Ofensywna maszyna z Houston przejechała się po Mavs

Bardzo cenne zwycięstwo odniosła minionej nocy drużyna Houston Rockets. Dzięki wygranej nad Dallas Mavericks 136-103 nie tylko zwiększyli dystans w tabeli Zachodu do rywala z za miedzy, ale także utrzymali przewagę wygranych do Los Angeles Lakers, którzy w tej samej nocy wygrali z Atlanta Hawks. O zwycięstwie nad Mavs zdecydowała trzecia kwarta, w której Rockets zmiażdżyli swoich rywali 44-17.

8xe4813lzybfhfl14axgzzqeq

Prócz sytuacji w tabeli innym dodatkowo motywującym czynnikiem zespół Rakiet do wzmożonej walki był fakt, że dziewięć kolejnych starć z zespołem Mavs ( w tym oba w tym sezonie) drużyna z Houston przegrała. Jednym z ważniejszych kibiców zebranych na trybunach Toyota Center był Tracy McGardy, który zasiadł w pierwszym rzędzie, aby przyglądać się poczynaniom swojej byłej drużynie, w której spędził swe najlepsze lata gry w NBA.

Początkowo T-Mac miał okazję oglądać bardzo wyrównane spotkanie z lekkim wskazaniem na drużynę gości. W ekipie Mavs dobry początek zaliczył Chris Kaman, a także kibicom w Houston przypomniał się Mike James, który właśnie ze wspomnianym kuzynem Vince’a Cartera miał okazję grać w barwach Rockets. W drużynie gospodarzy świetnie radzili sobie Jeremy Lin oraz Chandler Parsons. Pierwszy świetnie prowadził grę, a drugiemu tego dnia ewidentnie siedział rzut i za sprawą tego duetu Mavs prowadzili po 12 minutach 2 punktami.

Druga kwarta miała bardzo podobny przebieg, a więc wyrównana gra. Różnica jednak polegała na tym, że jeszcze lepiej radził sobie Parsons, który po pierwszej połowie miał na swym koncie 18 pkt w tym większość po podaniach Jeremy Lina. Sam rozgrywający Rockets był jeszcze bardziej skuteczny w ataku i do szatni schodził z 17 pkt oraz 7 asystami. W drużynie z Dallas skutecznie prezentował się O.J Mayo, który był najlepszym graczem poprzednich dwóch starć pomiędzy zespołami z Teksasu i to jego zapewne podopieczni Kevina McHale obawiali się najbardziej.  Do przerwy gospodarze prowadzili jednak 64-61.

Po przerwie stało się jednak coś, o czym drużyna przyjedna chciałaby jak najszybciej zapomnieć. Zanim jeszcze Mavericks w ogóle weszli w mecz mentalnie ich rywale zaliczyli serię 15-0. Szybkie akcję give and go oraz skuteczność rzutów za 3 pkt w wykonaniu Parsona i Jamesa Hardena ( obaj trafili po trzy trójki w tej kwarcie) były czynnikiem decydującym o tak ogromnej dominacji Rakiet. Jeśli dodamy do tego dobrą grę pod koszami Omera Asika, który świetnie zbierał pod bronionym koszem oraz dobijał niecelne rzuty kolegów w ofensywie  szybko poznamy receptę na wygraną Rakiet w tym meczu. Tym bardziej, że Mavs po prostu nie istnieli. Łatwo zdobyta przewaga i systematycznie powiększana z każdą kolejną minutą gry ( w pewnym momencie sięgnęła nawet 37 pkt) wyprowadziła gości z równowagi, czego dowodem jest głupio zarobione przewinienie techniczne Dirka Nowitzkiego.

Kiedy w trzeciej kwarcie ekipa z Toyota Center rzuciła rywalom 44 pkt tracąc jedynie 17 następna kwarta była już tylko formalnością. Przez ostatnie dwanaście minut oglądaliśmy już rezerwy obu ekip, a samo spotkanie zakończyło się bardzo wysokim zwycięstwem Rockets 136-103.

Chanlder Parsons to absolutny MVP starcia z Mavs. Rzucając 32 pkt pobił swój rekord kariery, ale najważniejszy jest fakt, że na 7 prób w rzutach za 3 pomylił się tylko raz. Ogólnie biały skrzydłowy na 12 rzutów z gry chybi właśnie tylko tą jedną trójkę oraz trafił oba rzuty osobiste, które przyszło mu wykonywać dzisiejszej nocy.  James Harden i Jeremy Lin dodali od siebie po 21 pkt, z tym, że rozgrywający gospodarzy miał 9 asyst. Jedną ciekawostką ze statystyk Hardena jest fakt, że nie miał on żadnej straty w tym meczu. W sumie Rockets zaliczyli ich 13, a najwięcej piłek tracił Donatas Motiejunas. Omer Asik skompletował kolejne już w tym sezonie double double dzięki 10 oczkom i 10 zbiórkom.

W zespole Ricka Carlisle najwięcej punktów – 18 – dostarczył O.J Mayo. Na wyróżnienie zasługuje także Shawn Marion. Były gwiazdor Phoenix Suns zdobył 14 pkt oraz zaliczył jeden przechwyt. Niby ta ostatnia statystyka na kolana nie powala, ale dzięki niemu zrównał się z Rodem Stricklandem (swoją drogą jednym z najbardziej niedocenianych rozgrywających w historii NBA) w klasyfikacji najlepszych „złodziei” w historii NBA. Obaj obecnie mają po 1 616 przechwyconych piłek. Doping kuzyna nie za bardzo zmotywował Vince Cartera, który mimo dobrej skuteczności i 12 pkt nie zachwycił jakoś specjalnie i wpisał się w „szarzyznę” jaką pokazali dziś na parkiecie w Houston jego koledzy.

Elementami decydującymi o wygranej Rockets była szybka gra z kontry, w której byli lepsi w stosunku 36-18 w stosunku do rywali. Fakt ten zrodził także kolejną dysproporcję, a konkretnie w punktach zdobytych w pola trzech sekund. Jako, że Houstończycy wiele kontr kończyli spod kosza, a Mavs nie nadążali z powrotem do defensywy to podopieczni McHale zdobyli 10 pkt więcej.

Dzisiejsze spotkanie było kolejnym, w którym Rakiety notują ponad 50% skuteczność z gry. Dziś grali na 57%, a ich rywale trafiając w sumie 38 rzutów na 80 prób mieli 47% skuteczność celności oddanych rzutów.

Drużyna z Dallas będzie miała jednak okazję do rewanżu za dzisiejszy blamaż już w środę. tego dnia bowiem obie ekipy ponownie spotkają się ze sobą, ale tym razem gospodarzami będą Mavs.

DALLAS MAVERICKS (26-33) – HOUSTON ROCKETS (33-28) 103-136

(33-31, 28-33, 17-44, 25-28)

O.J Mayo 18 pkt, S. Marion 14 pkt, V. Carter oraz B. Wright po 12 pkt – C. Parsons 32 pkt, J. Lin oraz J. Harden po 21 pkt

a na koniec jeszcze akcja meczu w wykonaniu Chandlera Parsonsa