Zdarzyło się kiedyś. Artest i Baylor

Zapewne wszyscy pamiętają słynny Pistons-Pacers brawl. Niewielu jednak wie, że Ron Artest zanim został zawieszony do końca sezonu, niejako sam wykluczył się z dwóch wcześniejszych spotkań. Co jeszcze wydarzyło się 8 listopada w latach poprzednich?


11 dni przed pamiętną bitwą w Palace of Auburn Hills Ron Artest został zawieszony za coś jeszcze innego. Otóż Ron, tfu Metta World Peace poprosił władze swojego ówczesnego klubu o… miesięczny urlop. Swój apel wytłumaczył chęcią dojścia do pełni zdrowia oraz przede wszystkim aby mieć czas na promowanie swojego nowego albumu grupy Allure, którego był wydawcą…

Rick Carlisle będący w sezonie 2003/04 trenerem Pacers nie czekał na tłumaczenia i zawiesił niesfornego gracza na dwa mecze. Ten pierwszy Pacers wygrali 102-101 z Timberwolves, ale w drugim ponieśli sromotną klęskę 68-102 z Clippers.

Pacers w tamtym sezonie uznawani byli za jednego z faworytów zanim 19 listopada spadł na nich wielki cios. O słynnej bitwie w Detroit opowiemy jednak w odpowiednim momencie. Dzisiaj skupiamy się na pierwszym zawieszeniu Artesta.

Trzeba pamiętać, że kontrowersyjny koszykarz był wtedy zupełnie innym graczem niż obecnie. Oczywiście już w roku 2004 słynął z doskonałej defensywy, ale także po drugiej stronie parkietu był niemalże wirtuozem. W siedmiu spotkaniach sezonu 2003/04 notował średnio 24.6 pkt, 6.4 zb, 3.1 ast,1.7 prz. i 0.9 blk. Niestety dla kibiców ze stanu Indiana, ekipa, której liderowali Artest, Reggie Miller, Jermaine O’Neal, Jamal Tinsley i Stephen Jackson od początku miała sporo problemów, żeby na koniec rozsypać się jak domek z kart.

Artest miał własne wytłumaczenie swojej prośby o odpoczynek. Opowiadał, że bardzo chce zostać MVP sezonu i wygrać mistrzostwo dla Pacers, ale równie mocno zależy mu na wypromowaniu „jego dziewczyn” z Allure, tak aby mogły się cieszyć z platynowych płyt. Powiedział, że czuje się na siłach osiągnąć wszystkie postawione przed sobą cele, ale potrzebował chwilowego odpoczynku i poświęcenia się karierze muzycznej. Jak miało się niebawem okazać, w tym sezonie na bark czasu nie mógł narzekać, tym bardziej, że płyta swój debiut miała mieć 23 listopada.

Cztery lata później, kiedy był już koszykarzem Houston Rockets, przyznał się na łamach „New York Times” do błędu.

„I was young, I was too immature just to put importance on winning the championship when I was back in Indiana. I didn’t know how important it was to me. I had too many other selfish, individual things going through my mind. And I didn’t put no importance on winning the championship. And I have a second shot at it (here in Houston).”

Najbardziej paradoksalna w całej tej sytuacji z karierą muzyczną i urlopem była klapa, jaką okazał się album „Chapter III”. Jak okazało się w grudniu 2004, owa płyta sprzedała się tylko w liczbie 1200 egzemplarzy i zajmowała mało chwalebne 29 585 miejsce na liście najlepiej (?) sprzedających się płyt na Amazon.com.

8 listopada 1959 roku Elgin Baylor pobił dziesięcioletni rekord NBA. Do tego dnia najlepszy indywidualny wynik strzelecki zaliczył Joe Fulks z Filadelfii 76ers, który 10 lutego 1949 rzucił 63 punkty ekipie Indianapolis Jets.

Liga potrzebowała aż dekady, aby doczekać się na kolejnego strzelca potrafiącego zdobywać punkty jak na zawołanie. Baylor został wybrany z 1 numerem Draftu 1958. Właśnie wtedy Minneapolis Lakers zdecydowali się na absolwenta Uniwersytetu Seattle. Mierzący 196 cm niski skrzydłowy od pierwszego swojego sezonu w NBA robił furorę. Co prawda w pierwszych latach słynął z indywidualnych popisów. W pierwszych dwóch sezonach notował średnio odpowiednio 24.9 pkt. i 15 zb. oraz 29.6 pkt. i 16.4 zb. Niestety „Jeziorowcy”dalej nie mogli wydźwignąć się z kryzysu.

Jak się później okazało to właśnie osoby Baylora, a w kolejnych latach także Jerry’ego Westa przyczyniły się do aż ośmiu awansów do NBA Finals. Pech Baylora polegał na tym, że natrafił on na „Dream Team” z Bostonu i żadnej z finałowych rywalizacji nie rozstrzygnął na swoja korzyść.

Wracajmy jednak do rekordowego wyniku Baylora. Spotkanie z Celtics w Los Angeles miało być już dziewiątym w sezonie 1959/60. Prowadzeni przez Johna Castellaniego Lakers do tamtego momentu zdołali wygrać dwa razy i przegrać sześciokrotnie.

Celtowie przyjechali do Miasta Aniołów w glorii mistrzów NBA. W ich składzie roiło się od gwiazd. Po parkiecie w zielonej koszulce biegali m.in. Bill Russell, Bill Sherman, Bob Cousy czy Tom Heinsohn, a z ławki, tym niezwykłym zespołem kierował Red Auerbach.

Traf jednak chciał, że tego dnia Lakers zagrali wspaniałe spotkanie i głównie dzięki niesamowitej skuteczności Elgina Baylora wygrali 136-115, a sam Baylor rzucił aż 64 punkty, które od tego dnia były rekordem NBA. Ci ciekawe, kolejny najlepszy wynik punktowy w lidze ustanowił także Baylor, rzucając 70 „oczek” przeciwko Knicks niemal rok później.