BACK 2 DA OLD SKOOL #1

Patrząc na karierę Kenny Andersona można dojść do prostego wniosku, że talent to nie wszystko. Historia NBA zna wiele przypadków wielce uzdolnionych graczy, którzy z czasem popadali w przeciętność. Przyczyn takiego stanu rzeczy było wiele, ale skutek zazwyczaj ten sam. Kończyło się zwykle sporym rozczarowaniem…

as_kenny_03

Pamiętam kiedyś Włodzimierz Szaranowicz w trakcie meczu ASG w Phoenix (1995 rok) przedstawiając sylwetkę młodego Granta Hilla powiedział „od pojęcia młody, zdolny do wybitny koszykarz jest ogromna droga”

Kenny Anderson miał wszystko, żeby stać się wybitnym koszykarzem. Po pierwsze nie przeciętny talent. Po drugie znakomitą karierę juniorską i występy na dobrej uczelni Georgia Tech. W 1991 został wybrany z wysoki, drugim numerem draftu. Trafił do drużyny, która z roku na rok robiła postępy, a jej struktury składały się z młodych i uzdolnionych zawodników – takich jak on sam – otoczonych doświadczonymi weteranami koszykarskich parkietów.

Niestety nie zawsze to co dzieje się w na boisku realnie wpływa na twoją karierę. Na przebieg kariery Andersona miały o wiele wyraźniejszy wpływ wydarzenia pozaboiskowe. Kłopoty rodzinne, alkohol, narkotyki. Towarzystwo Dericka Colemana także nie miało najlepszych skutków wychowawczych na młodzieńca z dzielnicy Queens. Wszystko to znacznie zahamowało rozwój koszykarza.

Patrząc przez pryzmat czasu w karierze Kenny Andersona można wyodrębnić dwa dobre okresy. Pierwszy to pobyt w New Jersey Nets, którzy wiązali z nim spore nadzieje. I faktycznie przez pierwsze sezony w duecie ze wspomnianym Colemanem tworzyli parę liderów, a Nets obok Magic czy Hornets byli jedną z tych młodych, efektownych ekip, których nie można było nie lubić.

Anderson to przede wszystkim znakomity ballhandler, który swoje umiejętności wyniósł z ulicznej koszykówki i przeniósł je żywo na parkiety NBA. Był takim powiewem świeżości na początku lat 90-tych i jednym ze zwiastunów zmian, jakie wkrótce miały nadejść.

Drugi pozytywny moment w jego karierze to pobyt w Bostonie. Trafił tu w 1998 roku, aby pełnić zupełnie nową rolę. Był to jego 7 sezon NBA i u Rick Pittino miał być tym doświadczonym graczem, który poprowadzi grę młodego zespołu  Paulem Piercem, Ronem Mercerem czy Antoine Walkerem. O ile Celtowie pod wodzą Pittino nie odnosili sportowych sukcesów, to w 2002 roku, gdy w klubie stery nad teamem  już Jim O’Brian, ekipa z Andersonem na „jedynce” dotarła do finału Konferencji. To największe osiągnięcie sportowe naszego bohatera.

Prócz wymienionych powyżej plusów, kariera Kenny’ego miała sporo nieudanych epizodów.

Pobyt w Portland czy Seattle to bardzo mało udane okresy. Czasy po Bostonie, a więc lata 2002 i później to już bardziej odcinanie kuponów, zresztą wówczas gracz ten miał już ponad 30 lat i nie miał tej przebojowości, co wcześniej. Mógł dawać swym pracodawcom jedynie doświadczenie.

Już po odejściu z Celtics można było śmiało powiedzieć, że Anderson nie zrealizował się na tyle na ile było go stać. Talent miał nieprzeciętny. Trochę zabrakło mu charakteru i chyba głowy poza parkietem.

Dowodem na to jest fakt, że w 2006 roku ogłosił bankructwo, chociaż na parkietach NBA zarobił ponad 63 miliony dolarów (swoją drogą Derick Coleman też został bankrutem). Zresztą po zakończeniu kariery media dość często informowały o kłopotach z prawem ex gracza m.in Nets czy Celtics.

Ostatnio głośno było o nim, kiedy wraz z Denisem Rodmanem i resztą ex graczy NBA ( cała zgraja ze sporymi kłopotami finansowymi) pojechał do Korei Północnej, raczyć swą grą Kim Dzon Una.

Szkoda, że tak, a nie inaczej potoczyła się historia Andersona. Był to gracz, którego darzyłem sporą sympatią i z tym większym żalem wspominam jego dokonania, bo mógł zwojować o wiele więcej. Tak czy inaczej jest to postać, którą młodsi fani basketu powinni znać. Jak już pisałem talent przedniej marki! – nie do końca zrealizowany…

 

 

Komentarze do wpisu: “BACK 2 DA OLD SKOOL #1

  1. No! To mi się szczerze podoba. Będą wspominki innych niespełnionych nadziei NBA? Vin Baker proponuję, albo Penny Hardaway. To było dobre.

  2. Mam jego koszulkę z Netsów! Co prawda podróba ale w upały chodze w niej jeszcze do dziś :P

  3. Artykuł dobry, chociaż za krótki. Na pewno można jeszcze sporo wyszperać o Kennym. Fajny gracz, jednak z teamu NJN z tego okresu, mój ulubieniec to P.J Brown – dzik po prostu. ps Do autora – szlif języka, za dużo słówek ucieka :)

Comments are closed.