Granger’a oraz David’a Westa goście mimo wszystko wydawali się faworytem tego spotkania. Zajmująca drugie miejsce w swojej konferencji ekipa Pacers to jeden z najlepiej broniących zespołów w NBA. W starciu z najlepszym atakiem ligi mieliśmy dostać odpowiedź, które spojrzenie na basket okażę się bardziej efektywne.

Odpowiedź nadeszła bardzo szybko, ponieważ wszystko co najistotniejsze wydarzyło się już w pierwszej odsłonie spotkania, którą całkowicie zdominowali gracze Franka Vogela.   Po niecałych czterech minutach prowadzili już 10-2, a swoje akcję ofensywne opierali na graczach podkoszowych Tylerze Hansbrough oraz Roy’u Hibbercie. Dwójka ta całkowicie zdominowała strefę podkoszową, a pomysł trenera Pacers choć bardzo prosty okazał się niezwykle trafny. Rockets w swych szeregach mają przecież tylko jednego typowego gracza podkoszowego, a jest nim Omer Asik. Pozostali gracze to typowo półdystansowi zawodnicy, którzy w obliczu twardej walki pod koszami nie radzą sobie zbyt dobrze z racji swoich predyspozycji.

Skalę tego jak bardzo ważnymi ogniwami w grze ofensywnej gości byli dwaj podkoszowi odzwierciedla fakt, że Hibbert po pierwszej kwarcie miał na swoim koncie 15 punktów, a Hansbrough 10 oczek. Reszta drużyny rzuciła razem 10 pkt.

Zanim trener McHale połapał się co się dzieje przyjezdni prowadzili już 15 pkt. Szybko wprowadził Thomasa Robinsona i Grega Smitha, ale z przekroju całego spotkania było już raczej za późno. W dalszym okresie gry Pacers już w pełni kontrolowali grę i przy sporej przewadze pozwalali sobie na oddalanie gry od kosza i rzuty z dystansu autorstwa Orlando Johnsona czy D.J Augustina, a także dynamiczne wejścia Paula George’a czy Lance Stephensona.

Inną sprawą jest spora nieporadność i nieskuteczność w grze Rakiet. Niczym nie przypominali drużyny, która potrafi kończyć mecze na ponad 50% skuteczności celnych rzutów. Ich snajperzy nie mieli dobrego dnia. James Harden starał się jak mógł, ale chyba w zeszłym meczu przeciwko San Antonio Spurs, w którym dał Rockets wygraną wystrzelał się na jakiś czas. Nie było tez szybkiej gry, a Jeremy Lin kompletnie nie kontrolował tempa gry swojego zespołu.

Rockets wprawdzie stopniowo się zbliżali do rywali, a ich maksymalna przewaga 19 punktów z drugiej partii stopniowo malała to uważny obserwator tego meczu nie miał wątpliwości, która ekipa rządzi na boisku. Kiedy tylko Rockets zaczęli nabierać wiatru w żagle na początku trzeciej kwarty po kilku dobrych akcjach Chandlera Parsonsa pod ich koszem ponownie piłki zaczął dostawać Hibbert. Nijak nie mogli powstrzymać tego dnia środkowego goście podopieczni McHale’a. Po okresie gry na dystansie w trzeciej odsłonie ostatnia partia to ponowny popis podkoszowych Pacers uzupełnianych energiczną grą George;a oraz  twardą defensywą.

W ekipie Rakiet pod koszem istniał praktycznie tylko Greg Smith, który pokazał się z bardzo dobrej strony walcząc na tablicach oraz prezentując kilka efektownych dunków, ale także kilkakrotnie zachowywał się dość nieporadnie w rywalizacji przeciw Hibbertowi (w jednej akcji center z Indianapolis pozwolił sobie na dwie efektowne czapy na rezerwowym gospodarzy) . Dodatkowo swoje punkty ciułał James Harden, ale to wynikało bardziej z akcji ustawionych pod niego niż jego rewelacyjnej dyspozycji tego dnia.

Ostatecznie starania Smitha na niezbyt wiele się zdały i Pacers wygrywają w Houston 100-91.

Roy Hibbert rozegrał w Toyota Center najlepsze spotkanie w obecnym sezonie. Jego 28 pkt, 3 bloki i 13 zbiórek to najlepszy wynik tego dnia w ekipie gości. Również Lance Stephenson zaliczył najbardziej udane zawody w tym sezonie pod względem zdobyczy punktowej rzucając łącznie 21 oczek. Dla Pacers była to już piąta wygrana w sześciu ostatnich grach i nie zanosi się na to, żeby oddali okupowane przez nich obecnie drugie miejsce na Wschodzie przed początkiem play off.

Dla Rakiet najwięcej punktował Harden, który uzbierał 22 oczka oraz dodał do swego dorobku 8 asyst. Greg Smith zakończył mecz z 18 koszami oraz uwaga uwaga… 19 zbiórkami!!!) Niewątpliwie to właśnie podkoszowy Rakiet był najjaśniejszą postacią tego meczu w ekipie z Teksasu i myślę, że McHale poważnie powinien się zastanowić czy na twardo broniące drużyny nie jest to lepsza opcja w wyjściowym składzie od „bądź co bądź” miękkiego jeszcze i uciekającego spod kosza Donatasa Motiejunasa, który dziś zupełnie sobie nie pograł ( 0 pkt i 2 zb). Smith miewał już w tym sezonie mecze ze zdobyczą ponad dwudziestu punktów w starciach z mocnymi ekipami (Boston Celtics, LA Lakers czy San Antonio Spurs).

Kolejnymi rywalami Pacers będą teraz inni Teksańczycy –  Dallas Mavericks, natomiast Rockets już w piątek pojadą do Memphis na mecz z tamtejszymi Niedźwiadkami.

INDIANA PACERS (45-27) – HOUSTON ROCKETS (39-32) 100-91

(35-19, 23-30, 24-22, 18-20)

R. Hibbert 28 pkt, L. Stephenson 21 pkt, T. Hansbrough oraz P. George po 16 pkt – J. Harden 22 pkt, G. Smith 18 pkt, Ch. Parsons 11 pkt

Komentarze do wpisu: “Hibbert rządzi w Toyota Center, Pacers lepsi od Rockets

  1. Rakiety ciągle nie mogą być pewne fazy posezonowej, tym bardziej, że Dallas nie zamierzają odpuścić do końca. Terminarz do końca sezonu nie jest tragiczny dla Rakiet, choć trzeba pamiętać, że Houston czasami zaskakują seriami porażek!!! Szkoda meczu, bo GSW przegrali i można było pokusić się o 6 miejsce.

Comments are closed.