Bez niespodzianki w AT&T Center

Przed spotkaniem z Houston Rockets drużyna San Antonio Spurs była zdecydowanym faworytem i znakomicie wywiązała się z tej roli. Podopieczni Grega Popovicha wysoko pokonali rywali z za miedzy 114 – 92, odnosząc tym samym szesnastą wygraną w rozgrywkach.

Od samego początku wyraźnie lepsi byli gospodarze, którzy rozpoczęli spotkanie serią 12-2.  Świetne wejście w mecz miał Tony Parker, który we wspomnianej serii zdobył 8 pkt.  W następnej części I kwarty Rakiety dzięki dobrej dyspozycji Jamesa Hardena odrobili straty do rywali na pewien czas i na tym się skończyło wyrównane spotkanie. Już pod koniec pierwszych 12 minut gospodarze odskoczyli na osiem punktów i przez niemal całą kolejną odsłonę utrzymywali przewagę systematycznie ją powiększając.

Decydującym momentem meczu był jednak początek trzeciej kwarty i kolejny run ze strony San Antonio Spurs. Od stanu 66-58 zaliczyli oni 15 kolejnych punktów i tym samym wybili swoim rywalom koszykówkę z głowy. Najbardziej aktywni w tym momencie w ataku Spurs byli Tim Duncan oraz Gary Neal.

W dalszej części meczu nie działo się już zbyt wiele ciekawego. Gospodarze spokojnie dowieźli prowadzenie do końca meczu i zasłużenie wygrali dzisiejsze spotkanie 114-92.

Na wygraną San Antonio złożyło się kilka elementów. Decydująca walka odbyła się jednak w strefie podkoszowej, gdzie Rakiety zostały zdemolowane przez rywali. Spurs zdobyli bowiem 22 punkty więcej z pomalowanego pola (60-38). Podobnie proporcję rozkładały się pod względem zbiórek. Tutaj gracze z San Antonio okazali się lepsi w stosunku 50-37. Bardzo słabo zaprezentował się Omer Asik – jeden z czołowych rebounderów w lidzę. Dziś zebrał tylko 5 piłek i przy 12 zbiórkach Tima Duncana jest to dość słaby dorobek.

Spurs wykazali się także lepszą skutecznością z gry. Trafiali na 55 procentach, kiedy ich rywale oscylowali w granicach 39 %.

Gospodarze po raz kolejny zaimponowali głębią składu. Każdy z kolejnych graczy wnosił coś nowego do gry zespołu i nie obniżał poziomu prezentowanego przez Ostrogi na boisku. Najdłużej na boisku przebywał Tony Parker. Francuz spędził na parkiecie 25 minut, a zatem zagrał ledwie nieco ponad połowę meczu. Reszta graczy spędziła w grze mniej czasu, co świadczy o dość rozsądnym dysponowaniem sił swoich graczy przez Grega Popovich’a. Nie przeszkadza im to jednak w odnoszeniu kolejnych wygranych.

Najlepszym strzelcem Spurs był Tony Parker, który zaliczył 17 punktów i 7 asyst. Tim Duncan prócz wspomnianych 12 zbiórek rzucił rywalom tyle samo punktów, notując jednocześnie double-double. Dobre zmiany dawali Tiago Splitter i Patty Mills, którzy kolejno zdobyli 15 i 12 pkt. Australijczyk rzucił dwie trójki notując 50% skuteczność w tym elemencie gry.

W zespole Rakiet liderem był James Harden, który zapisał w  swym dorobku 29 pkt oraz 5 asyst. Jednocześnie należy podkreślić, że grał na bardzo dobrej skuteczności (10-16), co w ostatnich meczach mu się nie zdarzało. Kolejny fatalny mecz zaliczył Jeremy Lin, który miał 4 pkt, 6 zbiórek i 4 asysty. Nie zaimponował też Omer Asik. Center zakończył mecz z zerowym dorobkiem punktowym i zapewne z piętnem Tima Duncana, który przez najbliższe dni może mu się śnić po nocach w koszmarach.

Drużyna z AT&T Center pokazali się przede wszystkim lepsi jako zespół. W ekipie Rockets jedynie pozytywnie zaprezentował się James Harden, który swoimi indywidualnymi popisami nie dał rady przechylić szali zwycięstwa na korzyść swojej drużyny. Jego 29 punktów to za mało na świetnie zorganizowanych Spurs.

Rockets będą mieli jednak okazję do rewanżu już za 3 dni, kiedy to oba zespoły zmierzą się w Toyota Center. Wcześniej jednak zaliczą oni inne derbowe spotkanie w potyczce z Mavs. Spurs natomiast kolejne spotkanie rozegrają w Charlotte.

HOUSTON ROCKETS (9-9) – SAN ANTONIO SPURS (16-4) 92-114

(21-29, 24-28, 21-30, 26-27)

J. Harden 29 pkt, T. Douglas oraz P. Patterson po 10 pkt – T. Parker 17 pkt, T. Splitter 15 pkt, czterech graczy po 12 pkt.