Przeglądając się deadline: jadą bez sentymentów

indeksTrade Deadline. Co roku wielkie emocje, wielkie nadzieje. Contenderzy liczą na jeszcze większe wzmocnienia, średniacy chcą stać się contenderami, inni szukają picków w drafcie. A kibice? Kibice chcą wzmocnień swoich ulubionych drużyn, a najlepiej – niezależnie od tego komu kibicują – liczą na blockbustery i to w jak możliwie dużej ilości. No nic, tego ostatniego to raczej nie doświadczamy od całkiem dawna. Ale nie o tym. Nie będzie też o średnio ciekawych wymianach Wizards czy Clippers. Dziś podsumuję ruchy do których może paru kibiców podejdzie z sentymentem. Będzie o dwóch graczach którzy są dla swoich drużyn zostawiali serce na boisku i bez problemu można ich nazwać legendami (no aż tak to nie) symbolami początku obecnego millenium. Tak, tak Anderson Varejao i Kirk Hinrich pożegnali się ze swoimi klubami. Myślę, że reakcje kibiców obu drużyn były na tyle ciekawe, że zasługują na artykuł.

Najpierw o Cleveland i Andy Varehehe. Cavs oddali Brazylijczyka do Portland wraz z pickiem w 1 rundzie draftu 2018 top 10 protected. Dostali Channinga Frye z Magic. Ci ostatni dostali wybór w drugiej rundzie draftu od Blazers i Jareda Cunninghama. Wymiana sama w sobie dolnej części pleców nie urywa. Ot taki swap w której każdy ma to czego chce. Cavs dostają wysokiego z trójką, Magic zrzucają kasę a Blazers osiągają salary floor i dostają jeszcze pick. Ale ciekawie robi się jeśli prześledzimy kogo Cavs oddali. Nie, Jareda Cunninghama można olać. Kolo jakich wielu. Chodzi o Vareżarta. Można się śmiać z niego, z tego, że łapał dużo kontuzji w ważnych momentach. Można szydzić z Cleveland jaki kontrakt mu kiedyś dali. Ale Andy pokazał coś czego brakuje wielu graczom obecnie, a moim zdaniem i jego koledze z drużyny Lebronowi. Brazylijczyk przez wiele lat pokazywał bezinteresowną ( jak na warunki NBA) lojalność. Nie jest tajemnicą, że LBJ chciał go w Heat swego czasu. On pozostał w słabych wówczas i to bardzo Cavs. Oczywiście nie został tam za darmo, jego kontrakt był od początku ryzykowny znając jego podatność na kontuzje. Miał jednak możliwość za niewiele gorszą kasę grać gdzieś indziej w NBA. Wybrał mało ciekawe Cleveland. I jako ostatnią rzecz jaką zrobił dla drużyny ( na ten moment przynajmniej) było to, że poleciał w wymianie. Cóż taki jest biznes. Nie musi lecieć do Portland, ci go zwolnili. Podejrzewam, iż Cleveland dogadało to zwolnienie z Blazers. Co na to wszystko kibice? Szał to mało powiedziane w niektórych przypadkach. Tak ogólnie to same pozytywne odczucia. Andy stawał się balastem, a Frye dołoży parę przydatnych rzeczy do gry. Tak bywa wszystko się kończy, jednak kluczowe w odbiorze tej wymiany jest to, że ze strony Cavs ta wymiana miała jasny cel. Andy, jakby nie było członek rodziny Cavs przez 12 lat poleciał nie bez przyczyny.

Totalnie inaczej sprawa ma się w Chicago. Mój „ulubieniec” Gar Forman zrobił coś co wielu kibiców średnio może zrozumieć. Na początek fakty. Bulls oddają Kirka Hinricha do Atlanty za drugo rundowy wybór w drafcie oraz Justyna z Wakacji. No po prostu blockbuster. Wybór Hawks na nowy dom dla Kirka nie był przypadkowy. Grał już rok dla Hawks przed powrotem do Bulls. Kim jest Kirk dla Bulls, że to takie ważne? Przecież to kiepski gracz wchodzący czasem na kilka minut w meczu wyróżniający się tylko okularami, czyż nie? Otóż nie do końca. Kirk jest w czołówce kilku ważnych statystyk w historii Chicago. Otóż w ilości rozegranych spotkań jest trzeci ( rozegrał ich ponad 700) za MJem i Pippenem, a w ilości minut na boisku w barwach Bulls poza tą dwójką wyprzedza go jeszcze tylko Jerry Sloan. Dodam tylko, że numery każdego z tej trójki ( tj. Jordana, Pippena i Sloana) wiszą pod kopułą United Center. Tak tylko wspominam. Może to mało? To dodam, że Captain Kirk jest pierwszy pod względem ilości trafionych trójek. Dla mnie to wystarczy do powiedzenia o nim symbol obecnych Bulls, weteran jakich mało. Pamięta nawet czasy kiedy Bulls nie było w Playoffs. A biorąc pod uwagę, że w tym sezonie to może znowu się zdarzyć, bo w Chicago mocno pikują to ktoś z takim doświadczeniem może się przydać młodym zawodnikom. Trzeba umieć przechodzić jakoś przez porażki i wychodzić z nich mocniejszym. Wiemy oczywiście jak w tym sezonie wygląda Kirk, ale jego kontrakt się kończy i można było doczekać do końca sezonu i zaproponować mu posadę jakiegoś asystenta Hoiberga czy kogoś takiego. Jakby chciał jeszcze grać to najwyżej pomachać na dowidzenia białą chusteczką, ocierając łezkę z oka. Więc co na to kibice? Oni na to, lekko mówiąc, bez szału. Captain Kirk był jaki był, ale był nasz przy wszystkim co u niego ułomne koszykarsko. Zawsze serce zostawiał na boisku. Nawet pomimo tego, że to serce nie wystarczało już na wiele, to ten zawodnik zasłużył na coś więcej niż wymiana do Hawks. Kibice nie mogą zrozumieć po co oddawać tak ważnego dla obecnej historii drużyny gracza. Zaoszczędzenie kasy z podatku słabo wyszło, bo Holiday też coś tam zarabia, może nie tyle co Hinrich ale zawsze. Przydatność nowo pozyskanego Justina Holidaya też raczej nie będzie wielka (choć chciałbym się mylić). W Chicago jest już co najmniej czterech graczy na pozycje na których gra. Tak więc wygląda to na wymianę dla zrobienia wymiany. Koszykarsko straty żadne ( całe szczęście), ale wizerunek Formana u kibiców Bulls znowu się pogorszył. Chociaż nie, nie mógł już się pogorszyć. Nie mówię, że miał oddawać Paua do Kings, co by tam nie dawali, ale już ta wymiana z Shabazzem Napierem za Brooksa byłaby krokiem w dobrym kierunku. No cóż, facet nie umie robić wymian, a nam zostaje się z tym pogodzić.

Podsumowując. Dwie drużyny z tej samej konferencji zrobiły dwie wymiany z udziałem dwóch graczy którzy spędzili u nich lata. Jednak kibice odebrali te wymiany zupełnie inaczej. Mimo, że obaj gracze koszykarsko już się swoim drużynom specjalnie nie przydają to sentyment pozostaje. Jednak w Cleveland, w przeciwieństwie do Chicago, widać jasny cel w wymianie i tym ona się broni, także w oczach kibiców. Obu tych graczy zapisało się w historii swoich drużyn i obu pozostawiło miłe wspomnienia dla kibiców. Szkoda tylko, że jedna z drużyn nie potrafiła tego tak do końca uszanować. No niby biznes jest biznes.