Pierwsze zwycięstwo Lakers

Sympatycy Los Angeles Lakers już chyba zapomnieli jak smakuje zwycięstwo. W preseason zanotowali bilans 0-8, a w obecnym sezonie wystartowali od trzech porażek. Wszystko to mimo naprawdę niesamowitego składu. Biorąc dodatkowo pod uwagę, że Lakers ostatnie dwa mecze ubiegłego sezonu również przegrali (z Thunder) to frustracja ludzi związanych z tą ekipą mogła być naprawdę na wysokim poziomie. Ostatni raz wygrali 18 maja, ale tej nocy wszystko się odmieniło. Podopieczni Mike’a Browna znowu zasmakowali zwycięstwa, a na pokonanym polu zostawili Detroit Pistons.

Los Angeles Lakers już od pierwszych minut zaznaczyli swoją wyraźną przewagę. Nie grał kontuzjowany Steve Nash, ale miał świetnego zastępce w kierowaniu grą zespołu. Kobe Bryant zajął się reżyserią gry. Bardzo ładnie rozprowadzał piłkę. Wiele akcji kończyli podkoszowi, Pau Gasol i Dwight Howard, ale potrafił nawet pokazać się rezerwowy Darius Morris (6 pkt). Już po pierwszej kwarcie Lakers byli na +21. „Black Mamba” w całym meczu zapisał na swoim koncie 15 punktów, 8 asyst i 7 zbiórek.

Druga kwarta to kontynuacja dobrej gry gospodarzy. Detroit Pistons po prostu nie byli w stanie nawiązać wyrównanej walki. Szczególnie problemy stwarzał „Tłokom” Dwight Howard. Były gracz Magic dostawał podania i kończył akcje często w efektowny sposób. Nie potrafili sobie z nim poradzić. Dla Howarda to był zapewne ważny mecz. Zagrał bardzo solidnie (28 pkt i 7 zb), nikt nie powinien mieć do niego pretensji, a Lakers wreszcie wygrali.

W trzeciej kwarcie przewaga „Jeziorowców” najczęściej oscylowała w granicach 35 punktów. Nie było żadnych wątpliwości, kto jest zespołem lepszym. Emocje w tym spotkaniu już raczej przeszły do historii. Na początku ostatniej kwarty za sprawą akcji Kima Englisha, Kyle’a Singlera czy Jonasa Jerebko ekipa Detroit zmniejszyła straty do 21 punktów. Nie więcej jednak nie byli w stanie sobie pozwolić. Lakers cały czas kontrolowali to spotkanie. W końcówce oczywiście pograły sobie rezerwowi. Po ostatniej syrenie wynik tego meczu to 79:108 (13:34, 21:28,21:24,24:22).

Detroit Pistons rozegrali bardzo słaby mecz. Mieli ogromne problemy ze skutecznością, która wynosiła zaledwie 35%. Zupełnie również nie istniała pierwsza piątka. Gdy Tayshaun Prince (9 pkt) był na parkiecie, to drużyna była na -40. Słabiutko zaprezentowali się również obrońcy. Rodney Stuckey nie zdobył punktów i miał 0/6 z gry. Z kolei Brandon Knight miał 2 punkty i 6 asyst, ale skuteczność na poziomie 1/8 z gry oraz 5 strat. Jedynym światełkiem w tunelu byli rezerwowi. Na pochwałę zasługują Jonas Jerebko (18 pkt), Kyle Singler (11 pkt i 5 zb) czy Will Bynum (10 pkt i 5 as). To był pierwszy mecz Pistons od 2 grudnia 2010 roku, gdy żaden z pierwszo-piątkowych graczy nie zanotował dwucyfrowej zdobyczy punktowej.

W Los Angeles Lakers wszystko funkcjonowało bardzo dobrze. Pierwsza piątka stworzyła niesamowitą różnicę na parkiecie i wyrobiła wielką przewagę. Oprócz Howarda i Bryanta wszyscy świetnie się zaprezentowali. Metta World Peace rzucił 18 punktów i miał 5 zbiórek. Z kolei Pau Gasol uzyskał 14 punktów oraz 5 zbiórek. Na duży plus zasługuje również Steve Blake, który pojawił się w S5 jako zastępca Nasha. Nie brylował w ataku, ale okazał się solidnym obrońcą. Blake uzyskał 6 punktów, 6 asyst, 5 zbiórek oraz 5 przechwytów. Zagrał naprawdę uniwersalnie. Wyrównał tym występem swój rekord przechwytów. Ostatni raz pięciokrotnie zabrał rywalom piłkę w 2007 roku, gdy był zawodnikiem Denver Nuggets.

W sytuacji Lakers pojawia się jedno pytanie – wygrali, bo rywal był tak słaby czy zaczynają wkraczać na właściwy tor? Niedługo zagrają na ciężkim terenie Utah Jazz, więc będziemy wiedzieli więcej w tym temacie. To zwycięstwo powinno jednak dodać „Jeziorowcom” trochę pewności siebie. Z kolei Detroit Pistons wyglądają naprawdę źle i legitymują się bilansem 0-3. Potrzebują naprawdę gruntownej przebudowy. Osobiście wolałbym oglądać w większym wymiarze czasowym tych rezerwowych głodnych gry niż tak mizerną pierwszą piątkę.