Bez 'G-2-G’ ani rusz…Hawks nas oszukali

Chicago Bulls v Cleveland CavaliersTim Duncan i Tony Parker, LeBron James, Dirk Nowitzki i Jason Kidd, Kobe Bryant, Paul Pierce czy Ray Allen. Jeszcze wcześniej Dwyane Wade, Chauncey Billups i Shaquille O’Neal. Oni wszyscy ocierali się o tytułową pozycję, lidera, w mistrzowskiej drużynie. Nie mając tzw. go-to-guy’a w składzie nie powinniśmy myśleć o mistrzostwie dla swojej drużyny. Na dziś trzy z czterech drużyn , nadal rywalizujących w play off, posiadają takiego zawodnika (Steph Curry, James Harden i LeBron James). Jedna nie ma i nigdy nie miała (no może za czasów DOminique’a Wilkinsa).

Miniona noc była brutalna dla fanów Jastrzębi oraz całej organizacji z Atlanty. Zespół, który w sezonie zasadniczym – po raz drugi od jego przenosin do stanu Georgia – wygrał konferencję i poprawił rekordowy wynik zwycięstw – wyglądał na pozbawionego energii, woli walki, pomysłu i motywacji. Jeff Teague nadal układał się do strategii Davida Blatta i pudłował wiele rzutów, Kyle Korver skręcił kostkę (przy agresywnej obronie Matthew Dellavedovy) podczas kolejnego przeciętnego występu i nie dokończy play off 2015, DeMarre Carroll nie był sobą po wcześniejszym urazie (przeproście kolana) , w końcu Paul Millsap (3 pkt w G1 i 4 pkt w G2) jest daleki od lutowej formy, która zaprowadziła go do Meczu Gwiazd.

Pamiętacie Chicago Bulls z meczu #6 i konfrontacji przeciwko Cavs? Jałowych i bezbarwnych Bulls?? A może pogodzonych z losem lub przegrywających w głowach – Clippers – z G7 przeciwko Rockets…Jastrzębie już dziś wyglądają podobnie (jak wróble bez ostrego dzioba i pozbawione pazurów).

Play off to okrutny okres dla większości drużyn, podczas którego to wychodzą wszystkie słabości. Widzieliśmy nie tak mocno utalentowane i z brakującymi podkoszowymi centymetrami Milwaukee (ambicja i pomysły Jasona Kidda nie wystarczyły) czy Boston (jeden solidny podkoszowy oraz regularnie punktujący strzelec mogliby sporo odmienić w tej serii). Patrzyliśmy z entuzjazmem na walczących do końca Pelicans (bez dużego doświadczenia i bez paru brakujących klocków do dobrego przeciwstawienia się Warriors). Widzieliśmy też jak sporo znaczy chemia w drużynie, kiedy wspomnimy klapę roku o nazwie Dallas Mavericks. Rzucaliśmy oczami na występy Portland z niezmordowanym LaMarcusem Aldridgem, ale z pozbawionymi strzelca – Wesley’a Matthewsa (syndrom wąskiej rotacji czy krótkiej ławki). Traciliśmy z oczu wielkich Spurs, nieco zmęczonych kontuzjami (Tony Parker) oraz tracących najlepsze swojej atuty z poprzednich dwóch finałów. Dalej próbowaliśmy kibicować znanym z solidnej defensywy, bardzo ambitnym Grizzlies. Widzieliśmy jak wiele znaczy strata liderów, rozgrywających jak John Wall i Mike Conley. Po części brak rozgrywającego – Pata Beverley’a – czują nadal Rockets.

Teraz przypomnijcie sobie zawodników, którzy najbardziej poobijali wspomniane przeze mnie drużyny (James, Harden, Curry). Każdy z nich zarabia miliony (Curry najmniej , ale z czasem to się zmieni) , jest kreowany na franchise playera każdej z drużyn oraz wymaga się od niego znacznie więcej niż od innego zawodnika pierwszej piątki. Ma trafić w trudnym momencie, podnieść drużynę na duchu, wyciągnąć ją z zastoju bądź chwilowego dołka, ale ma ją też prowadzić na parkiecie, dodawać siły kolegom, wspierać po części trenera i w końcu zdobywając decydujące punkty, wygrywać mecze. Teraz oderwijcie się o tych rozważań i pokażcie mi proszę takiego gracza wśród Hawks?

021915-fso-nba-lebron-james-cavs.vadapt.620.high.0Kiedy zaczynała się seria Cavs-Hawks to nie tylko zapowiadałem wraz z Lordamem spotkanie na szczycie Wschodu i nie tylko patrzałem na Atlantę przez pryzmat wyników w sezonie zasadnicznym , ale próbowałem analizować sytuację pod kątem bukmacherów (dwa pierwsze mecze były na Hawks tzn. za zwycięstwo Cavs można było więcej zarobić) oraz specjalistów z ESPN (ci stawiali wyjątkowo zgodnie i wyraźnie na Cavs). Punkt widzenia większości nas zależał nie tylko od sympatii w stronę danej drużyny, ale przede wszystkim szukania przewag (liderów, kontuzji etc.). Dziś – pewnie nie tylko ja – jestem w dużym szoku.

Powód – Hawks przez cały sezon pracowali na łatkę doskonale uzupełniającej się drużyny, nie mającej słabych punktów, ewoluującej z miesiąca na miesiąc oraz rozwijającej niektórych graczy (Teague awansował do ASG, Carroll gra sezon życia, Schroeder wygląda coraz lepiej w grze oraz Korver grał również sezon życia). Atlantę widzieliśmy jako małą kopię San Antonio Spurs, Gregga Popovicha (mentora Mike’a Budenholzera). Tymczasem po dwóch spotkaniach serii z Cavs balon dmuchany przez ostatnie 2 miesiące regular season (bukmacherzy wywindowali ich do miana potentata) najwyraźniej pękł i to z ogromnym hukiem.

Znający doskonale warsztat Popovicha (Budenholzera) – wysoce przeze mnie ceniony – David Blatt potrzebował tylko odpowiednich ogniw w drużynie by rozbić trenera, którego w przeszłości miał okazję poznać, podczas praktyk w San Antonio. Przypomnę, że w zimę i po pierwszych nieudanych tygodniach pracy w Ohio, super szkoleniowiec z Europy zamówił u managera – Davida Griffina – trzech zawodników mających dokładnie realizować jego taktykę. Wszystko i wszyscy po to, aby LeBron James mógł dalej błyszczeć i awansować do piątych z rzędu finałów. Szóstych własnych i drugich dla Cavs. Oczywiście , że LeBron nie dokonałby tej sztuki sam , choć niejeden z nas wierzy po wczorajszym występie, iż James jest w stanie wygrać każdy następny mecz (niemal sam).

Jeden z nas powie, że nie jest sztuką dokoptować graczy i stworzyć drużynę z sukcesem pozyskując kilka ważnych nazwisk (Love, Irving, dalej Smith, Mozgov i Shumpert). Właściwie , w przeszłości plejada gwiazd przewijała się przez Chicago, Detroit, Los Angeles i Houston, ale warto też wspomnieć, że kilka znanych Wam doskonale historii nie zakończyło się happy endem (zdobyciem pierścienia, Dream Teamy nie zawsze zwyciężały).Do osiągnięcia sukcesu po pierwsze potrzebny jest lider (wzorem będą zawsze Larry Bird, Isiah Thomas, Magic Johnson i Michael Jordan) , który wpłynie na zespół , zmieni jego oblicze, zmotywuje go do pracy oraz sprawi by słabsi gracze poczuli się bardziej efektywni. Po drugie musi być trener, z prawdziwego zdarzenia, który odczyta zamysły rywala, znajdzie antidotum na pomysły drugiego, określi plan działania i wprowadzi go w życie (najważniejszy element). W dodatku zmusi zespół do czegoś nowego lub poprawi jego słabości (obrona!). W końcu sprawi by wszystkie elementy do siebie pasowały i współgrały.

Jeśli wrócicie do wyborów najlepszego trenera ligi oraz najlepszego gracza sezonu , David Blatt był tylko ósmy i znalazł się za kimś, kto w Europie mógłby nie zrobić kariery (Quin Snyder był tylko asystentem Ettore Messiny podczas ich wspólnej pracy w CSKA Moskwa; Blatt wygrywał Euroligę w 2014 mając najniższy budżet w Final Four oraz wcześniej potrafił wygrać Mistrzostwo Europy z Rosją pokonując w finale napakowaną gwiazdami Hiszpanię). Myślę, że dziś całe głosowanie wyglądałoby całkiem inaczej, po tym jak David zjadł na śniadanie Brada Stevensa, na obiad Toma Thibodeau, a na kolację kończy jeść Mike’a Budenholzera (zostanie mu finałowy deser, którego nie musi wcale strawić).

Dalej, jeśli wrócicie do wyborów najlepszego zawodnika ligi, to zobaczycie, że Steph Curry miał dwa razy więcej punktów od LeBrona Jamesa , a niewiele powyżej 50% w porównaniu z Jamesem Hardenem. Jestem święcie przekonany , że gdybyśmy mieli wyniki tego konkursu po play off 2015, to również osoba LBJa poszłaby mocno, w górę. Jak widać, możemy wrócić do wcześniejszego zdania, play off to czas prawdy. Momentami okrutnej dla zawodników i zespołów.

Podsumowując, lata mijają , kolejne play off przechodzą, wyłaniają nam się coraz to nowe postacie *szykowane do roli gwiazd. NBA lubi nam mieszać w głowie, szykować dodatkowe smaczki… Finał jest taki, iż piąty raz z rzędu szykuje nam się widowisko z LeBronem Jamesem w roli głównej i biorąc po uwagę fakt, że gdyby nie konstelacje gwiazd (Mavs czy Spurs i masa nieprzespanych nocy najtęższych umysłów tej ligi) to nadal najważniejsza jest rola lidera w drużynie, który wyciągnie ją na top/zmieni oblicze/zachęci do przemiany. Najgorętsza faza sezonu oddziela nam dobrych zawodników od bardzo dobrych, dzieli nam trenerów na świetnych i przeciętnych (lub nie rozwijających się), ukazuje charaktery i psychikę bohaterów. Jednak mit najlepszego koszykarza świata w XXI wieku nadal rośnie i za kilka dni znów zadamy sobie pytanie, czy ktoś będzie w stanie go zatrzymać? A nawet jeśli TAK, to za rok znów powalczy o finał.

Komentarze do wpisu: “Bez 'G-2-G’ ani rusz…Hawks nas oszukali

  1. Tak jest. Atlanta pokazała że jest dobrą drużyną ale nie na tyle dobrą żeby zagrać w finale. Nie mają zdecydowanego lidera, tam wszyscy byli jak jeden lider a teras ten lider ma zadyszkę i w sumie nikt nie gra na tyle na ile go stać. Nie ma zawodnika który zdobyłby 30 pkt i pociągnął drużynę jak w pozostałych ekipach ktore jeszcze walczą.
    James z kolei pokazał że o ile w RS był przez wielu słabo oceniany to teraz pokazał że jest obecnie w TOP 2 ligi (za Curry). Jest zawodnikiem któremu nic nie przeszkadza i od lat miażdży w PO. Dodatkowo w tych PO pokazał że umie sam pociągnąć drużynę . Love kontuzjowany a Irving za bardzo mu nie pomaga tez przez kontuzję.
    W finale będziemy mieli pojedynek dwóch obecnie najlepszych zawodników którzy są liderami w mistrzowskich drużynach i ich zdecydowanymi liderami. Spójrzcie na to że obecnie przy meczach Cavsi Warriors wszyscy zwracają uwagę tylko na to kto wygra i na cyferki wykręcone przez któregoś z nich.

  2. Woy zbyt optymistycznie zakładałeś, że wszystkie trybiki w maszynie Atlany Hawks zaskoczą. Każdy ma jeszcze w pamięci ich fantastyczne popisy trwające 3/4 sezonu. Ale dotknął ich kryzys trwający już mniej więcej od połowy marca. A play-offy pokazały, że Jastrzębie dalej w nim tkwią. Mnie o przewadze Cavaliers ostatecznie przekonał bój Atlanty z Wizards, gdzie przy odrobinie szczęście mogliśmy spodziewać się zupełnie odmiennego rezultatu w serii. Nadal jednak uważam, że Atlanta może jeden mecz w Cleveland ugrać.

  3. Bardzo dobry felieton Wojtku. W pełni zgadzam się z Twoimi opiniami z jednym ale. ATL w formie nie dałaby szans CLE, obecnie są cieniem drużyny z okresu All Star, co było już widać w poprzednich rundach. Mogliby spokojnie dołączyć do ekipy Spurs, wygrywając ligę z kilkoma mini-liderami w zespole. W obecnej formie, nie mają na to szans, pomimo, że jeszcze po cichu, zbyt optymistycznie liczę, że Mike B. puści im „300”, czy inny bzdet, weźmie ich na walkę MMA i wrócą w serii.
    Nie zmienia to faktu, że taki lider jak Bronek jest bezcenny,wręcz 1,5 zawodnika na parkiecie dla drużyny, co powoduje przewagę na starcie. Kompletnie nie trawię Jamesa, ale jest bardzo dobry … niestety.

  4. Swietnie podsumowanie. Finaly konferencji sa juz rostrzygniete, moze jeszcze beda jakies ostatnie ppodrygi i urwanie 1 meczu przez Atl lub Hou, ale koncowy wynik znany, wiec jest troche nudno. Chyba mozna sie juz wziac za dzielenie skory na niedziwedziu i analize finalu.

  5. „Nie mając tzw. go-to-guy’a w składzie nie powinniśmy myśleć o mistrzostwie dla swojej drużyny. (…) Jedna nie ma i nigdy nie miała (no może za czasów DOminique’a Wilkinsa).

    A Iso Joe?

  6. W zasadzie artykuł można ograniczyć do zdania: bez lidera i dobrego trenera nie da się zdobyć mistrzostwa ;)
    Brzmi jak truizm ale to w pełni potwierdzona teza. Atlanta tylko potwierdza z każdym kolejnym meczem. Szkoda mi ich ale nie mają argumentów na Cavs, a dodatkowo sypie się im zdrowie.

Comments are closed.