Podsumowanie sezonu – Golden State Warriors

W ostatnim czasie w NBA niewiele było drużyn, które mogliśmy rozpoznać po samym stylu gry. Chlubnymi wyjątkami były ekipy prowadzone przez Phila Jacksona oparte na słynnej grze w trójkątach, pracujący na całym parkiecie zawodnicy Poppovicha z San Antonio i być może jeszcze Utah Jerry’ego Sloana grające w systemie flex offense. Bez wątpienia do tej krótkiej listy można było jeszcze dodać jeden team – Golden State Warriors Dona Nelsona. Wojownicy w połowie tej dekady elektryzowali publiczność swoją grą w systemie run’n’gun, czyli biegnij i rzucaj. Nelson ani na chwilę nie próbował robić z ekipy z Oakland zespołu, który choć w pewnym stopniu umie bronić, od zawsze stawiał na improwizację i piorunującą grę po atakowanej stronie parkietu i były czasy, kiedy prócz 'telewizyjności’ gry Warriors broniło go jeszcze jedno – wyniki.

 

Przed ubiegłym sezonem kierownictwo klubu doszło jednak do wniosku, że utrzymywanie takiej filozofii budowy składu byłoby swoistą reanimacją trupa i aby tego uniknąć podjęto, dla niektórych, bardzo drastyczne kroki. Jednego z najbardziej zwycięskich szkoleniowców wysłano na emeryturę, a część zawodników po prostu wyekspediowano z Oakland. Miało to być zapowiedzią czegoś zupełnie innego, nowej jakości, która miała charakteryzować Warriors. Tą jakością miało być przede wszystkim polepszenie funkcjonowania, tak zaniedbanej przez ostatnie lata, defensywy. O tym jak trudne zadanie czeka przed nowym coachem nikogo nie trzeba było chyba przekonywać – w końcu jak można w rok zmienić tak diametralnie oblicze zespołu, który z grą obronną miał tyle wspólnego, co Tim Hardaway z mniejszością gejowską wśród koszykarzy NBA.

 

Nowym dowodzącym tej dość oryginalnej mieszanki został Keith Smart, który tym samym debiutował w roli pierwszego szkoleniowca ekipy grającej na tym poziomie. Pomimo tego, że Wojownikom nie udało się awansować do Play-Offs jego pracę można ocenić całkiem nieźle. Przynajmniej, jeśli chodzi o wynik sportowy, bo same schematy gry nie uległy jakimś wielkim przeobrażeniom. Golden State ciągle było jedną z najszybciej grających drużyn w lidze i ciągle zdobywało bardzo dużo punktów (7 miejsce w lidze), często zapominając o murowaniu własnego kosza (27 miejsce w lidze). To nie podobało się sternikom drużyny z Oracle Arena i niestety poskutkowało szybkim pożegnaniem z całkiem dobrze rokującym trenerem.

 

Przed tegorocznymi rozgrywkami rolę tego, który miał przemienić GSW w team zbilansowany, równomiernie rozkładający zainteresowanie na zdobywanie punktów i bronienie, powierzono Markowi Jacksonowi. Koszykarzowi na pewno wybitnemu, który na potyczkach w NBA zjadł zęby. Co ciekawe Jackson nigdy nie był uważany za ponadprzeciętnego defensora, jego siła polegała na doskonałej orientacji na parkiecie, świetnemu czuciu gry i dogrywaniu piłek do bardziej utalentowanych rzutowo kolegów. Pozwoliło mu to na zajmowanie trzeciej lokaty, jeśli chodzi o największą ilość asyst, w historii National Basketball Association.

 

Jeśli chodzi o personalia graczy nie doszło do tak spektakularnych ruchów. W Kalifornii postawiono na tych koszykarzy, którzy i w zeszłym sezonie tworzyli trzon drużyny. Oś ekipy koncentrowała się wokół trzech kandydatów na gwiazdy ligi – Stepha Curry’ego, Montę Ellisa i Davida Lee. Dużo obiecywano sobie także po mającym za sobą najbardziej udany okres w karierze Dorellu Wrightcie. To trwanie przy tych właśnie zawodnikach od samego początku mogło nas utwierdzać w przekonaniu, że misja Jacksona nosi bardzo mało znamion powodzenia. W końcu jak ktoś taki jak Monta Ellis może przez kilka miesięcy zmienić, swój od lat utrwalany, styl gry. Styl opierający się na bieganiu, wchodzeniu pod kosz i rzutach z dystansu. Jasne było więc to, że albo w czasie sezonu dojdzie również do roszad na tym polu, albo Jackson będzie kolejnym odstrzelonym trenerem. Ostatecznie wybrano to drugie rozwiązanie i można oficjalnie powiedzieć, że zaczęła się prawdziwa, nowa era dla koszykówki w Oakland.

 

  • Rozstanie z Ellisem – błąd, czy naturalna kolej rzeczy?

 

Świeżo po wymianie z udziałem Monty Ellisa i Andrew Boguta doszło do wielu sporów, w których uczestniczyli zarówno entuzjaści tej wymiany, jak i jej zdecydowani oponenci. Żywiołowa dyskusja na ten temat pojawiła się też u nas na blogu (m.in. pomiędzy mną, a Finleyem). Trzeba przyznać, że obydwie strony miały swoje koronne argumenty, które nawet dzisiaj, w obecnej sytuacji, bardzo trudno jest podważyć.

 

Można więc zaryzykować stwierdzenie, że obie strony… miały rację. Zdrowy Bogut to facet robiący ogromną różnicę w pomalowanym.  Dla Wojowników, którzy od lat nie mieli prawdziwego środkowego może być istnym zbawieniem. Może też być swego rodzaju impulsem dla reszty graczy Warriors by ci, wreszcie spróbowali nauczyć się bronić. Póki co na pewno będzie łatał wszelkie dziury powstające w defensywie po, dość swobodnie podchodzących do tego tematu, kolegach. W tym wszystkim jest jednak zawarte słowo klucz – zdrowie Australiczyka. Od kiedy przybył on na Zachód nie udało mu się rozegrać, choćby jednego meczu w barwach nowego klubu. Dość niepokojąco wyglądają też wszelkie sygnały docierające do mediów ze strony działaczy Warriors mówiące o tym, że szanse na jego powrót do zwykłej sprawności są szacowane na mniej więcej 70-80%. Może więc się okazać tak, że za rok o tej samej porze będziemy mówić o nim jak o pewnym kandydacie do wykorzystania amnestii na jego kontrakcie.

 

Wojownicy tracąc Ellisa stracili na pewno ważne ogniwo zespołu, zawodnika od lat związanego z tą organizacją, który był bardzo lubiany przez kibiców. To, co odznaczało go też od innych graczy-najemników to to, że praktycznie zawsze był do dyspozycji swojego trenera. Nie przeszkadzało mu granie z delikatnymi urazami i w każdym spotkaniu dawał z siebie tyle, ile tylko mógł dać. Nie ma już w Oakland jego pewnych dwudziestu punktów dostarczanych każdego wieczoru, ale jak wszyscy wiemy o niezłego strzelca wcale nie jest tak trudno. Dużo gorzej jest ze złapaniem gigantycznych, a przy tym nieźle przysposobionych do gry, zawodników podkoszowych i chyba to było głównym czynnikiem tego, że Warriors zdecydowali się na tę wymianę.

 

Osobiście uważam, że ruch ten wcale nie powinien być traktowany jako błąd, czy też nieprzemyślana decyzja. Owszem, w postaci Ellisa GSW miało swoją gwiazdkę, swojego najlepszego strzelca, ale przy tym wszystkim nie da się ukryć, że jego ułomności defensywne dyskredytowały jego ważną rolę w nowym systemie gry Golden State. Mając więc do wyboru, albo oddanie tego koszykarza, albo sprzeniewierzenie się nowej idei budowy składu wybrano to pierwsze rozwiązanie. Jest to o tyle zrozumiałe, że w odwodzie czekał samorodny talent Klaya Thompsona, który nie tylko umie rzucać do kosza, ale i (głównie) dzięki swoim warunkom fizycznym może być uważany za niezły prospekt na pozycji głównego stopującego obwodowych zawodników rywala.

 

  • Kolejny ligowy szpital?

 

Jeszcze całkiem niedawno miano najmniej fortunnej drużyny, jeśli chodzi o podatność na kontuzje nosił zespół z Portland. W tym sezonie narodził im się jednak poważny przeciwnik do odebrania im palmy pierwszeństwa w tym względzie, a jest nim właśnie drużyna z Golden State.

 

Do tej pory jedynym zawodnikiem, o którego zdrowie należy się szczególnie troszczyć był Stephen Curry. Olbrzymi talent, syn byłego specjalisty od trójek na parkietach ligi Della Curry’ego, to najlepszy wybór Wojowników w drafcie, w ostatnim dziesięcioleciu. Niestety, jego świetnie zapowiadającą się karierę co jakiś czas hamują przykre urazy. To odciska się piętnem na tym, jak grają zawodnicy z Kalifornii. Kiedy tylko Curry jest zdolny do gry, wtedy od razu efektywność gry zespołu się zwiększa. Na jego przebywaniu na boisku zyskują przede wszystkim, nazwijmy to szczerze, dość przeciętni koledzy. Playmaker GSW jest jednym z tych graczy, którzy w znakomity sposób umieją wpłynąć na podniesieniu poziomu gry swoich partnerów. Dzieje się tak głównie dlatego, że z taką samą produktywnością umie on dostarczać punkty, jak i uruchamiać innych. Transfer Boguta był tak szeroko komentowany także ze względu na jego osobę. Entuzjaści bardzo dużo sobie obiecywali po tej współpracy, a ich głównym argumentem było pokazanie, że Australijczyk jeszcze nigdy nie grał z rozgrywającym, który potrafi w niekonwencjonalny sposób kooperować ze swoim środkowym. Dodatkowo posiadanie takiego centra, jakim jest Bogut byłoby też atutem dla Curry’ego, który mógłby mieć więcej miejsca na egzekwowanie swojej ofensywy.

 

Niestety, dzisiaj główne fundamenty ekipy Jacksona to kolosy na glinianych nogach. Na papierze wygląda to świetnie, bo mało jest tandemów na newralgicznych pozycjach w NBA, czyli playmaker-center, grających na tak wysokim poziomie. Bardzo często jednak jest tak, że to co w protokole meczowym wygląda świetnie, nie ma przełożenia na rzeczywistość. To właśnie jeden z takich przykładów, bo aby gra GSW wyglądała świetnie obaj przede wszystkim muszą być w pełni sił. Zważywszy na to, że w tym sezonie do spółki rozegrali 38, na możliwe 132 mecze to może graniczyć z cudem.

 

Jeśli jeszcze prawdą okazałyby się plotki mówiące o tym, że Warriors mają chrapkę na zatrudnienie, noszącego się z zamiarem powrotu do zawodowego basketu, Brandona Roya to już w ogóle zaczęłoby to przypominać ironię losu. Oczywiście, co do sportowych możliwości Brandiego nie mam żadnych zastrzeżeń, bo każdy fan ligi wie, że to niesamowicie inteligentny i nietuzinkowy gracz, który nawet na jednej nodze przydałby się GSW. Wydaje mi się jednak, że mógłby on przegrać starcie z rzeczywistością, zaraz zaczęło by się dmuchanie balona, rozwijanie wielkich oczekiwań, a to na pewno nie wyszłoby mu na dobre. Poza tym nie wiem też, co on sam mógłby zyskać na pobycie w Oakland. Owszem, jego partnerzy z drużyny na pewno wiele mogliby się przy nim nauczyć, ale on sam, moim zdaniem, pasuje raczej do teamu o bardziej wygórowanych celach.

 

  • Niepewna przyszłość?

 

Co jakiś czas docierają do nas pogłoski o tym, że Wojownicy nie mogą być pewni swojej dalszej przyszłości w National Basketball Association. Nieoficjalnie mówi się o tym, że właściciele klubu Peter Guber i Joe Lacob noszą się z zamiarem przenosin zespołu do innego miasta. To dosyć dziwne zważywszy na to, że na przełomie ostatnich pięciu lat zespół cały czas jest w pierwszej piętnastce, jeśli chodzi o liczbę widzów na każdym spotkaniu. Poza tym swego czasu kibicowanie Warriors było trendy i na ich meczach pokazywały się naprawdę znane osobistości (Snoop Dogg, Jessica Alba, Matthew McConaughey).

 

Obecną sytuację można jednak nieco podpiąć pod to, co dzieje się w całej NBA. Jest wiele miast, które chętnie przyłączyłyby się do rozgrywek, ale władze ligi nie wyrażają zgody na powołanie do życia nowych drużyn. Ośrodki te więc szukają wśród właścicieli klubu takich, którzy chętnie przenieśliby swój team do ich miasta. Wśród tych, które najczęściej otrzymują zapytania, czy aby nie chcieli by oni zmienić swojej siedziby znajdują się właśnie Warriors.

 

Spory problem jest szczególnie z użytkowaniem hali Oracle Arena, która jest jedną z najstarszych w całej NBA. Pomimo tego, że została ona całkowicie przebudowana w 1996 r. (30 lat po oddaniu do użytku) to według wielu ciągle nie spełnia ona wielu wymogów do organizacji meczów na tak wysokim poziomie. Wielu jej największej i jedynej zalety upatruje w tym, że jest to największa hala , wśród tych, które użytkują ekipy z Kalifornii. Właściciele klubu musieli także ’sprzątać’ to, co nabrudzili ich poprzednicy. Chodzi tu o spłatę długów m.in. za wstawienie nowej tablicy świetlnej, a także raty za użytkowanie hali (poprzedni zarządcy klubu przestali je płacić w 2006r.)

 

Na dzień dzisiejszy najwięcej mówi się o tym, że Warriors mieliby przenieść się do pobliskiego San Francisco i tym samym wrócić do swej poprzedniej lokalizacji. Na ile okażą się to plotki, a na ile realne doniesienia, to na pewno zweryfikuje czas. W mojej opinii wcale nie jest powiedziane, że byłby to dobry ruch, gdyż co jak co, ale kibice w hali Oracle Arena zawsze potrafili stworzyć dobry, niespotykany jak na realia w USA doping.

 

  • Gdzie ta selekcja?

 

Kiedy Miami Heat przechodzili kryzys i stawali się pośmiewiskiem ligi Shaq w wypowiedzi dla mediów powiedział, że zespół przypomina lotniskową poczekalnię. Miało to oznaczać tyle, że nigdy nie wiadomo kogo się spotka w danym momencie w klubie. Można Diesla nie lubić, ale trzeba przyznać, że wbicie tej szpilki w management klubu było naprawdę celne. W końcu w pewnym momencie w ekipie Florydy w pierwszej piątce jedynym zawodnikiem, który coś znaczył w lidze był Ricky Davis, a uzupełniały ją takie tuzy jak Wayne Simien, Earl Barron, czy Chris Quinn. To wszystko przypomina trochę sytuację Golden State.

 

Don Nelson jak nikt inny umiał wyszukiwać zawodników grających gdzieś na zapleczu wielkiej koszykówki. Tym sposobem wprowadził do ligi między innymi Anthony’ego Morrowa, C.J. Watsona, czy Reggie’go Williamsa. Tym tropem chcą trochę iść kolejni trenerzy GSW, którzy z dużą odwagą sięgają po kolejnych koszykarzy gdzieś zupełnie znikąd. Od Nelsona różni ich jednak to, że tamten miał zmysł, a ci szukają trochę po omacku. Dowodem tego może być fakt, że po raz pierwszy w historii ligi Wojownicy wystawili piątkę złożoną z samych debiutantów. Co ciekawe tylko dwóch z nich było bezpośrednio draftowanych przez klub. To w jakiś sposób oddaje to, co dzieje się w tym teamie. To, jak trudno namówić do gry w Oakland, choćby przeciętnych graczy szukających nowych drużyn.

 

Tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Przecież każdy, kto dostaje szansę wyrwania się z NBDL od razu z niej korzysta i nie ma dla niego znaczenia, czy jego nowym pracodawcą zostanie Miami Heat, czy Charlotte Bobcats. W końcu taka szansa dla tych zawodników może się więcej nie powtórzyć i na zawsze zostaną oni gdzieś na przedmieściach prawdziwego basketu. Pomimo to ciężko Wojownikom znaleźć jakichkolwiek chętnych do skorzystania z ich oferty graczy.

 

Szczytem nieudolności działaczy klubu może być pozwolenie na odejście Jeremy’ego Lina. Jeden z bohaterów ubiegłego sezonu przegrał w Warriors rywalizację z graczami prezentującymi poziom Tauron Basket Ligi i udał się na banicję do Knicks, gdzie jego talent eksplodował. Nie muszę chyba dodawać, że po tym wszystkim Golden State było na ustach wszystkich jako przykład nieudolności swojego kierownictwa i trenerów.

  • Kto na plus? Kto na minus?

 

Zaskoczyli:

 

Klay Thompson – Jedenasty numer ubiegłego draftu pokazał w swoim debiutanckim sezonie, że ma szansę stać się koszykarzem naprawdę bardzo dobrym. O ile początek sezonu miał przeciętny i nic nie wskazywało na to, że może odpalić, to zakończył go ze sporym impetem. Syn Mychala Thompsona, pierwszego wyboru z 1978 r. pokazał, że ma wszelkie podstawy ku temu by w swoich dokonaniach przewyższyć znanego ojca. To, co go wyróżnia wśród innych niskich graczy tej ligi to przede wszystkim fizyczna nietypowość. Jak na gracza z pozycji numer dwa jest dość wysoki i dość tyczkowaty, w swojej budowie przypomina mi zresztą inne odkrycie obecnej kampanii, czyli Nicolasa Batuma. Jest to niego także podobny w stylu gry, również chętnie rzuca za trzy punkty i bardzo dobrze broni. Moim zdaniem jest idealnym kandydatem do tego by w przyszłości tworzyć tych, szumnie zapowiadanych, nowych, broniących Wojowników. Ważne dla niego było też to, że włodarze GSW nie bali się oddać Ellisa, wiedząc, że mają dla niego idealnego następcę. To na pewno dodało mu wiary w siebie i sporo animuszu.

Nate Robinson – Jeden z najlepszych dunkerów obecnej dekady pokazał w tych rozgrywkach, że pogłoski o jego przedwczesnej, koszykarskiej śmierci są nieuzasadnione. Kiedy było trzeba, a więc wtedy, gdy kolejnych urazów doznawał podstawowy playmakers GSW, czyli Curry pokazywał się z bardzo dobrej strony. Oczywiście to ciągle jest ten sam Nate, który nigdy już nie będzie wybitnym obrońcą i strzelcem zza łuku, ale to, co zawsze było jego mocną stroną pozostało taką nadal. Mam tu na myśli oczywiście jego szybkość, przebojowość i taką bardzo pozytywną werwę, którą potrafi zarażać kolegów z zespołu. Teraz kierownictwo klubu ma nie lada zagwozdkę, czy pozbyć się Robinsona, który kłóci się trochę z wizerunkiem 'defensive Warriors’, czy pozostawić go w zespole. To jest jego największy problem na obecną chwilę.

 

Bez błysku:

 

David Lee – Statystyki to wciąż największa siła byłego skrzydłowego nowojorskich Knicks. Pomimo tego uważam, że ten sezon nie pokazał jakichś wielkich zmian w jego grze, oczywiście na pewno nie zawiódł, bo prezentuje dobry, równy poziom w swojej grze, ale po byłym uczestniku ASG można oczekiwać trochę więcej. Jestem bardzo ciekawy jak będzie wyglądała jego współpraca z Andrew Bogutem, o ile będzie on zdolny do gry. Można wtedy będzie oczekiwać, że Lee skupi się na tym, co potrafi najlepiej, czyli zdobywaniu punktów, a jego role w defensywie przejmie właśnie Australijczyk. Moim zdaniem David do tej pory bardzo dużo tracił musząc pełnić w swoich zespołach obowiązki fałszywego środkowego, to w zdecydowany sposób wpływało na odbiór jego gry. Jeśli utrzyma obecne osiągnięcia statystyczne przy klasycznym centrze będzie to oznaczało, że poczynił spory postęp i ma szansę wrócić na All-Star Weekend już nie jako kibic, ale jako zawodnik.

 

Stephen Curry – Pewnie nie byłoby go w tym miejscu, gdyby nie jego ogromne problemy ze zdrowiem. Moim zdaniem Steph w przyszłym sezonie będzie jednym z murowanych faworytów do nagrody Most Improved Player o ile… do gry gotowy będzie Bogut. Wtedy możemy się przekonać tak naprawdę o jego zdolnościach do kierowaniu gry swojego zespołu i utrzymywaniu jego wysokiego tempa. Curry, podobnie jak i Lee, bowiem bardzo cierpiał na tym, że Warriors są zbudowani w taki a nie inny sposób. Często, kiedy przebywał na parkiecie wraz z Montą Ellisem ich pozycje dublowały się i obaj nawzajem trochę przeszkadzali sobie w grze. Teraz, kiedy Ellisa już nie ma, Steph jest jedynym klepaczem piłki w zespole i jeśli będzie umiał odpowiednio regulować grę Warriors z dwiema wieżami w pomalowanym, jego talent może eksplodować.

 

Zawiedli:

 

Dorell Wright – Zeszły rok był dla skrzydłowego Wojowników prawdziwym przełomem. Wreszcie dostał on prawdziwą szansę na pokazanie swoich możliwości i świetnie ją wykorzystał. Przy dwóch bardzo ruchliwych combo-guardach mógł ze spokojem oczekiwać w rogu na piłkę i tym samym z zaskakującą łatwością dziurawić kosze rywali. Po pięknym śnie z tamtych rozgrywek nic już jednak nie zostało. Przeciwnicy nauczyli się odpowiednio odcinać od podań Wrighta, poznali też jego mocne strony i miejsca, z których zdobywanie punktów przychodzi mu najłatwiej. Bez tego elementu zaskoczenia nie był już tak efektywny i jego gra straciła 'fajerwerki’. Ten sezon pokazał też, że defensywnie przypomina on większość swoich kolegów z zespołu. Może to oznaczać dla niego tyle, że po wakacjach wyląduje w zupełnie innym miejscu.

 

Andris Biedrins – Zdecydowanie najgorszy sezon Łotysza na parkietach ligi. Nigdy nie był on uważany za gracza o wyjątkowym talencie, za to bardzo wiele nadrabiał tym, że jest niesamowicie pracowity i potrafi podporządkować się dobru drużyny. Do Warriors bardzo dobrze pasował przede wszystkim dla tego, że z lubością biegał do kontrataków i niwelował w defensywie błędy swoich kolegów. Ostatnio jednak głównie przegrywał z kontuzjami, zatracił gdzieś swoją mobilność i dynamikę. Jak na faceta, który inkasuje każdego roku z klubowej kasy dziewięć milionów dolarów jego osiągnięcia są prawdziwie kompromitujące. Teraz, kiedy do Oakland doszedł Bogut jego rola może stać się jeszcze bardziej marginalna i możliwe, że będzie musiał sobie znaleźć nowy team.

 

  • Trener

 

Mark Jackson – Pierwszy sezon samodzielnej, trenerskiej pracy tego byłego, znakomitego zawodnika nie przyniósł jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy jest to profesja, w której będzie mógł się on realizować co najmniej tak dobrze, jak na niwie dziennikarskiej (wcześniej pracował bowiem jako ekspert telewizyjny). Jego głównym zadaniem była zmiana myślenia zawodników Warriors o obronie i jej znaczeniu w koszykówce. Trzeba przyznać, że udało mu się to średnio, przynajmniej statystycznie, bo Wojownicy jak byli na 28 miejscu w liczbie traconych punktów tak są tam dalej. Efektywność defensywna także pozostała bez zmian. To, co widać jednak na pierwszy rzut oka to zdecydowane spowolnienie prowadzenia akcji przez GSW. Teraz, ich gracze nie mają już problemu z wykorzystaniem do końca czasu przewidzianego na rozegranie, częściej też stosują schematy w grze ofensywnej. To pozwoli mu prawdopodobnie na rozpoczęcie nowego sezonu w roli głównodowodzącego armią Wojowników.

 

  • Liderzy

 

Punkty: Lee 20,1 pkt.

Curry 14,7 pkt.

Thompson 12,5 pkt.

 

Zbiórki: Lee 9,6 zb.

Wright 4,6 zb.

Rush 3,9 zb.

 

Asysty: Curry 5,3 as.

Robinson 4,5 as.

Jenkins 3,3 as.

 

Przechwyty: Curry 1,5 prz.

 

Bloki: Gladness 1,1 bl.

 

  • Drużynowo

 

Punkty zdobywane: 97,8 pkt. (12 miejsce w lidze)

Punkty tracone: 101,2 pkt. (28)

Zbiórki: 39,2 zb. (28)

Asysty: 22,3 as. (9)

Przechwyty: 8,0 prz. (11)

Bloki: 5,5 bl. (7)

Straty: 13,9 str. (4)

 

 

Komentarze do wpisu: “Podsumowanie sezonu – Golden State Warriors

  1. O proszę, mój nick w felietonie się znalazł :) Z artykułu można by wnioskować, że ty byłeś entuzjastą Boguta, a nie na odwrót :)

    „Osobiście uważam, że ruch ten wcale nie powinien być traktowany jako błąd, czy też nieprzemyślana decyzja.”

    Bogut to dla mnie może być podobna historia jak Chandler. Przez lata niszczony przez kontuzje, chociaż od zawsze uważany za duży talent i mający na sobie brzemię wysokiego numeru w drafcie. Ostatnie lata dla Chandlera bardzo dobre, kontuzje go zaczęły omijać. Mistrzostwo dla Mavs i on w roli kluczowego zawodnika, a teraz nagrody DOTY.

    Bogut jest jeszcze lepszy, liczę że też zacznie to udowadniać. Center z taką defensywą, inteligencją, a przy tym dobry ofens, nie tylko do gry kombinacyjnej, ale też jego słynny pół-hak. TOP 3 na pozycji centra.

    Jeśli on i Curry będą zdrowi, Warriors mogą walczyć o finał konferencji.

    Świetny artykuł ;)

  2. Lee bez błysku? Nie zgodze się, staty na ładnym poziomie, a z tego co pamiętam to chyba nawet triple-double zaliczył. Osobiście cenie go bardziej od Blake’a

    1. Difens obaj mają na poziomie zerowym, ogólnie zgadzam się, dla mnie to podobna półka.

Comments are closed.