Pamiętne wymiany, które nie wszystkim dały korzyść (cz.2)

Dziś zajmiemy się znów wymianami, które były hucznie zapowiadane..

Dany klub wiązał nadzieje z pozyskanym zawodnikiem, a ostatecznie 'świeżo transferowany’ nie sprawdzał się. NBA pamięta kilka takich głośnych transferów, po czym klub będący w nadziei na lepszą przyszłość w końcu zostawał w gorszej pozycji. Nie raz – w dodatku – ich potencjalny – przyszłościowy nabytek nie spełniał pokładanych w nim nadziei czy jego karierę zahamowała kontuzja. Jednym słowem KLAPA!


Niedawno przytoczyłem Wam trzy wymiany na linii Pistons-Nuggets, Pistons-Magic i Bulls-Blazers. Dziś czas na trzy kolejne w drugiej części mojego wpisu.

1. Stephon Marubry – Jason Kidd.

New Jersey Nets chciało wrócić do play offs pod kierownictwem Byrona Scotta, natomiast Phoenix Suns przy głośnych i wschodząch nazwiskach Shawna Mariona i Amar’e Stoudemire’a chciało nieco zmienić kierunek gry, by awansować po latach do finału NBA. Potencjał był bowiem spory.
Od 1993 roku i ery Kevina Johnsona i Charlesa Barkley’a Słońca mogły tylko o tym pomarzyć. Stąd też decyzja by w 2001 roku, zbliżającego się do 30-stki Jasona Kidda wymienić na młodszego i bardziej perspektywicznego Stephona Marbury’ego. Starbury po przygodzie w Minnesocie, gdzie tworzył – wydawało się – przyszłościowy duet z Kevinem Garnettem, wylądował w New Jersey. Tam dostał o wiele mniej utalentowany zespół, a nadzieję na poprawę słabiutkiego bilansu, zniszczyła kontuzja Keynona Martina (numer 1 draftu niczym Blake Griffin rozpoczął przygodę w NBA od kontuzji). W drużynie występowali też inni ciekawi gracze jak Kerry Kittles oraz Keith Van Horn, przez wielu fachowców postrzeganych jako przyszłość tej drużyny (a może i ligi?).

W tym samym czasie, kiedy swoje szlify zdobywali Van Horn oraz Kittles a po kontuzji do gry miał wrócić Martin, dokonano bardzo ciekawej wymiany.. Szefostwo klubu zdecydowało się na „ryzykowny ruch” i oddanie rozwijającego się (lepiej trafiał z dystansu i poprawił zespołowe granie, co owocowało awansem do Meczu Gwiazd zyskując w ustach krytyków) Marbury’ego.

Stało się. Przed rozgrywkami 2001-2002 Słońca i Sieci porozumiały się w sprawie wymiany swoich jedynek. Od razu ruszyła lawina spekulacji, kto lepiej na tym wyjdzie. Początkowo większość fanów lepiej widziała transfer rodowitego nowojorczyka na zachód NBA – w końcu miał okazję już grać w tej części USA. Jak wiadomo na Wschodzie dominowała defensywa, a Kidd kochał mieć piłkę i grać efektownie (Mavs, Suns to najlepsze przykłady). W drużynie były już takie nazwiska jak młody Joe Johnson i weteran Penny Hardaway, a za chwilę dołączył Amar’e Stoudemire. Mimo tych galaktycznych nazwisk w składzie sezon 2001-02 nie był udany i Słońca zakończyły go na 6 miejscu w Pacific Division. 2002-03 zakończył się również klapą – skończyli RS na 14 pozycji!

W tym samym czasie na Wschodzie rosła wielka potęga, przechodząca w play offs takie uznane firmy jak Boston Celtics i Detroit Pistons. Paul Pierce i Antoine Walker oraz Chauncey Billups i spółka musieli oglądać plecy notującego sezon po sezonie ponad 50 wygranych oraz wchodzącego dwa razy z rzedu do NBA Finals – Jasona Kidda (53 i 56 wygranych w RS). Niestety korony Mistrza nie zdobył wówczas klub z New Jersey, ale szacunek za drugie z rzędu finały (2-4) ze Spurs, przy asyście Mutombo i młodziutkiego Richarda Jeffersona.
W Arizonie czekano na Steve’a Nasha, który to dopiero uzdrowił grę Słońc, a Marbury w kolejnej głośnej wymianie, zawitał w szeregi N.Y. Knicks. Jason Kidd swoje marzenia o tytule musiał przełożyć na następne lata, ale doświadczenie zebrane w New Jersey zaprocentowało w przyszłości. Dla Nets to był doskonały przykład złapania okazji, bo szczerze mówiąc, kto dziś oddałby niesfornego Marbury’ego za klasowego i poukładanego playmakera?! Osobiście pamiętając ten trade, mocno pukałem się po czole, przy pomyśle oddania Jasona Kidda, przez Suns (kilka lat naprzód to samo myślałem przy transferze Shaqa do Arizony).

2. Shaquille O’Neal – Lamar Odom, Caron Butler i Brian Grant.

Wymiana miała miejsce po przegranych w fatalnym stylu finałach NBA 2004 przez Lakers.
W L.A. ruszyła lawina. Na przedwczesną emeryturę wybrał się Phil Jackson, a jego miejsce zajął Mistrz NBA z Rockets, Rudy Tomjanovich. Zespół miał być budowany pod nowego lidera, Kobego Bryanta. Jeziorowcy skorzystali z propozycji Miami Heat i oddali Supermana na Florydę kosztem powracającego do Kalifornii Odoma, młodego Butlera i weterana, który całkiem niedawno toczył z Lakers boje w barwach Blazers, Granta.

Shaq wjechał do Miami w przebraniu policjanta z Miami i hucznie zapowiadał swój kolejny tytuł (pierwszy w historii dla Heat). Kobe nie płakał po starszym bracie, wmawiając mediom, iż jego klub wykonał znakomitą transakcję dostając trzech bardzo potrzebnych zawodników. Do piątki wskoczył też biały olbrzym Chris Mihm i wrócił na stare śmieci Serb Vlade Divac (na ostatni rok przed emeryturą, z którego pamiętał najbardziej bóle pleców). Co ciekawe, młody – przyszły All Star – bardzo ciekawie zapowiadający się Butler po roku już grał dla Wizards, bo Lakers wyciągnęli za niego Kwame’a Browna! (po latach Mitch Kupchak zrefundował fanom klubu tą wymianę pozyskując Paua Gasola). Reasumując, Brian Grant postrzegany tylko jako zadaniowiec, natomiast Lamar Odom rozwijający się dopiero przy Philu Jacksonie i centrzy postrzegani jako mięso armatnie dla czołowych czwórek i piątek ligi (Duncan, Stoudemire etc.). Lakers wówczas wyglądali bardzo marnie, mimo drzemiącego w nich potencjału Bryanta. Na domiar złego, Rudy T. nie ogarniał należycie tej drużyny. Awansu do play offs nie było od 1994 roku (kiedy karierę zakończył Magic Johnson i nie było godnych następców).

Heat szło nieco lepiej. Prowadził ich Stan Van Gundy, ale również nie potrafił zmobilizować i poskładać swoich podopiecznych do walki o coś więcej niż ‘tylko’ finał konferencji (przegrany z Pistons w 2005). Diesel miał za partnerów bardzo zdolnych graczy w osobach Eddiego Jonesa (niechcianego w Lakers), Udonisa Haslema, przyszłą gwiazdę ligi, Dwayne’a Wade’a (ustawianego jako jedynka w początkowej fazie kariery) czy nawet znanego w Polsce, Qyntela Woodsa. Po 21 spotkaniach następnych rozgrywek (2005-6), Pat Riley zwolnił Van Gundy’ego, samemu wskakując na fotel trenera Żaru czyli powrót do źródeł. Wcześniej, jeszcze zanim przejął stery, w lato, sprowadził swojemu trenerowi mały dream team w osobach Jasona Williamsa (Grizzlies), Jamesa Posey’a (świetny defensor, który w przyszłości zdobędzie kolejny tytuł z Celtics) i Antoine’a Walkera (Celtics). Do zespołu wrócił też po chorobie nerek Alonzo Mourning. Nic tylko trenować i dobrać właściwe ustawienia taktyczne! Bilans Van Gundy’ego to 11-10..

Dopiero po zmianie trenera, Shaq spełnił swoją hucznie zapowiadaną misję, a słowa Kobego o świetnych zastępcach wielkiego centra poszły w las. Drużyna funkcjonowała znakomicie i spełniała pod ręką Riley’a oczekiwania swoich fanów. Z kolei w Kalifornii – po sezonie przerwy – na ławkę wrócił Mag Zen, testując graczy pokroju: Smusha Parkera, Sasho Vujacića, Jima Jacksona. Do L.A. Trafił również po high school Andrew Bynum. W pierwszej rundzie P.O. team Kobego i Jaxa przegrał z Phoenix Suns (3-4). Jak wiecie na lepsze wyniki musieli fani purpurowo-złotych musieli czekać do momentu transferu Paua Gasola (awans do finału NBA). Wymiana z Heat nie przyniosła wielkich korzyści, poza Lamarem Odomem, który indywidualnie za kilka lat, został wyróżniony jako najlepszy rezerwowy ligi. Czym to jednak jest w porównaniu z osiągnięciami wielkiego Shaqa i przy buńczucznych wypowiedziach Kobego?! Pointa tej historii: bez znaczącego Big Mana, Bryant nie radził sobie w tej lidze (chyba odetchnął z ulgą po transferze Howarda;-)

3. Richard Hamilton – Jerry Stackhouse.

Zacznijmy od tego, że obie drużyny biorące udział w wymianie miały inne cele. Pistons chcieli wrócić do ligowej – ścisłej – elity. Marzyli oni o powrocie do złotych lat z przełomu dekad (1989-1991). Wizards mający w składzie powracającego na parkiety Michaela Jordana, po pierwszym roku i nieudanym podejściu do play offs, marzyli o dogrywkach. Sternicy klubu zdecydowali się wymienić młodego i uzdolnionego strzelca, który prezentował się solidnie, ale grał bez większych fajerwerków, u boku M.J.’a na uznanego już weterana (uczestnika Meczu Gwiazd ligi) – również jak Jordan – absolwenta North Caroline’y – Jerry’ego Stackhouse’a.

Stackhouse, Jordan, a ponadto uznani już w NBA gracze jak Christian Leattner, Bryon Russell (wielki rywal Jordana z finałów NBA z Utah Jazz) pod skrzydłami Douga Collinsa mieli wprowadzić klub do play offs. Miało to być po raz pierwszy od czasów Chrisa Webbera, którego wymieniono parę lat wstecz do Sacramento za Mitcha Richmonda). Stack prezentował się bardzo solidnie w ataku, notując 21.4 pkt, ale już w swoim drugim sezonie w stolicy złapał poważną kontuzję kolana, która zmusiła go do opuszczenia aż 56 gier. Również przy zakończeniu kariery w stroju Wizards, Jego Powietrznej Wysokości, klub nie myślał o pozostaniu z wysokim kontraktem młodszego weterana. Jerry znalazł pracę w Dallas i dziwo awansował do finałów ligi. W Waszyngtonie zarys ery jordanowskiej posypał się niczym domek z kart, a dopiero nazwiska Jamisona, Butlera i Arenasa przyniosły stoliczanom play offs.

Co innego w Mo-Town. Tam zespół tworzony był najpierw przez Ricka Carlisle a następnie układany i doskonalony przez Larry’ego Browna. Mieszano młodość z doświadczeniem m.in. Chauncey’a Billupsa i Bena Wallace’a z Ripem Hamiltonem. Młody wówczas Richard nie musiał być mentalnym przewodnikiem stada i bardzo dobrze przyjął rolę strzelca. W dodatku lada dzień, w drużynie pojawili się inni, wielcy gracze Tłoków tamtego okresu, Tay Prince i Sheed Wallace. Zespół był znakomicie zbilansowany w ataku i obronie, przy czym Rip znakomicie (niczym Reggie Miller) wykonywał ofensywne schematy ex trenera Pacers. W pierwszym sezonie w Detroit, jego średnia punktowa oscylowała w granicach 20 pkt. Rok później był on już Mistrzem NBA! Pistons pozbyli się dwóch wielkich nazwisk, które miały dać im lata glorii i chwały, a w zamian dostali solidnych pracusiów i również sporo talentu, który zagwarantował klubowi dwa udziały w finałach NBA. Zarówno osoba w mojego pierwszego wpisu, Ben Wallace (za Hilla), jak i człowiek z drugiej części, Rip Hamilton (za Stacka), mocno się do Mistrzostwa dołożyły.

Podsumowując: trzeba przyznać, iż Joe Dumars miał sporo szczęścia oddając dwóch graczy, którzy po chwili zmagali się z poważnymi urazami. Tak w NBA już jest, najpierw się nisko spada, a następnie wysoko wyskakuje. Lub na odwrót;-) co pokazuje przykład loterii draftowej i mimo wysokiego numeru postawił na Darko Milicića.