Rakiety bez paliwa, Lakers prawdziwymi królami, Ellis wspaniały

New Orleans Hornets
28 15 30 34 107
Houston Rockets
28 21 22 28 99

Słabiutki start sezonu sezonu w wykonaniu Houston Rockets. Kolejny mecz, kolejna porażka i bilans 0-4. „Rakiety” wyraźnie nie mają paliwa. Zupełnie w odwrotnej sytuacji jest ekipa New Orleans Hornets, która jeszcze nie zaznała goryczy porażki i po tym zwycięstwie legitymuje się bilansem 4-0.

Mecz był bardzo wyrównany. Na 2:33 min przed końcem spotkania Paul trafił z dalekiego półdystansu i Hornets wyszli na prowadzenie 93:91, którego już nie oddali. Chwile później poprawił jeszcze Belinelli i w Houston mieli problem. Na 31 sekund przed końcem przy stanie 99:94 piłkę mieli Rockets, ale Martin sfaulował w ataku Paula i to praktycznie oznaczało koniec spotkania dla gospodarzy. Decyzja sędziowska bardzo nie spodobała się Brooksowi, który został ukarany dwoma przewinieniami technicznymi i musiał opuścić boisko. Później przewaga „Szerszeni” już tylko rosła dzięki celnym rzutom wolnym.

Motorem napędowym NOH był oczywiście Chris Paul (25 pkt, 8 as i 7 zb). Bardzo zawody zagrał też Marco Belinelli (18 pkt), z jego strony szło duże zagrożenie w rzutach trzypunktowych, gdyż Włoch trafił 4/7 takich rzutów. Pod koszem swoje robili też David West i Emeka Okafor. Pierwszy zdobył 13 punktów, a drugi 15. Obaj mieli również po 9 zbiórek. Z ławki ładnie błysnął Jason Smith (14 pkt i 9 zb), który tym występem wyrównał swój rekord punktów oraz zbiórek na parkietach NBA.

Tegoroczna siła Houston tkwi głównie w parze obrońców. Tym razem nie było inaczej. Najskuteczniejszymi zawodnikami „Rakiet” byli Aaron Brooks i Kevin Martin. Panowie zdobyli po 18 punktów. Yao Ming grał przez 21 min i zdobył 15 punktów, co jest jego najlepszym osiągnięciem w obecnym sezonie. Cały czas jednak czekamy wszyscy na powrót wielkiej formy Yao. Ciekawe tylko czy kiedykolwiek się doczekamy… Tyle samo punktów co chiński olbrzym zdobył rezerwowy Chase Budinger. Jak widać, należy do tego grona na które można liczyć. Kto w Houston zawiódł najbardziej? Luis Scola. Wcześniejszymi występami przyzwyczaił nas do swojej wysokiej formy, a teraz wyraźnie zaniżył poziom. Na deskach dzielnie walczył i miał 16 zbiórek, ale w ataku się nie popisał. Zdobył 9 punktów na skuteczności 4/15. Przez pierwsze 18 minut meczu nie mógł znaleźć celnej drogi do kosza. W Houston czegoś brakuje, ale czego? Trener Rick Adelman musi sporo pogłówkować, żeby to wszystko ustawić.

Memphis Grizzlies
26 26 31 26 109
Golden State Warriors
27 37 24 27 115

 

Kolejny mecz z powodu kontuzji kostki opuścił Stephen Curry. Tym razem jednak znalazł się prawdziwy lider, który pociągnął cały zespół Golden State Warriors do zwycięstwa. Monta Ellis zdobył aż 39 punktów, a do tego miał 9 zbiórek oraz 8 asyst. Memphis Grizzlies długo utrzymywali się w grze. Na 3 minuty przed końcem przegrywali tylko czterema punktami, ale Ellis zaliczył wtedy akcje 2+1, a później nie miał jeszcze większych kłopotów w trafianiu rzutów wolnych.

Oprócz Ellisa kolejny dobry mecz rozegrał Dorell Wright. Zdobył 25 punktów, trafiając 7 trójek, co jest jego rekordem kariery. Do swojej formy, po ostatniej wpadce, wrócił też David Lee. Ten silny skrzydłowy uzbierał bardzo ładne double-double na poziomie 15 punktów i 16 zbiórek.

Memphis rzucali na lepszej skuteczności (51.2% – 41.3%), więcej też punktowali w pomalowanym (48-38), ale przegrali deskę (39-48) i cały mecz. Znowu świetny występ zanotował Rudy Gay (35 pkt i 7 zb). Przebudził się też O.J. Mayo (23 pkt). Z meczu na mecz coraz większe wrażenie robi na mnie Mike Conley. Tej nocy zdobył 18 punktów, rozdał 13 asyst i zebrał 7 piłek. Conley jest jeszcze młody, ma 23 lata, i z roku na rok czyni wyraźne postępy. Już w całkiem niedalekiej przyszłości może być z niego kawał naprawdę solidnego rozgrywającego.

Dla „Wojowników” było to trzecie zwycięstwo na własnym terenie w tym sezonie (ogólnie mają bilans 3-1). Ostatni raz trzy pierwsze mecze na własnym terenie wygrali w 1990 roku.

Los Angeles Lakers
35 27 30 20 112
Sacramento Kings
33 20 25 22 100

 

Kobe Bryant pokazał klasę. Trafiał, niezależnie czy z obrońcą czy bez, niezależnie czy faulowany czy też nie. Dodatkowo świetnie podawał i zbierał. Mecz zakończył z dorobkiem 30 punktów, 12 asyst i 10 zbiórek. To jego 17 triple-double w karierze. Tym występem Kobe zamknął chyba usta wszystkim, którzy jeszcze zastanawiali się nad stanem jego kolan.

Bryant rozegrał w tym spotkaniu 37 minut i teraz jego „karierowy licznik minutowy” wynosi 37.526. Za jego plecami znalazł się legendarny Kareem Abdul-Jabbar, który dla Lakers rozegrał 37.492 minut. Kobe’mu brakuje też jeszcze tylko 67 spotkań, aby mieć na koncie tyle meczów w koszulce „Jeziorowców” co wspomniany Jabbar.

Lakers bardzo dobrze sobie radzili za linią 7.24 m. Trafili 11/21 za trzy, co daje ok. 52% skuteczności. Dla porównania gracze Kings trafili 6/22, czyli ok. 27%.

Nie tylko „Black Mamba”, ale cała piątka Lakers świetnie sobie poradziła. Pau Gasol uzyskał kolejne double-double (22 pkt, 11 zb), a Lamar Odom cały czas trafia na świetnej skuteczności (18 punktów). Nawet Ron Artest (17 pkt) oraz Derek Fisher (11 pkt) sobie nieźle zapunktowali. Lakers po prostu byli lepsi i tym zwycięstwem dobili do bilansu 5-0.

W ekipie Sacramento bardzo starał się Tyreke Evans, który zdobył 21 punktów. W jednej akcji strasznie zakręcił Mattem Barnesem i jeszcze zmieścił się obok Gasola zdobywając punkty. Ręce same składały się do oklasków. Starali się go wspierać Beno Udrih (17 pkt i 8 as), Carl Landry (17 pkt) oraz rezerwowy Francisco Garcia (17 pkt). Kings wygrali deskę głównie za sprawą Samuela Dalemberta oraz Jasona Thompsona. Nie grzeszyli oni w ataku, zdobyli po 2 punkty trafiając łącznie 2/11 z gry, ale każdy z nich dostarczył po 10 zbiórek.

Spotkanie dwóch kalifornijskich ekip obserwowali m.in. gubernator tego stanu Arnold Schwarzenegger oraz burmistrz Sacramento, Kevin Johnson. Ten sam Kevin Johnson, który przez 12 lat biegał po parkietach NBA i był ważną podporą Phoenix Suns.

Komentarze do wpisu: “Rakiety bez paliwa, Lakers prawdziwymi królami, Ellis wspaniały

  1. Luis Scola jest najlepszym graczem od czasów Sir Charlesa, notując na starcie sezonu 58 zbiórek. Chuck miał 70.
    Adelmana czas już minął w Houston pod koniec zeszłego sezonu.

Comments are closed.