Warriors w czwartej kwarcie zmiażdżeni przez Clippers

NBA bywa niezwykle zaskakujące. Czasami oglądasz spotkanie i nic nie zapowiada nagłego zwrotu akcji. Dokładnie takie wrażenie miałem dzisiaj. Przez dwie i pół kwarty mecz wyglądał tak, że Warriors wypracowywali prowadzenie (często dwucyfrowe), a Clippers mozolnie odrabiali straty. Przypominało to jednak syzyfowe prace i końcowy wynik wydawał się oczywisty. Myślę, że w połowie trzeciej kwarty wciąż faworytami byli dla mnie Warriors. Tymczasem nagle Wojownicy jakby zaczęli zwalniać, po czym w ostatniej ćwiartce zupełnie stanęli na jakieś 9 minut. Widziałem w tym sezonie kilka spotkań, w których Warriors mieli 3-4 minutowe słabości. Pierwszy raz widziałem Warriors ucinających sobie 9-10 minutową drzemkę. Cóż, widocznie Wigilia w Oakland i San Francisco była w tym roku wyjątkowo suta.

Atmosferę podgrzewała rywalizacja obu drużyn w ostatnich dwóch seriach play-off. Chris Paul nie podał nawet ręki żadnemu z graczy Warriors przed rozpoczęciem meczu. W odpowiedzi Steph Curry i spółka postawili gospodarzom bardzo trudne warunki w obronie. Żadnych łatwych rzutów i przez pierwsze 8 minut wynik brzmiał 16-6 dla gości, a Clipps mieli tylko jeden (sic!) celny rzut z gry (dunk Jordana w pierwszej akcji meczu). Gospodarze podnieśli się jednak i po dobrej zmianie Jamala Crawforda zdołali dojść do remisu 18-18 jeszcze przed końcem kwarty (Jamal zdobył 10 z 12 punktów zespołu).
Drugi unit gospodarzy jednak znowu odddał pole Wojownikom. Draymond Green nie dawał nawet centymetra Griffinowi, Klay Thompson zaczął wykorzystywać przewagę fizyczną nad J.J. Reddickiem i GSW znowu odzyskali dwucyfrową przewagę 39-28. W otatnich dwóch minutach podopieczni Steve’a Kerra znowu zaspali i Clippers szybko wrócili do meczu. Dobre akcje Griffina i trójka Reddicka pomogły zmniejszyć stratę do 1 punktu na koniec połowy (41-42).

Początek trzeciej kwarty zapowiadał dokładnie taki sam scenariusz. Warriors roczpoczęli budowanie przewagi od akcji Thompsona. Pierwszym punktem zwrotnym były dwie trójki z rzędu Barnesa i Redicka. Później gra przez dłuższy czas była zbliżona do remisu. Sygnał do ataku dał sam Chris Paul. Jego akcja 2+1 i trójka w kolejnej akcji dało 6-punktowe prowadzenie (67-61). Kilka pudeł, strat i dobrych akcji w obronie Warriors zmniejszyło straty pod koniec kwarty. Zakończył jednak bohater trzeciej kwarty Chris Paul z końcową syreną (73-70).

Nic nie zapowiadało blowoutu jaki zobaczyliśmy w ostatniej kwarcie spotkania. Od początku ostatnich 12 minut aż do 2:39 na zegarze Warriors zdobyli 7 punktów. W tym czasie szalał Jamal Crawford, swoje dołożyli Chris Paul i Blake Griffin. Na  niespełna 3 minuty do końca gry gospodarze wygrywali 97-77, co daje run 24-7! Masakra. Końcowy wynik to 100-86 i tym samym obie ekipy z Los Angeles rozprawiły się z drużyną z Oakland.

Najlepszy w ekipie gospodarzy był bez dwóch zdań Jamal Crawford autor 24 punktów. Najpierw dzięki niemu Clippers przetrwali w pierwszej połowie, a potem poniósł ich w ostatniej odsłonie. Chris Paul może nie miał wybitnych statystyk (22 punkty, 7 zbiórek, 4 asysty), ale w obronie wykonał tytaniczną pracę na Currym, który oddał dziś tylko 12 rzutów z gry (14 punktów, 9 zbiorek, 7 asyst). Prawdziwą bitwę pod koszem wydali sobie Green z Griffinem i w końcówce fizyczność tego drugiego była jednak decydująca. Blake został ograniczony tylko do 18 punktów i 13 zbiórek, ale w drugiej połowie wyglądał już znacznie lepiej na tle niskiego składu gości (12 punktów). Najskuteczniejszym zawodnikiem Warriors był Klay Thompson – 15 punktów (tylko 6/18 z gry i 2/10 za trzy).