Bez Gasola pod koszem ani rusz. Suns lepsi w Memphis.

Phoenix Suns wygrali kolejny mecz pod wodzą Lindsey’a Huntera, wykorzystując słabość Memphis Grizzlies. „Słońca” wygrały 96-90, a 17 punktów rzucił Goran Dragic, który zdominował czwartą kwartę.

phoenix-suns-logo1

Cztery straty Grizzlies w przeciągu 2 minut i 10 sekund w końcówce meczu były jedną z najważniejszych historii tego meczu. Ekipa z Memphis straciła w sumie 17 piłek w całym meczu, z których Suns zdobyli 20 łatwych oczek, a mogłoby być ich jeszcze więcej, gdyby nie nieporadność Gorana Dragica w szybkim ataku w pierwszej połowie.

Koniec końców, to właśnie Słoweniec okazał się jednak decydującym ogniwem wygranych. Rzucił 15 punktów w ostatniej kwarcie po 4 faulach, 2 stratach i 2 punktach z 6 rzutów w ciągu trzech pierwszych. Zdobył 10 z ostatnich 16 oczek Suns, w tym sześć pod rząd, prowadząc Suns od stanu 88-88 do 94-88, a jego dagger po crossoverze i lekkim odepchnięciu Mike’a Conley’a (9 pkt, 5 ast, 3-11 z gry) 34 sekundy przed zakończeniem spotkania, to wielka nauka sprytu dla młodych rozgrywających na całym świecie. Na przykład takich, jak Kendall Marshall.

Rookie z Phoenix od momentu przejęcia drużyny przez Huntera – zresztą byłego rozgrywającego – otrzymuje coraz więcej minut, a przeciwko Grizzlies spędził na parkiecie aż 33 minuty, co jest jego najlepszym wynikiem w sezonie. Zresztą za jednym zamachem były student North Caroliny pobił kilka swoich rekordów. Rzucił 11 punktów, rozdał 4 asysty i trafiał. Tak, trafiał, co w jego wypadku nie jest wcale takie oczywiste, tym bardziej, że przychodził do NBA z opinią prawdopodobnie najsłabiej rzucającego zawodnika w Drafcie. Tym razem zaskoczył wszystkich, trafiając 3 z 5 rzutów za trzy, czyli tyle, ile w sumie w… poprzednich 14 meczach.

Oczywiście wiele wody upłynie w rzece Salt, zanim Marshall przestanie być surowym debiutantem, ale niewątpliwie ma szansę sporo zyskać w drugiej części i tak już straconego dla Suns sezonu. Tym bardziej, że Hunter szuka różnych rozwiązań, nie trzyma się utartych schematów, co w dużej mierze można było zarzucić jego poprzednikowi. W czwartej kwarcie mieliśmy okazję oglądać następującą piątkę: Marshall, Dragic, Shannon Brown/P.J Tucker, Jermaine O’Neal i Marcin Gortat. Dwie wieże, dwóch rozgrywających, i wymiennie – zadaniowiec lub shooter. Ciekawy zestaw, który jednak poprowadził Suns do wygranej, bo właśnie w trakcie ich przebywania na parkiecie, goście przechylili szalę na swoja korzyść. Gra na dwóch wysokich została podyktowana problemami Marca Gasola, który rozegrał jeden ze słabszych meczów w sezonie, nie radząc sobie ani w defensywie, ani w ataku. Hiszpan w 23 minuty trafił tylko 2 z 8 rzutów, miał 3 zbiórki, 4 straty i 6 fauli. Piąte przewinienie popełnił na 7:30 przed końcem, kiedy Grizz prowadzili pięcioma punktami. Od razu po jego zejściu przewaga zmalała i od tego momentu Suns przejęli ten mecz.

Grizzlies nie zablokowali żadnego rzutu Suns, co – nie sprawdzałem – prawdopodobnie nie przydarzyło im się w tym sezonie jeszcze ani raz. trafili 43.9% rzutów z gry, ale tylko 33.3% w ostatniej kwarcie, kiedy pozwolili Suns na rzucenie aż 16 punktów z pomalowanego. Ile oczek z paint w tym czasie zdobyli Zach Randolph (21 pkt, 13 zb) i spółka? Całe… 2.

Podopieczni Lionela Hollinsa przegrali co prawda walkę na tablicach (34-40), ale wyrwali na deskach Suns 14 piłek. Tutaj powinno paść zdanie w typie: zbiórki w ataku zamienili na mnóstwo punktów. No właśnie, zamienili, ale zaledwie na 18 oczek z ponowień, ponieważ fatalnie pudłowali spod kosza, a Ed Davis jeszcze nie potrafi wejść w rolę Z-Bo lub Gasola, kiedy pojawia się na parkiecie, zbyt często szukając rzutu z półdystansu.

Do składu Suns, po kontuzji i opuszczeniu ostatnich siedmiu meczów, powrócił O’Neal i wspólnie z Gortatem zanotowali 34 punkty z 17 rzutów. Rezerwowy Suns męczył w drugiej połowie Gasola, aż ten w końcu się wyfaulował, nie radząc sobie z tymi przedziwnymi rzutami O’Neala z odejścia. Właśnie, w drugiej połowie, w której Marcin Gortat odgrywał w ataku rolę marginalną. A właściwie jeszcze mniejszą, i owszem, zwycięzców się nie sądzi, ale fakt, że Polak, który trafił 7 pierwszych rzutów z gry, rzucił 17 punktów w pierwszej połowie, nie oddał ani jednego (ANI JEDNEGO) rzutu w drugiej, jest dość dziwny.

Gortat skończył mecz z dorobkiem 20 punktów (8-10 z gry) i 7 zbiórek w 29 minut, mając problemy z faulami. W drugiej połowie otrzymał tylko jedna piłkę na prawym post-up, popełnił kroki i… już więcej szans nie otrzymał. Dorzucił tylko trzy punkciki z linii. Może to kolejne narzekanie typowe dla polskiego kibica, ale po udanej pierwszej połowie, kiedy współpraca Gortata z kolegami wyglądała bardzo dobrze, oczekiwania nieco wzrosły, a wzmaga je także to, że od kilku meczów Goran Dragic jakby chętniej widzi polskiego centra pod koszem.

29 punktów z ławki dla Grizz rzucił Jerryd Bayless i to on trzymał wynik w ostatniej kwarcie, przy słabszej dyspozycji pod koszami. Nie pomógł jednak wygrać, a najlepsza defensywa ligi pozwoliła sobie rzucić 96 punktów Suns, których po czterech wygranych w ostatnich ośmiu meczach czeka ciężka seria meczów. 5 z kolejnych 6 gier zagrają na wyjeździe, a ich rywalami kolejno będą: Hornets (w), Thunder (w), Thunder (d), Lakers (w), Trail Blazers (w) i Warriors (w). Dobry sprawdzian dla Huntera.