Nocne granie (12) – Finały

Cały sezon czekamy. Właściwie, tuż po zakończeniu jednych finałów, zawodnicy – trenerzy – kibice już myślą co się wydarzy za 12 miesięcy. Tak gdybaliśmy 24 miesiące wstecz, kiedy pierwszy raz w wielkim finale startowali podopieczni Davida Blatta i Steve’a Kerra. Kiedy sam LeBron, bez Kevina Love’a i z nie w pełni sprawnym Kyriem Irvingiem oddali tytuł Mistrza do klubu z Oakland. Dla Golden State Warriors oznaczało to wielki powrót na szczyt po wielu latach oczekiwań. LeBron i spółka marzyli by wrócić za rok – 2016 – i w pełni zdrowia oraz w wysokiej formie dokonać rewanżu na najlepszej drużynie sezonu zasadniczego (73-9 i „bye bye Bulls”). Ekipa Kerra marzyła o „back to back” czyli powrotnym tytule mistrzowskim oraz czymś, czego zaznali wcześniej Miami Heat – Jamesa, Wade’a etc. Potem był mega transfer, który wśród jednych wzbudził entuzjazm, wśród drugich niesmak. Jutro naprzeciwko siebie zagrają po raz trzeci, murowani finaliści sprzed kilku miesięcy, w nieco odmienionych składach i już bez Kerra na ławce (trenera, który zdobywał pierścienie jako gracz Bulls oraz Spurs). Andrew Boguta i Harrisona Barnesa zastąpili Zaza Pachulia i Kevin Durant, natomiast Jamesa wspierają Deron Williams i Kyle Korver. Finał ma jeden dodatkowy smaczek, będzie okazja do rewanżu za 2012 rok i przegrany bój Durantuli z LBJem. Warriors vs Cavs. 

Rywalizacja wzniesie się na wyżyny możliwości graczy, na poziom jakiego w tym roku i w tych play off jeszcze nie oglądaliśmy. Będziemy świadkami gry dwóch galaktycznych ekip, wzorem piłkarskich Barcelony i Królewskich. Spotkają się najlepsi na swoich pozycjach, gracze ze ścisłego TOP10 ligi, występujący na imprezach olimpijskich, w randze Mistrzostw świata czy regularnie trafiający do piątek gwiazd (czy to Meczu Gwiazd czy nagród na koniec sezonu). Absolutna elita. Wirtuozi tej gry.

Pytanie, czy tak było zawsze i czy zawsze w finale grają najlepsi? A może ci, co mają więcej zdrowia, może szczęścia lub decyduje dyspozycja danego dnia i świetny wynik pojedynczego meczu (tak miał choćby LeBron ogrywający faworyzowanych Pistons przed finałem, z 48 pkt, z 2007 roku). A może wystarczy trafić z formą pod koniec regular season i na starcie play off, by jak w 1995 mknąć z szóstego miejsca niczym Rakiety z Houston? Czasami jeden transfer wrzuca zespół do puli faworytów (jednym z nich był angaż Dereka Harpera z Knicks 1994, następnym Rasheed Wallace do Pistons w 2004, innym przenosiny Paua Gasola do Lakers w 2008, kolejnym Jason Kidd do Dallas w 2011).

Wielką historię ligi tworzą też kolekcjonerzy pierścieni, gracze, którzy zamieniali ekipy i wspierając doświadczeniami kolejne z nich podnosili po raz kolejny raz puchar mistrzowski. Specami od pierścieni nazywamy Roberta Horry’ego (Rockets, Lakers, Spurs), Johna Salley’a (Pistons, Bulls), Rona Harpera (Bulls, Lakers), Horace’a Granta (Bulls, Lakers) , Steve’a Kerra (Bulls, Spurs) czy Mario Elie (Rockets, Spurs). Każdy z nich wnosił do drużyny ważne, bądź kluczowe punkty, a już znaki rozpoznawcze zostawili po sobie choćby Horry, Kerr czy Ellie.

Do annałów koszykarskich przeszły słowa : „be ready Steve (Kerr)” lub „kiss of the death (Mario Ellie)”. Każdy starszy fan basketu wie kim jest Big Shot Rob, a kim Sugar Ray ze swoim rzutem, który odwrócił losy rywalizacji ze Spurs.

Finały to również gorycz porażki, niedoścignione marzenie największych z gwiazd, które były blisko, a ostatecznie, zabrakło im naprawdę niewiele by wznieść się na sam koszykarski szczyt. Charles Barkley (Suns, Rockets), Karl Malone (Jazz, Lakers), John Stockton (Jazz), Patrick Ewing (Knicks), Dikembe Mutombo (Sixers, Nets), Allen Iverson (Sixers), Reggie Miller (Pacers). Pewnie każdy z Was dodałby kilka nazwisk…

Finały to też sentyment do starych czasów, kiedy NBA była inna, bardziej fizyczna, obrona twardsza, a gracze przypominali kulturystów. Część z nich pewnie nie sprawdziłaby się w nowej epoce, w epoce small ballu. Na koniec tego wpisu, krótkie przypomnienie najciekawszych finałów jakie miałem okazje dzielić z większością z Was.

1991 rok i pożegnalne finały Magica Johnsona, przy pierwszym trumfie Michaela Jordana. Jeden zwycięski rzut Sama Perkinsa (Lakers) niewiele zmienił w całej rywalizacji, 1-4 dla Bulls. Wówczas eksplodował talent Scottiego Pippena. Zwłaszcza w obronie.

1992 rok, fantastyczny pojedynek Air vs. Glide czy Jordan bije Drexlera, m.in trafiając 6 trójek w jednej połowie meczu. Gest rozłożonych rąk , tuż po trafieniu, obserwujemy do dziś. Wiele dunków wysokich lotów obu głównych bohaterów. Kilka z nazwisk tamtych widowisk wróciło później do finałów NBA (Drexler, Ainge, Grant).

1993 rok i Dream Team z Phoenix (Kevin Johnson, Dan Majerle, Charles Barkley) przegrywał własny parkiet, trzykrotnie, a MVP sezonu zasadniczego – Sir Charles – oglądał plecy Michaela Jordana. Finał celną trójką zakończył dzisiejszy manager Bulls – John Paxson. Pierwsze three-peat Chicago.

1994 rok, gladiatorzy z Nowego Jorku stoczyli 7 bitew z teksańskimi Rakietami, a Hakeem Olajuwon dostający wsparcie tercetu Kenny Smith – Sam Cassell – Robert Horry pracował na miano największego centra ostatniej dekady XX wieku. Niezapominany bój Olajuwona z Ewingiem i rewanż za finał NCAA. Fatalny mecz numer 7 Johna Starksa, który pudłował rzut za rzutem.

1995 rok, Orlando Magic wnoszący nowe gwiazdy z Pennym Hardaway’em i Shaqiuem O’Nealem grali mile dla oka i czterokrotnie byli blisko. Nowa fala i atak ponad obroną. Jednak czterokrotnie przegrywali, w sumie do zera. Antybohaterem został Nick Anderson, pudłujący cztery osobiste w końcówce pierwszego meczu. Back to back dla Houston. Jedyny tytuł Drexlera, kolegi ze studiów Olajuwona.

1996 rok i powrót Michaela do finałów, w starciu ze Seattle Supersonics. Shawn Kemp wyglądał jak MVP Finałów, ale Jordan i Pippen wsparci Dennisem Rodmanem szybko objęli prowadzenie 3-0 i wygrali wszystko 4-2. Niechlubnym bohaterem został Franck Brickowski (worek treningowy Dennisa).

1997 rok i pierwsza finałowa seria Bulls przeciwko Jazz. Indywidualne popisy Jordana kontra pick 'n’ rolle Jerry’ego Sloana i duetu Stockton&Malone. 11.czerwca to data tzw. flu-game Jordan’a. Zatrucie pizzą.

1998 rok i ostatni taniec Bulls, kiedy Jordan nie do końca mógł liczyć na Pippena (problemy z plecami), a do piątki Bulls przedarł się Toni Kukoć. Ostatnie zagranie His Airness, z odepchnięciem Bryona Russella przeszło do historii koszykówki. Phil Jackson – przechwyt piłki Jordana na Malone’ie – skwitował jako najlepszą akcją w finałach i jaką trener widział. Ostatni szósty tytuł Bulls.

1999 rok i finały po lock oucie, powrót do ligi Latrella Sprewella (Knicks), który dusił trenera Warriors – PJ Carlesimo (ex Warriors) – tryumf dwóch wież – młodego Tima Duncana i zasłużonego dla Spurs – Davida Robinsona. Obaj mieli za plecami pewność rzutów duetu Kerr – Elie. Pat Ewing z drugą przegraną szansą na tytuł (kontuzja nie pozwoliła mu na występy w finale). Pierwszy tytuł Spurs.

2000 rok – nowa era spod znaku Kobego Bryanta, który debiutował w finałach i zdobył swój pierwszy pierścień obok Shaqa. Bryant miał wsparcie ex Mistrzów – przede wszystkim trenera Jacksona, ale i Rona Harpera czy Horace’a Granta. Larry Bird wygrał ze swoimi Pacers tylko dwa mecze. Jedyne finały Reggiego Millera.

2001 rok – tylko jedną wygraną, przy czterech wygranych Lakers, zanotował Allen Iverson i jego Sixers. Było to Game 1 i urodziny the Answer. Larry’emu Brownowi kruszyli się przez kontuzje kolejni gracze jak Eric Snow czy George Lynch. Nie pomógł Dikembe Mutombo. Iverson po finałach przyznał, że grał z 11. kontuzjami!

2002 rok i ponowne starcie Shaqa z Mutombo. Tym razem Dikembe miał obok siebie Jasona Kidda i Kenyona Martina, ale Nets dostali od Jeziorowców „sweepa”. Na ławce Nets oglądaliśmy gracza Lakers z finałów 1991 – Byrona Scotta.

2003 rok, Siatki znów w finale, ale tym razem przeciwko Ostrogom. Podkoszowi Spurs zdominowali serię, choć Nets tym razem wygrali dwukrotnie. Tim Duncan w szóstym meczu był o krok od poczwórnego dubletu – zabrakło dwóch bloków (21/20/10/8).  Młody Francuz Tony Parker dawał się we znaki Jasonowi Kiddowi. Pożegnalny tytuł Dave’a Robinsona.

2004 rok, Pistons grający bardzo zespołowo, ograli faworyzowanych gwiazdorów z L.A. Duet Wallace’ów wsparty Ripem Hamiltonem i Chauncey’em Billupsem ograł Paytona, Bryanta i O’Neala (bez kontuzjowanego Mailmana). Big Shot był w wielkiej formie, a Big Ben rozdawał bloki i ogrywał samego O’Neala. Tay Prince trzymał w najlepsze Kobego. Tłoki na tytuł czekały 14 lat.

2005 rok, Pistons znów w finale, jednak zmuszeni uznać wyższość Spurs m.in. dzięki postawie i rzutom Roberta Horry’ego. 7 spotkań i sporo komentarzy do sędziowania. Oczywiście więcej „ale” mieli gracze Pistons.

2006 rok i Dwyane Wade i spółka przejęli finały od Dallas Mavericks. Flash miał wsparcie armii zaciężnej Pata Riley’a w osobach Shaqa, Zo Mourninga, Gary’ego Paytona, Jasona Williamsa, Jamesa Posey’a i Antonine’a Walkera. 4-2 Heat i pierwszy tytuł w historii organizacji.

2007 rok, debiut w finale LeBrona Jamesa i łatwe 4-0 dla Spurs. Pierwszy europejski MVP finałów – Tony Parker. Najbardziej jednostronne finały w historii mojej przygody z ligą.

2008 rok, era Kevina Garnetta w Bostonie. Zwycięstwo nad Lakers 4-2 i fenomenalna forma Paula Pierce’a , MVP finałów. Kobe grał pierwsze finały bez Shaqa. Do NBA Finals wrócił też Phil Jackson.

2009 rok, pierwsze polskie finały NBA za sprawą Marcina Gortata. Pau Gasol, Kobe Bryant i niesamowite rzuty Dereka Fishera przynieśli L.A. tytuł po 5-letnim oczekiwaniu. Orlando przegrało swoje drugie finały, ale wygrało jeden mecz. Warto podkreślić mocne wejście Trevora Arizy, który za chwilę trafił do Houston.

2010 rok, po roku przerwy i m.in. ze względu na kontuzję Kevina Garnetta, wrócili Celtics. Rewanż za 2008 rok padł jednak łupem Lakers. Kluczowy w siódmym meczu okazał się Ron Artest, który później przechrzcił się na Metta World Peace’a. Kontuzja wyeliminowała z siódmego meczu Kendricka Perkinsa.

2011 rok, niesamowici Mavericks z weteranami Kiddem, Nowitzkim, Marionem, Stojkovićem, Terrym i Chandlerem ograli 4-2 wielkich faworytów z Miami. WunderDirk dobijał rywali „rainbow shotem”. False start wielkiego tercetu James-Wade-Bosh.

2012 rok, pierwsze finały James vs. Durant i 4-1 dla Jamesa. Jak będzie w drugim starciu?

Komentarze do wpisu: “Nocne granie (12) – Finały

  1. No krótko zwięźle i na temat – dobre podsumowanie. Z mojej przygody z NBA, którą pamiętam od „shrug game” MJa (to wtedy zakochałem się w lidze i mam Jordana za niedoścignionego Boga), zdecydowanie wolę jednak the 90s, bo było jak pisałeś – fizycznie. Teraz mnóstwo miękkiej gry, floppów i często więcej tańczenia i lansu zamiast męstwa i wirtuozerii. Kocham koszykówkę, ale to w jakim kierunku zmierza NBA, czyli tylko komercjalizacja, nie za bardzo mi odpowiada. A może się po prostu starzeję? Tak czy siak będę oglądał ostatnią część trylogii znów nocami, jak za gówniarza w biało-czarnym telewizorze! The GOAT jest i pozostanie tylko jeden, ale od finałów 2015 i tymbardziej po zeszłorocznej serii, nabrałem dopiero szacunku i nawet trochę sympatii do Lebrona. Durant moim zdaniem za „transfer” nie zasługuje na tytuł, dlatego będę kibicował underdogowi… Zapowiada się fascynująco!

  2. Supcio tylko Robinson skończył na finałach 2003 ;-D ale ogólnie uwielbiam takie wspominki

  3. Nie wiem dlaczego ale najbardziej utkwiły mi w pamięci finały Rockets – Magic i Supersonics – Bulls z tamtego okresu, naprawdę wtedy sporo ludzi to śledziło, a później z takich przegranych którzy nie mieli szczęścia zagościć w finałach to dobra zgraja z Portland z Pippenem

    1. rzut Shawa o dechę…od tego się zaczęło. Dwie ekipy , które mogłyby zmienić historię – Kings z Webberem oraz Blazers z Wallacem, Smithem czy Pippenem.

    2. Bulls – Sonics to były moje finały ulubione zaraz za Boston – Lakers z 2008 ;) . Ja zacząłem NBA i finały od Houston – NY w 7 meczach i następny rok Houston z moim The Glide sweep Magic. Dobre czasy dzieciaka ;(

  4. Frank Brickowski :) Wystarczy sobie przypomnieć to jedno nazwisko i uśmiech wraca na moje usta :)

  5. Koszykówka to taki sport, w którym po boisku biega 10 gości przez 10 miesięcy, a i tak w finale zawsze jest Lebron. ;-)

  6. najnowsze złote myśli od biedaczka Jamesa:

    „No matter how much money you have, no matter how famous you are, no matter how many people admire you, being black in America is tough,”

    „We have a long way to go for us as a society and for us as African-Americans until we feel equal in America.”

    masakra

    1. no to chyba teraz Cavs wygrają pierwszy mecz ;-) w końcu taki piewca pokoju i równości społecznej rzadko się zdarza w zawodowym sporcie…

      brawo James jesteś debilem…

    2. Na całe szczęście ma setki milionów dolarów, którymi może ocierać łzy. Aż strach pomyśleć, jak biedaczek by sobie bez nich poradził :/

    3. I tym się różni Jego Wysokość Airness od LeBrona a patrząc szerzej pokolenie Jordna, Magica, Barkleya od Milenialsów = amerykańskie pokolenie „gimbazy”.
      Żadnego chrzanienia o Blak Live Matters, instytucjonalnym rasizmie i nierówności rasowej w kraju, w którym ciężką pracą można zostać bożyszczem tłumu i miliarderem bez względu na kolor skóry {gdzie przeciętnie najlepiej zarabiają Azjaci rasy żółtej ;) }.
      To mnie tylko utwierdza, żeby kibicować „stoickiemu” Klayowi :D

    4. Bronek to najwiekszy rasista w NBA. Ciekawe jak liga zareagowałaby na to samo powiedziane np. bo ja wiem, jakiegoś mniej znanego białego o dumie bycia białym? :P

    5. A wiecie chociaż co spowodowało jego wypowiedź?? Jak nie to poczytajcie najpierw zanim sie wypowiecie. Szczególnie ty pop lubisz 'cisnąć’ po zawodnikach i drużynach tylko dlatego że ci nie 'leżą’.

    6. @Jenzor – oczywiście… jakieś wandale napisały mu tak zwane N-word gdzieś na którejś posesji…

      problem kategorii jakby w Polsce ktoś ci napisał na płocie „ty ch.ju”

      sprawa totalnie rozdmuchane przez media i jak zwykle przesadzona reakcja Jamesa

    7. Może powinieneś patrzeć na sprawy z szerszej perspektywy. Porównanie rasizmu z tym „jakby ktoś w Polsce ci napisał na płocie ty ch*ju” jest całkowicie nie trafne. Mieszkam za granicą wiec trochę bardziej rozumiem tego typu sytuacje. Gdy ktoś maluje na murze graffiti mówiące „Polacy wypierdalac” to jakoś nie bardzo jest mi do śmiechu. To jest rasizm i nawet jeśli reakcja Jamesa była wyolbrzymiona to z takimi zachowaniami powinno się walczyć. Ale najwyraźniej ktoś kto tego nigdy nie doświadczył na własnej skórze nie jest w stanie zrozumieć.

    8. może gdybyś spojrzał szerzej to wziąłbyś pod uwagę że coś takiego nie napisali jacyś bliżej nieokreśleni biali supremiści tylko np zwykłe gnojki które piszą głupoty na ścianach bez większej ideologii, i być może sprawcy byli po prostu czarni…

    9. Idąc tym tokiem myślenia to równie dobrze mógł to być święty Mikołaj ! Albo równie dobrze sprawcy pisząc „czarnuch” mogli wcale nie wiedzieć ze jest to dom należący do osoby rasy czarnej. Bo przecież to tez jest możliwe… Widzę ze twoje myślenie jest całkowicie jedno płaszczyznowe i żaden argument tu nie pomoże, a tym samym dalsza dyskusja mija się z celem. Pozdrawiam.

    10. z czego hahasz Jenzor? przecież słynne słowo na N pada podczas meczu koszykówki zapewne kilkadziesiąt razy i nikt nie robi problemu? z pewnością sam oburzony James używa go na co dzień…

      Nie słyszałeś w jakich okolicznościach Ballmer przejął Clippers? Jak odsunięto Dannego Ferry od stołka w Atlancie? Trochę wyobraźni nie zaszkodzi. Rasizm w Ameryce to już tylko wyświechtane hasło, ewentualnie narzędzie do usuwania ludzi ze stanowisk

    11. @Jenzor, tylko uzupełniając, facet który pozwolił sobie na oskarżenie o rasizm Phila Jacksona za to że ten pozwolił sobie na kilka słów krytyki nie jest dla mnie autorytetem w dziedzinie rozpoznawania tego rodzaju problemów w społeczeństwie.

      Pozdrawiam również

  7. Ciekawy artykuł przypominający finały nba. Dobrze się też czyta biografie zawodników i trenerów.
    Może za kilka lat wyjdzie autobiografia Popa :D

  8. Moje ulubione finały to oczywiście te z MJem. Bardzo fajnie mi się oglądało również finały Pistons – LA, bo nie przepadam za LA :). Wygrana Bostonu w finałach tez mnie ucieszyła (KG).
    Znacie jakaś stonkę www z której można by pobrać archiwalne finały?

  9. 1-sze finały, które w całości oglądałem to ’92 i pojedynki MJ – Clyde the Glide.
    Najbardziej emocjonujący dla mnie finał to 2 starcie Byki – Jazz.

Comments are closed.