10 najlepszych drugorundowych wyborów ostatnich 5 lat (cz.1)

draft-logoPoczątek drugiej rundy draftu to zazwyczaj moment, w którym większość kibiców decyduje się zakończyć oglądanie naboru i chyba nie ma w tym nic nadzwyczajnego tak jak i rzadko zdarzają się w niej nadzwyczajne selekcje.

Jakkolwiek w przeciągu ostatnich 5 lat do ligi trafiło całkiem spore grono graczy, które z prawie straconej jak mogłoby się wydawać pozycji urosło do rangi starterów swoich zespołów, którzy dziś zarabiają naprawdę grube sumy. Przed wami zestawienie 10 najlepszych wyborów w drugiej rundzie draftu w przeciągu ostatnich 5 lat (zaczynając od naboru 2008). Dziś część pierwsza, czyli zawodnicy sklasyfikowani przeze mnie na miejscach 6-10.

Zanim przejdę do samej listy wyróżnię jeszcze pięciu graczy, którzy byli najbliżej miejsca w tym zestawieniu: 11. Luc Mbah a Moute (#37, 2008), 12. Chase Budinger (#44, 2009), 13. Danny Green (#46, 2009), 14. Kyle Singler (#33, 2011), 15. Jonas Jerebko (#39, 2009).

10. Landry Fields (New York Knicks – #39, 2010)

Draft 2010 generalnie nie był tym, który zapamiętamy jako szczególnie obfity w talent. Drugiej rundy tego naboru nie zapamiętalibyśmy prawie wcale (dziś pozostałości po niej to Devin Ebanks i Lance Stephenson) gdyby Knicks z odległym 39 numerem nie wyciągnęli startera na najbliższe 2 lata. Fields wyszedł w podstawowej formacji już w debiucie i przez cały pobyt w Nowym Jorku rozegrał w tej roli aż 143 ze 148 możliwych spotkań.

Były gwiazdor uczelni Stanford zgarnął pierwsze dwie nagrody dla Debiutanta Miesiąca (Listopad 2010, Grudzień 2011), a w końcowym rozrachunku wylądował w pierwszym zespole All-Rookie. W drugim sezonie znalazł się już w cieniu całego zamieszania powstałego wokół Knicks i jego poziom gry trochę się obniżył. Dziś jest graczem Toronto Raptors. W przeciągu najbliższych 3 lat zarobi aż 18 milionów $. Nigdy nie będzie gwiazdą, a nawet 2 czy 3 opcją zespołu, ale to solidny zadaniowiec, który zrobi dla drużyny dokładnie te rzeczy, o których zapominają inni.

9. Isaiah Thomas (Sacramento Kings – #60, 2011)

Drobniutkiego jak na realia NBA gracza w drafcie 2011 konsekwentnie pomijały kolejne zespoły. Pamiętacie pewnie końcówkę tamtego naboru i prawdopodobnie najbardziej kuriozalne wybory w historii NBA, które padały jeden za drugim. Mam tutaj na myśli Chukwudiebere Maduabum (spróbujcie wymówić to nazwisko 3 razy bez błędu po kilku piwach), Targuy’a Ngombo (naturalizowany Katarczyk, który sfałszował swój wiek) i Atera Majoka. Taka kolej rzeczy była wówczas wielkim ciosem dla wielu utalentowanych zawodników pominiętych w drafcie, którzy jeszcze niedawno błyszczeli w NCAA.

O mały włos nie spotkało to także Isaiaha Thomasa z uczelni Washington, którego 3 lata bardzo dobrej gry na uniwersytecie poszłyby na marne gdyby nie Sacramento Kings. Point guard szybko spłacił kredyt zaufania. Z każdym miesiącem grał coraz lepiej, zdystansował w wyścigu o miejsce w rotacji Jimmera Fredette aż w końcu wylądował w pierwszej piątce zespołu. W lutym oraz marcu został wybrany Debiutantem Miesiąca oraz trafił do All-Rookie 2nd Team na zakończenie sezonu. Dziś wobec bardzo zaciętej rywalizacji na swojej pozycji jego czas gry znacząco spadł, ale nie ulega wątpliwości, że jak dotąd jest jednym z najlepszych wyborów całego draftu 2011.

8. DeJuan Blair (San Antonio Spurs – #37, 2009)

Podkoszowy z Pittsburgha był jednym z pewniejszych kandydatów do wyboru w loterii draftu 2009 do czasu aż okazało się, że nie posiada więzadeł krzyżowych przednich. Ponadto istniały obawy, że ze względu na swój wzrost (201cm) nie poradzi sobie w NBA w starciach ze znacznie wyższymi rywalami. Jakkolwiek Spurs z numerem (dopiero) #37 zdecydowali się postawić na 20-latka. Ten zaliczył bardzo solidny sezon, w którym jego statystyki PER-36 dokładnie odzwierciedlały te, które notował w college’u. Co więcej Blair rozegrał wówczas wszystkie 82 spotkania sezonu regularnego.

Niedawno upłynęły 3 lata od jego debiutu. Przez ten czas opuścił on zaledwie 8 spotkań z czego 5 w aktualnym sezonie i dał się poznać jako mocny punkt rotacji jednego z najlepszych zespołów ligi większość czasu spędzając w pierwszej piątce u boku legendarnego Tima Duncana. Oczywiście nadal istnieją obawy, że kolana kiedyś ponownie staną się jego zmorą. Jakkolwiek nadchodzącego lata wygasa jego dotychczasowy kontrakt z Ostrogami. Jeśli zdecyduje się zmienić otoczenie to po pierwsze zarobi na pewno zdecydowanie więcej, a po drugie jego rola w zespole powinna być większa. To całkiem niezłe perspektywy dla 23-letniego zawodnika.

7. Chandler Parsons (Houston Rockets – #38, 2011)

Z jakim numerem wybralibyście gościa, który w 4 roku gry na uniwerku (Florida) notuje 11.3 ppg, 7.8 rpg, 3.8 apg i do tego przechwyca mniej niż 1 piłkę na mecz w średnio 34 minuty? Wszechstronność w koszykówce zawsze była doceniana, ale wydawałoby się, że w NCAA takich chłopaków jest całkiem sporo, a do tego są młodsi i bardziej atletyczni. Ostatecznie wybierasz go z numerem #38 – na co wówczas liczysz?  Zapewne nie na to, że półtora roku później gość będzie rzucał 15 punktów na mecz i w dodatku nie będzie prawie żadnego aspektu, o który można by się do niego przyczepić.

Już jako rookie krył Kevina Duranta w końcówce spotkania z Oklahomą – nie przez przypadek, lecz wyznaczony przez coacha. Przekonanie do siebie trenera zajęło mu 6 spotkań rozpoczynanych z ławki na początku sezonu. O ile Parsons był dużą niespodzianką jako debiutant to teraz jest jednym z poważnych kandydatów do nagrody MIP. Jest bardzo pewnym punktem młodej ekipy Rakiet. Nieźle rzuca z dystansu, umie wejść pod kosz wykorzystując swój boiskowy spryt i mobilność, solidnie zbiera i świetnie podaje. Tak, ten chłopak to dzisiaj 4 najlepiej asystujący niski skrzydłowy ligi. Myślę, że gdyby T-Wolves, którzy wybierali wówczas z dwójką Derricka Williamsa mieli przypadkiem kryształową kulę pokazującą przyszłość ich wybór mógłby być wówczas troszeczkę inny.

6. Mario Chalmers (Minnesota Timberwolves – #34, 2008)

26 czerwca 2008 Miami Heat uzgodnili trade z Minnesotą Timberwolves. Wówczas mało kogo on obchodził. Ot, wymiana jakiegoś rozgrywającego z drugiej rundy za dwa nieistotne drugorundowe picki. Tym rozgrywającym był Mario Chalmers – podstawowy point guard mistrzowskiej ekipy Heat z poprzedniego sezonu, a wcześniej autor dającego Kansas Jayhawks dogrywkę (ostatecznie wygraną) w finale NCAA rzutu za 3. Jak się później okazało już jako rookie został on starterem w ekipie Żaru i grając obok D-Wade’a notował niezłe 10 punktów i 5 asyst na mecz.

Aktualnie według ESPN jest 104 najlepszym graczem NBA. W ubiegłym sezonie zdobył swój pierwszy pierścień jako podstawowy gracz Heat notując w play offach ponad 11 punktów na mecz. To jego 25 punktów w starciu numer 4 finałów z Oklahomą było jedną z głównych przyczyn zwycięstwa w tamtym spotkaniu. Statystyki w jego przypadku nie mówią zbyt wiele. To gracz, który po prostu świetnie uzupełnia w Miami trio gwiazd i potrafi zrobić co do niego należy w ważnych momentach. Zna swoją rolę i się z niej wywiązuje, czyli robi dokładnie to czego się od niego oczekuje. 26 czerwca 2008 chyba nikt nie spodziewał się, że zespół pozyskuje istotny element rotacji przyszłego, mistrzowskiego zespołu. Nie odbierajcie tego tak jakbym uważał, że bez Chalmersa tytułu Heat by nie było. Czasem po prostu tak mało znacząca wymiana może okazać się jedną z tych małych rzeczy, które zdecydują o tak wielkiej stawce.

Na dziś to byłoby już wszystko. Część druga zestawienia pojawi się w nadchodzącym tygodniu.

 

Komentarze do wpisu: “10 najlepszych drugorundowych wyborów ostatnich 5 lat (cz.1)

  1. Parsons powinien być wyżej moim zdaniem. Jeden z większych stealów. Bardzo wszechstronny i inteligentny zawodnik.

  2. Byli też też gracze w ogóle pominięci w naborze, np. Wesley Matthews z Blazers, czy w tym roku Shved z Soty.

Comments are closed.