Love kontynuuje swoją serię, ale Wolves przegrywają

Portland Trail Blazers pokonali dziś Minnesotę Timberwolves 95:81. Wilki po raz czwarty w tym sezonie i poraz szesnasty z rzędu nie mogły sobie poradzić z drużyną z Oregonu. Blazers zaś wygrali swój piąty mecz z rzędu.

Portland Trail Blazers (31-24) 95:81 Minnesota Timberwolves (13-42)

(29:14, 27:34, 21:13, 18:20)

Dante Cunningham – 18 pkt, 13 zb w 24 min, LaMarcus Aldridge – 21 pkt, 6 zb, 5 ast, Wes Matthews 23 pkt, 7 zb

Masakra. Tak należy określić pierwsze 6 minut spotkania, które Blazers wygrali 18:2. Wilkom przyszło już w pierwszej kwarcie odrabiać straty. Udało się zmniejszyć stratę tylko do 12 punktów, jednak i tej różnicy gospodarzom nie udało się utrzymać. Kwarta zakończyła się wynikiem 29:14. Tak imponujący rezultat Blazers zawdzięczają LaMarcusowi Aldridge’owi (11 pkt w tej kwarcie), Wesowi Matthewsowi (8) i Dante Cunninghamowi (6).

LaMarcus Aldridge

Drugą kwartę od trafienia zaczął Rudy Fernandez, który dał swojej drużynie najwyższe, 17-punktowe prowadzenie w meczu (31:14, 11:12 do końca). Jednak Wolves zaczęli pościg i 2 minuty później tracili do Blazers tylko 11 punktów. Koszykarze z Portland chcieli kontrolować to, co dzieje się na parkiecie w Target Center i na 7 minut do końca pierwszej połowy prowadzili już 15 punktami (40:25). Jednak wystarczyło tylko 90 sekund, by Wolves zrobili run 9-0. Po nim przegrywali już tylko sześcioma punktami (40:34, 5:31 do końca). Wilki sześciopunktową różnicę utrzymały d0 3:39 przed końcem pierwszej połowy. Wtedy Świetliste Smugi zdobyły 5 punktów z rzędu (47:36). Tej przewagi nie utrzymali jednak do 'halftime’, bowiem Wilki odrobiły 3 punkty z tej straty i przed trzecią kwartą przegrywali tylko 8 punktami (56:48).

W trzeciej kwarcie Wolves za cel postawili sobie dalsze odrabianie strat. To się niestety nie udało. Po sześciu pierwszych minutach tej odsłony Blazers prowadzili już 66:51 i to chyba dobiło gospodarzy z Minneapolis. Choć po trafieniu Darko Milicica na 1:34 do końca trzeciej kwarty Wilki przegrywały już tylko 9 punktami (70:61), ale o końcówce trzeciej kwarty chcieliby zapomnieć. W pozostałe 94 sekundy stracili 7 punktów nie zdobywając żadnego i przed czwartą kwartą przegrywali już aż 77:61.

Czwarta kwarta to absolutny garbage-time. Na 4:37 do końca meczu Blazers znów prowadzili aż 17 punktami, ale Wilki odpowiedziały dwoma trzypunktowymi trafieniami (87:76). Wtedy pojawiła się jeszcze jakaś nadzieja, ale rzuty wolne Aldridge’a i trójka Fernandeza szybko ten płomień nadziei zgasiły. To już był koniec. Mecz zakończył się wynikiem 95:81 dla Blazers, którzy wygrywając piąty mecz z rzędu wskoczyli na szóste miejsce w Konferencji Zachodniej.

LaMarcus Aldridge, choć nie zdobył 36 punktów i nie kontynuował serii, spisał się bardzo dobrze. Zdobył 21 punktów, zebrał 6 piłek i miał 5 asyst. Asysty są wynikiem podwojeń, jakie Wolves stosowali.  Dante Cunningham świetnie wykorzystał dane mu 24 minuty (18 pkt, 13 zb), choć byłoby tych minut więcej, gdyby nie jego wyfaulowanie. Ale nie tylko gracze z pozycji silnego skrzydłowego mogą pochwalić się świetnym występem. Wes Matthews (23 pkt, 7 zb) i Rudy Fernandez (18 pkt, 4-7 3pt) mogą być z siebie dumni. Andre Miller choć nie zachwycił skutecznością (6 pkt, 3-11 FG), to jednak dostarczył zbiórek (8), dobrze asystował (7) i przechwycał (3). Powiem tak – dobrze się dzieje w obozie Blazers mimo kontuzji Roy’a, Odena i Camby’ego. Powinni dostać się do play-offs, choć tam, jak to na Zachodzie, będzie bardzo trudno przebrnąć pierwszą rundę. Jeśli play-offy zaczynałyby się teraz, Blazers trafiliby na Lakers. Łatwo na pewno nie będzie, na kogokolwiek by nie trafili.

A Wolves? Po staremu. Kevin Love notuje kolejne, 41. już double-double z rzędu. Przypomnijmy – Moses Malone ma serię 44. double-doubles z rzędu. Kevin Love dzisiaj skromnie – 12 punktów, 11 zbiórek – ale i tak był jednym z najlepszych zawodników swojej drużyny. Przecież gra w Minnesocie! Był jednym z najlepszych, ale strzelcem był dopiero piątym. Lepiej od niego punktowali: najlepszy dziś Wilk Martell Webster (17 pkt, 6 zb), powracający po absencji z powodów osobistych Luke Ridnour (16 pkt, 4 ast), Darko Milicic (15 pkt, 5 zb) i jeszcze Wayne Ellington (13 pkt). To jednak Love – jak zwykle – był najlepszym zbierającym swojej drużyny.

Ciekawostka: Kevin Love ma już 50. double-doubles w tym sezonie. Jedynym, który może pochwalić się takim dorobkiem przez Weekendem Gwiazd był George Mikan, który miał ich dokładnie 50. Love przed Weekendem Gwiazd wystąpi jeszcze w meczu przeciwko Hornets, więc ma szansę pobić kolejny rekord NBA.