Trade deadline – wygrani i przegrani.

Autor: Bartek Berbeć

Za nami trade deadline 2012, czyli ostatni okres, w którym kluby NBA mogą dokonywać wymian. O ile od kliku lat zawsze mieliśmy do czynienia z hitowymi transferami, o tyle ten rok zapamiętamy spod znaku wymian, które do skutku nie doszły.

Z dużej chmury mały deszcz

Postacią, o której w ostatnich dniach mówiło się najwięcej był Dwight Howard. Środkowy Orlango Magic miał być największą gwiazdą, która jeszcze przed play-offami zmieni klub. Potencjalnych nabywców było wielu, a transfer był bliski jeszcze w grudniu. Tym razem było niemal pewne, że trafi do New Jersey Nets, jak mówiły źródła związane z zawodnikiem. Ostatecznie, po kolejnej niesmacznej medialnej przepychance, zupełnie niespodziewanie „Superman” zwołał konferencję prasową, na której zadeklarował wszem i wobec, że zostanie w klubie jeszcze przynajmniej przez rok. Ku uciesze Otisa Smitha, generalnego managera Magic, podpisał nawet zrzeczenie się prawa do odstąpienia od kontraktu. Oznacza to, że Orlando nie straci swojego filaru i cała konstrukcja nie legnie w gruzach. Przynajmniej przez następny rok

Kolejnym zawodnikiem, który znajdował się od dawna na świeczniku, był Pau Gasol. Hiszpan po ostatnim meczu Los Angeles Lakers przed upływem trade deadline pożegnał się nawet oficjalnie ze wszystkimi reporterami z „Miasta Aniołów”, podając im rękę i dziękując za współpracę, na wypadek, gdyby widzieli się już po drugiej stronie barykady. Nic podobnego nie miało miejsca. Chociaż jego kontrakt był lekkim obciążeniem dla „Jeziorowców”, klub poszukał jednak oszczędności gdzie indziej, a Gasol to zbyt cenny podkoszowy, aby pozbywać się go na rzecz przebudowy. Sporo mówiło się także o Rajonie Rondo i Ray’u Allenie, ale chyba nikt nie przypuszczał na poważnie, że któryś z nich opuści Boston. Ostatnim koszykarzem, który jawnie zdeklarował niezadowolenie ze swojej sytuacji, był Josh Smith. Po prostu zażądał od Atlanty wymienienia go do innej drużyny. Nie było nawet blisko, Hawks nie przejawiali się praktycznie w kontekście żadnych plotek.

Tym samym możemy dojść do wniosku, że z dużej chmury mały deszcz. Wielkie gwiazdy nie zmieniły klubów. Nie oznacza to, że nie było ciekawie. Wręcz przeciwnie, dokonano kilku mniejszych transferów, które mogą mieć jednak niewspółmiernie duże skutki, dając niektórym z drużyn korzyści skali. Które to wymiany? Kogo możemy nazwać wygranym, a kogo przegranym? Poniżej krótki przegląd bardziej znaczących transakcji.

Wygrani:

Los Angeles Lakers

Klub z „Miasta Aniołów” miał nóż na gardle, ponieważ było jasne, że w tym składzie może powalczyć w Playoffs, ale o tytule mistrzowskim raczej nie mogło być mowy. Kobe Bryantna każdym kroku kręcił nosem po oddaniu Lamara Odoma, ale największą bolączką LAL była pozycja rozgrywającego. Czy Ramon Sessions będzie lekarstwem na całe zło? Wydaje się, że już w pierwszym meczu dał na to odpowiedź. Pokazał się z bardzo dobrej strony. W 2012 roku, jeszcze w barwach Cleveland Cavaliers, kreował średnio 9,2 punktu na mecz w akcjach pick-n-roll. Cała ofensywa Lakers natomiast… jedynie 12,8 punktu. Screen game podopiecznych Mike’a Browna tym samym powinna ulec znacznej poprawie.

San Antonio Spurs

RC Buford znów to zrobił! Generalny manager „Ostróg” jest może mało medialny i nie słyszymy o nim za często w kontekście wielkich wymian, ale często potrafi dokonać jednej, wydawałoby się marginalnej korekty w składzie, która w konsekwencji może dać Spurs bardzo dużo. Tak było i w tym przypadku. Do Teksasu znów zawitał Stephen Jackson, powitany entuzjastycznie przez zagorzałych fanów tego klubu. Pamiętają oni, jak ważnym zawodnikiem był on w roku 2003, kiedy zdobywał tam swoje jedyne mistrzostwo NBA. W zamian oddany Richard Jefferson był solidny, jednak w systemie Spurs nie do końca się sprawdził i nie miał „zęba”. „Captain Jack” ma go może aż za dużo, sporo mówi się o jego problemach z charakterem, jednak nikt nie miał do niego takiego podejścia jak Gregg Popovich. Trener jest bardzo zadowolony z jego powrotu i może się okazać, iż taki weteran będzie w końcówce sezonu bezcenny. Tony Parker, Manu Ginobili, Stephen Jackson, Tim Duncan, DeJuan Blair – tak może wyglądać wyjściowa piątka tej drużyny. Nieźle, prawda?

Los Angeles Clippers

Nick Young to dokładnie to, czego mogło brakować ekipie Vinny’ego Del Negro. Doda nowy wymiar w ofensywie Clippers – świetny rzut z dalekiego półdystansu, czego jest mistrzem (45% z odległości 16-23 stóp). Na skrzydłach, wraz z Caronem Butlerem będą siać spustoszenie i rozciągać grę dla Blake’a Griffina. Dobre dni dla Clippers właśnie nadeszły. Nieźle na tej wymianie mogli wyjść również Nuggets, którzy sprowadzającJaVale McGee zyskali człowieka, który jest 6. w NBA pod względem skuteczności w akcjach pick-n-roll (w roli kończącego zagrywkę). W ten sposób zdobywa aż 1,28 punktu na posiadanie.

Golden State Warriors

Dwie niewielkie wymiany, ale oto jak może wyglądać pierwsza piątka „Wojowników” –Stephen Curry, Klay Thompson, Richard Jefferson, David Lee, Andrew Bogut. Młodziutki obwód, któremu nie pozostaje nic innego niże biegać i rzucać oraz całkiem solidny front court. Duet Lee-Bogut może zatrzymać naprawdę wielu graczy w tej lidze. RJ również wydaje się całkiem solidnym uzupełnieniem składu. Już za rok Warriors mogą być jedną z rewelacji rozgrywek, o ile uda im się sprowadzić latem dwóch-trzech solidnych weteranów.

Przegrani:

Portland Trail Blazers i Greg Oden

Prezentujący się ostatnio koszmarnie zespół ze stanu Oregon dokonał istnej czystki, w ostatniej chwili oddając Marcusa Camby’ego  i Geralda Wallace’a . W zamian nie otrzymali nic, co mogłoby w jakiś sposób zmienić ich obecną pozycję. W dodatku końca dobiegła przygoda Grega Odena, wielkiej nadziei Blazers na przyszłość. Teraz już wiadomo, że ona nigdy nie nastąpi, przynajmniej nie w barwach Blazers, bo zawodnik chce jeszcze wrócić do NBA i myśli już o Indianie Pacers. W chwili obecnej jest to jednak odległa perspektywa.

Derek Fisher

Nadszedł czas, kiedy Derek Fisher powinien wejść w rolę mentora dla swojego potencjalnego następcy, przekazać mu ducha tego miasta, w którym grał od tego samego roku, co Kobe Bryant (z drobną przerwą). Te playoffy mogły być jego czasem – momentem, kiedy trafi jeszcze jedną kluczową trójkę, kiedy zaliczy jeszcze jedną wielką kwartę w barwach Lakers. Niestety, Mitch Kupchak po raz kolejny przypomniał nam wszystkim, że NBA to tylko biznes, a kontrakt Fishera był dla niego zwyczajnie niewygodny. To na pewno koniec pewnej ery w „Lakerlandzie”, a Derek został potraktowany w ten sposób w sezonie, którego istnienie… sam wywalczył. Przez jego głowę na pewno przebiega teraz wiele myśli.

Atlanta Hawks

Zespół z Georgii po raz kolejny podczas transferowego szaleństwa wykazał się skrajną pasywnością. Za co pobiera wynagrodzenie Rick Sund? Trudno powiedzieć, bo Hawks osiedli na mieliźnie. Od kilku sezonów pukają do czołówki Konferencji Wschodniej, ale już chyba bolą ich od tego pukania kostki, a drzwi jak były zamknięte, tak nadal są. Nie pomoże sprowadzenie zimą Tracy’ego McGrady’ego – Hawks są za słabi, żeby powalczyć o coś więcej niż pierwsza, góra druga runda Play-Offów. Owszem, niektórzy chcieliby być na ich miejscu. Sęk w tym, że Atlanta jest na nim od 2-3 sezonów.

New Jersey Nets

Celem zespołu przenoszącego się niedługo na Brooklyn było zatrzymanie Derona Williamsa. Efekt? W sobotni poranek „D-Will” ogłosił, że latem zostanie wolnym agentem. Klapa na całej linii. Nets chcieli pozyskać wielką gwiazdę, ale znów się nie udało. Niespodziewanie Dwight Howard zmienił zdanie i zarząd chciał wyciągnąć ile się da w ostatniej chwili. Udało się wyciągnąć Geralda Wallace, który jak widzimy do pozostania w klubu Williamsa raczej nie przekonał.