Piąta z rzędu porażka Bobcats.

Charlotte Bobcats znacząco oddalają się od awansu do playoff. Tym razem przegrali we własnej hali z Los Angeles Clippers i była to ich piąta porażka z rzędu.


Los Angeles Clippers (24-40) 27 22 22 21 92
Charlotte Bobcats (26-37) 26 21 20 20 87

Oba zespoły przystąpiły do spotkania osłabione brakiem swoich podstawowych graczy. Clippers rozpoczęli mecz bez kontuzjowanego Erica Gordona, który jest najlepszym strzelcem drużyny. W szeregach gospodarzy zabrakło natomiast Stephena Jacksona i tyrusa Thomasa. Ta sytuacja stawiała gości w roli faworytów meczu. Bobcats bez Jacksona i dwóch podstawowych graczy, którzy zostali sprzedani tuż przed trade deadline czyli Geralda Wallace’a i Nazra Mohammeda to już nie ten sam zespół co w pierwszej części sezonu. Podopieczni trenera Paula Silasa stali się przykładem nijakości. Ciężko znaleźć w ostatnich meczach pozytywne aspekty w ich grze. Nie widać liderów mogących „podciągnąć” drużynę mającą ciągle szansę na grę rozgrywkach posezonowych. Pociąg z napisem „playoff” odjeżdża jednak w ekspresowym tempie. Bobcats przegrali ostatnie pięć spotkań rzucając w nich średnio tylko 81.2 punktów.

Przez pierwsze trzy kwarty mecz był bardzo wyrównany, a prowadzenie zmieniało się bardzo często. Bobcats od początku zaskoczyli skuteczną grą w czym największy udział mieli głównie Boris Diaw (19 pkt., 8 zb., 8 ast., 8-13 FG) oraz Gerald Henderson (20 pkt., 10-18 FG). Diaw w pierwszej połowie rzucił 15 punktów i „trzymał” wynik dla Charlotte.

Clippers nie mieli dobrego dnia na dystansie, ale w tym meczu różnicę robili podkoszowi z Los Angeles. Goście zdobyli aż 44 punkty z pomalowanego przy 28 Bobcats. Charlotte nie potrafiło znaleźć odpowiedzi na Blake’a Griffina (17 pkt., 15 zb.) i Chrisa Kamana (16 pkt., 10zb.), który od momentu powrotu po kontuzji gra bardzo przyzwoicie i ograniczył minuty na parkiecie DeAndre Jordana (0 pkt., 2 zb., 17 min.). Biały center Clippers trafia sporo rzutów z półdystansu czym zmusza broniących go zawodników do wychodzenia spod kosza gdzie sporo miejsca na penetracje mają tacy gracze jak Mo Williams (17 pkt., 5 ast.) czy Eric Bledsoe (13 pkt., 4 ast., 4 zb.). Zawodnicy pokroju Kwame Browna i Joela Przybilli nie mają czego szukać przy o wiele bardziej ruchliwych środkowych zespołów przeciwnych. O ile jeszcze na pozycjach obwodowych trener Silas ma ewentualnie kim straszyć pod nieobecność Stepha (Henderson) to pod koszem brak Mohammeda jest nie do nadrobienia.

Współpraca Williamsa i Griffina układa się z meczu na mecz coraz lepiej i widać progres w grze rozgrywającego w stosunku do jego występów w barwach Cavs w tym sezonie. Mo potwierdza, że najlepiej gra mu się gdy obok siebie ma jedną z gwiazd ligi. Najlepszy okres w jego karierze to przecież gra u boku LeBrona Jamesa. Właśnie były gracz ekipy z Cleveland ostatecznie rozstrzygnął to spotkanie kiedy na 5:30 do końca meczu trafił rzut dający Clippers prowadzenie 83-75, a wcześniej popisał się kilkoma efektownymi asystami do debiutanta LAC. Tak dużej przewagi mimo prób Hendersona, Shauna Livingstona (17 pkt., 6-11 FG, 23 min.) oraz D.J. Augustina (13 pkt., 6 ast., 4-16 FG) nie udało się już Bobcats odrobić. Było to najwyższe prowadzenie gości w tym meczu, a w dużej mierze przyczynił się do tego run 15-4 na początku ostatniej kwarty.

Bobcats zajmują obecnie dziewiąte miejsce w Konferencji Wschodniej, a do ósmej Indiany tracą 1.5 wygranej.

Clippers: R.Gomes 8, B. Griffin 17, D. Jordan 0, M. Williams 17, R. Foye 10 – J. Moon 2, Ch. Kaman 16, C. Smith 7, A. Aminu 2, E. Bledsoe 13.

Bobcats: B. Diaw 19, D. McGuire 2, K. Brown 7, G. Henderson 20, D.J. Augistin 13 – E. Najera 0, J. Przybilla 0, M. Carroll 0, S. Livingston 17, D.J. White 9.