Playoffowy Fast Break: MVP kończy swój sezon w kwietniu, trudna sytuacja Grizzlies i Clippers

Na cztery sekundy przed końcem spotkania po dwóch celnych wolnych Jamesa Hardena i przy stanie 105-99 dla Houston Rockets Russell Westbrook już nawet nie wyszedł po piłkę do podającego ją Alexa Abrinesa. Po końcowej syrenie nie został na boisku ze swoimi kolegami, nie gratulował awansu Rakietom i ich liderowi, z którym zna się przecież od dzieciństwa jak łyse konie. Zszedł po prostu samotnie do szatni. Ten obrazek był chyba idealnym podsumowaniem tej serii.

Oklahoma City Thunder nie grają bez Westbrooka. Nie potrafią grać bez swojego lidera, bo w minutach jego odpoczynku nikt nie potrafi wejść w jego buty (swoich pierwszych playoffów Victor Oladipo do udanych nie zaliczy). Nie widać też wówczas żadnych wypracowanych schematów i często oddawany jest nieprzygotowany rzut. Jednak w czterech ostatnich meczach tej serii Thunder byli w grze w czwartej kwarcie, gdy na parkiecie Westbrook już był. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego w meczu numer pięć postanowił on przejąć mecz w czwartej kwarcie rzucając trójki przez ręce wyższego Trevora Arizy, gdy Thunder nie mieli przecież aż tak potężnej straty, a Houston nie potrafili też odjechać z wynikiem. W samej czwartej kwarcie Westbrook nie trafił 9 z 11 rzutów, w tym wszystkich pięciu prób zza łuku.

Dlatego nie kupuję narracji, według której Thunder przegrywali te mecze, bo Billy Donovan nie grał przez 48 minut swoim najlepszym zawodnikiem. W czwartych kwartach, w których Oklahoma City była w grze do końca (mecze 2-5), zespół z Westbrookiem na parkiecie zdobywał zaledwie 93.9 punktów na 100 posiadań, a ich lider rzucał ze skutecznością 29.8% z gry (średnio 11.8 prób), 20% za trzy punkty (średnio 5 prób) i zaliczał w nich średnio 1.5 asysty. Dla porównania, w drugich kwartach, w których również na początku odpoczywa, Thunder z nim zdobywali w tych samych meczach 123.7 punktów na 100 posiadań, a Westbrook trafiał 42.9% swoich rzutów, praktycznie nie zaliczał prób zza łuku i miał w nich 4.8 asysty. Ten sam zawodnik, te same minuty, praktycznie ci sami koledzy, z którymi jest wówczas na parkiecie, ale różnica jest kolosalna.

Nie chciałem tego napisać, ale wyglądało to tak, jakby Russell za wszelką cenę chciał zostać bohaterem i bardziej mu na tym zależało, niż na powodzeniu drużyny. Wiem, że tak nie jest, bo koszykówka to sport drużynowy, a Westbrooka od zawsze uważam za gościa, który nienawidzi przegrywać. Jego sezon nie powinien się tak skończyć tak, jak się skończył, ale po części sam jest sobie winien. Nie mam problemu z tym, że chciał wziąć w swoje ręce losy drużyny, ale mam problem z tym, w jaki sposób chciał to zrobić. Selekcja rzutowa, gra zespołowa, wykorzystanie zmian krycia – to wszystko nie pracowało u niego w głowie w czwartych kwartach pierwszej rundy playoffów i szczerze mówiąc – kompletnie tego nie rozumiem. Kiedy nie ufasz swoim kolegom, to oni nie nabiorą pewności siebie i to widać też było w ich zachowaniu w końcówkach spotkań, kiedy potulnie oddawali piłki w ręce Westbrooka i patrzyli na jego kolejne pudła.

Na pocieszenie Westbrook dostanie nagrodę MVP. Sezonu regularnego. Będzie tym samym pierwszym od 1982 roku MVP, który zakończył sezonu już w kwietniu.


Mike Conley był spektakularny na przełomie trzeciej i czwartej kwarty, kiedy to rozbijał w pick-and-rollu obronę San Antonio Spurs, jednak gospodarze odparli ataki Memphis Grizzlies w czwartej odsłonie i ostatecznie wystarczyło parę trójek Patty’ego Millsa z penetracji Tony’ego Parkera, żeby Ostrogi uniknęły niepotrzebnych nerwów w samej końcówce meczu.

Szczerze mówiąc bardzo sceptycznie podchodzę do szans Grizzlies w meczu numer sześć, bo wyjątkowo dużo udawało im się w Game 5, a i tak trochę zabrakło im do pokonania Spurs. Swoje rzuty po podwojeniach innych zawodników trafiali JaMychal Green czy James Ennis, Conley grał jak natchniony, Gasol dobrze operował w grze tyłem do kosza i chyba tylko zabrakło wsparcia Zacha Randolpha, który przez większą część spotkania był niewidoczny. A i tak skończyło się -13 dla Memphis. Jeśli Kawhi Leonard bądź Parker nie przestaną nagle tak dobrze radzić sobie z mijaniem swojego obrońcy w pierwszym kroku – robili to świetnie w Game 5 – to seria prawdopodobnie skończy się po sześciu spotkaniach.

Ale oczywiście to mecz w Memphis, więc niczego nie można być pewnym. Take that for data.


Nie było chyba w tych playoffach tak bliskiego meczu, który był tak bardzo pod kontrolą jednej z drużyn w czwartej kwarcie. Utah Jazz radzili sobie w obronie tak, że choć Chris Paul jak zwykle nie zawodził w crunchtime, to i tak miało się wrażenie, że Jazzmani nie dadzą sobie wyrwać tego zwycięstwa w kluczowym meczu numer 5 w Los Angeles. Oprócz świetnej postawy w obronie, której przewodził znajdujący się z minuty na minutę w coraz lepszej dyspozycji Rudy Gobert, podopieczni Snydera znaleźli ponownie ofensywne wybawienie w rękach i nogach Joe Johnsona.

Zatrzymanie Iso-Joe było celem usprawnienia Doka Riversa, który ustawił na niego w obronie Luka Mbah a Moute, jeszcze bardziej przy okazji uwalniając od bliskiego krycia świetnie wychodzącego od trzech meczów po zasłonach Gordona Haywarda (27 punktów). Johnson miał problemy z grą przeciwko Kameruńczykowi (był też podwajany w grze tyłem do kosza), ale w samej końcówce pokazał, czemu jego pozyskanie było strzałem w dziesiątkę Dennisa Lindseya. Wielka trójka, a następnie izolacja i rzut sprzed twarzy Mbah a Moute, dający 5-punktowe prowadzenie Nutkom i przy celnych rzutach wolnych Haywarda – zwycięstwo.

Clippers są pod ścianą, a Doc Rivers chwyta się powoli różnych dziwnych rozwiązań, takich jak wprowadzenie w drugiej kwarcie Brandona Bassa, czy Wesleya Johnsona. 18 minut zagrał też po kontuzji jego syn, który wyglądał kondycyjnie tak źle, że oglądając go rozbudziły się ponownie moje nadzieje na profesjonalną grę w koszykówkę. Po trzech minutach rozegranych w pierwszej kwarcie oddychał płucami, rękawami i nogawkami, a z ruchu jego ust dało się wyczytać wyraźną prośbę o podanie maski tlenowej.

Kolektyw Jazz powoli staje się być za silny dla Clippers bez Blake’a Griffina. Jeśli tak jak w Game 5 nie pomoże Jamal Crawford, ani Raymond Felton, to możemy być świadkiem ostatniego meczu ery CP3-Blake-Redick w zespole z Miasta Aniołów. A może i Riversa, jako trenera Clippers.

Komentarze do wpisu: “Playoffowy Fast Break: MVP kończy swój sezon w kwietniu, trudna sytuacja Grizzlies i Clippers

    1. Przecież już dostał. Zostało wręczone, bodaj przed rozpoczęciem 3 czy 4 meczu

    2. No tak. Mignęło mi w przerwie, że dostawał jakąś nagrodę z rąk Oscara Robertsona. Od razu założyłem że to MVP. Sorki za wprowadzanie w błąd.

  1. Ciekawe i trafne podsumowanie. Mam jeszcze kilka refleksji odnośnie rywalizacji Jazz – Clipps.
    Jazz pozytywnie mnie zaskoczyło. Potrafią zwyciężać przy absencji liderów, mają dużo większą łatwość zdobywania punktów, taktyką obronną wyeliminowali ofensywę Clippers. Zespół bez „superstars”, ale z fajną i poukładaną koszykówką.
    Zestawiłem liczby asyst poszczególnych graczy w tej serii. W LAC: CP3 ma łącznie 52 asysty, BG (już poza grą) ,Felton i Crawford po 7, Luc MaM 5 a reszta już niżej.
    W Utah: Joe Ingles 25 asyst, G.Hill 18, Bors Diaw 14, Joe Jonson i Gordon Hayward po 13. Kibicuję LAC, ale nie sposób nie podziwiać warsztatu ofensywnego „nutek”. Piłka krąży po obwodzie, w pomalowanym, rozrzucana jest na skrzydła, gracze szukają innych kolegów, a nie tylko swojego rozgrywającego. W efekcie regularnie gubią obronę przeciwnika i zdobywają punkty z lepszych pozycji.
    Dość ubogo na tym tle wygląda LAC. Eksperymentalne ustawienia, nierówna gra w ataku i obronie, sporo indywidualnych, nieprzygotowanych akcji. Do tego dochodzą próby grania statycznego smallball przeciw szybszym, silniejszym i bardziej atletycznym zawodnikom. Po kolejnych timeoutach bezradność na twarzach Riversa i reszty jego sztabu, raczej nie wpływa pozytywnie na Steve’a Ballmera.
    Wiatr przemian w LAC chyba nieubłaganie nadciąga.. (Steve czekamy!!)
    Swoją drogą wolę w kolejnej rundzie oglądać GSW vs Jazz, niż koszykarski „armagedon” jaki zgotowaliby Warriors moim Clippers.

  2. Oczywiście, że dostanie. Nie ma drugiej osoby, która mogłaby przyćmić jego historyczny wyczyn. Harden też miał dużo słabych momentów i nie bryluje aż tak nad RW żeby mu odebrać tą statuetkę.

  3. Clippersom czegoś brakuje. Moim zdaniem jeśli nie będzie jakiejś poważnej zmiany, to będzie dokładnie to co w Memphis. Czyli regularne play-offy i maks finał konferencji. Dlatego moim zdaniem dojdzie do sporych zmian. Trzeba walczyć o Chrisa Paula, bo ten facet to złoto, mimo częstych kontuzji. Reszta jednak jest do wymiany.

    1. niech idzie gdzie chce byle nie do SAS, za późno już na takie przenosiny, wolałbym Rubio

    2. Nie wierzę w przenosiny Chrisa Paula do tak mało medialnego rynku jak San Antonio. Na dzień dzisiejszy jest on twarzą NBA. To szef związku zawodowego koszykarzy, aktywnie uczestniczy w akcjach charytatywnych i wzorowy mąż i ojciec. Całkiem przy okazji to również czołowy zawodnik ligi ;)
      A jeden z największych rynków medialnych jakim jest LA potrzebuje takich właśnie gwiazd – wzorców. Więc CP3 dostanie tak duży parasol finansowy, że przez długie lata nie dotknie ziemi ;) Warto pamiętać, że NBA to przede wszystkim biznes. Dla Ballmera to koń pociągowy organizacji, dla Silvera to ktoś w znacznym stopniu budujący markę ligi, a dla Riversa to najlepsza polisa ubezpieczeniowa dla posady trenerskiej (niestety)..

    3. ładnie napisane, w sumie jakby został w LAC to by było najlepiej, tylko Doc nie wiem czy będzie pewny posady… niby czołowy trener ale jednak nic nie poprawił, ciągle powtarzam wypieprzyć BG sprowadzić PG i sprawa załatwiona ;-) Speights przecież od biedy może grać w s5

Comments are closed.