Spokojne zwycięstwo Clippers

Przed spotkaniem z Clippers, Houston Rockets legitymowali się bardzo dobrym bilansem 12-3, mimo kontuzji swoich podstawowych graczy: Dwighta Howarda, Patricka Beverleya i Terrence’a Jonesa. Trzej członkowie pierwszej piątki Rakiet nie wystąpili także i w tym meczu, a Blake Griffin do spółki z Jamalem Crawfordem wykorzystali to bezlitośnie, prowadząc swój zespół do spokojnego, w pełni zasłużonego zwycięstwa 102-85 w Toyota Center.

Początek spotkania wcale nie był wskazywał na to, że w zespole Rockets brakuje tylu ważnych graczy. Obrona podkoszowa na czele z Tarikiem Blackiem wyglądała całkiem nieźle, a w ataku prym wiedli Isaiah Canaan i James Harden, który wcielił się w typowego rozgrywającego, oddając w pierwszej kwarcie zaledwie 2 rzuty. Jego rola playmakera miała także swoją gorszą stronę, bowiem po jego niedokładnych podaniach Houston aż trzy razy tracił piłkę na początku meczu. Rockets zaliczyli w pewnym momencie serię punktową 10-0, po której goście nieco się obudzili. W ataku błyszczał Blake Griffin, który dostawał wiele piłek od swoich kolegów i robił z nich bardzo dobry użytek. Zdobywał punkty z post-up, grając 1-na-1 przodem do kosza, a także w sytuacjach pick’n’pop po podaniach Chrisa Paula, przez co zakończył pierwszą kwartę z 12 punktami. Clippers doprowadzili do remisu 24-24 na minutę przed końcem pierwszej części spotkania, a dzięki trafionym wolnym Chrisa Paula, wyszli na prowadzenie, którego jak się później okazało już nie oddali.

Po zejściu na ławkę rezerwowych Hardena i Canaana, gra Houston załamała się gwałtownie. Grę jako rozgrywający prowadził Jason Terry, a dużo lepszy drugi garnitur Clippers wykorzystywał do bólu nieporadność „The Jeta” w prowadzeniu gry. Graczom z Los Angeles wychodziło wtedy niemal wszystko, a koncertową partię rozgrywał Jamal Crawford, który trafił swoje pierwsze 3 rzuty i wyprowadził swój zespół na 12-punktowe prowadzenie. Dopiero po powrocie Canaana na boisko młody rozgrywający Rakiet zakończył serię punktową 13-1 ze strony gości, a po powrocie Jamesa Hardena gra wyglądała już bardziej na tą z pierwszej kwarty. Dwie trójki Trevora Arizy zmniejszyły różnicę do 6 „oczek” i zmusiły Doca Riversa do wzięcia przerwy na żądanie w połowie drugiej odsłony meczu.

Na boisko powrócili Paul, Griffin i Jordan, ale Houston zdołało zbliżyć się nawet na 5 punktów po udanej akcji 2+1 Hardena. Na ich nieszczęście, Clippers mieli Jamala Crawforda, który tworzył dziury w defensywie Rockets i trafiał prawie wszystko. Jakby nieszczęść było mało, to Isaiah Canaan podkręcił kostkę po kolizji z Chrisem Paulem i po trafieniu jednego z dwóch wolnych pokuśtykał do szatni w towarzystwie lekarza i nie powrócił do gry. W samej pierwszej połowie, Canaan miał 13 punktów i był wyróżniającą się postacią w zespole Kevina McHale’a. Widać to było w końcówce pierwszej połowy, ponieważ po jego zejściu, Houston nie udało się zdobyć już ani jednego punktu w trzech ostatnich minutach drugiej kwarty. Tą część meczu zdominował defensywnie DeAndre Jordan, a Clippers po łatwych punktach z kontrataku lub z gry 1-na-1 powiększyli przewagę i prowadzili 56-44 schodząc na przerwę.

Kevin McHale’a zdecydował, że przy nieobecności Canaana w drugiej połowie Chrisa Paula będzie krył Trevor Ariza, bowiem Jason Terry wyraźnie nie radził sobie z tym zadaniem. Mimo tego, Rockets nie byli w stanie powstrzymać coraz lepiej grających graczy z Los Angeles. Już po 4 minutach prowadzili oni 15 punktami. Zawodził James Harden, który nie wywiązywał się z roli lidera, często oddając piłkę swoim kolegom w końcowych sekundach akcji. Po drugiej stronie parkietu Clippers fantastycznie dzielili się piłką, mając wiele otwartych pozycji, z których jednak często nie trafiali. Na ich szczęście, Houston wpadli w dołek, z którego trudno im było się wydostać. Dominować ponownie zaczęli dominować Jamal Crawford i Blake Griffin, który z dziecinną łatwością przedostawał się w obręb pola trzech sekund Rakiet. Po akcji 3+1 Crawforda, goście prowadzili już 83-65. Pod koniec kwarty, Rockets udało się zmniejszyć deficyt do 13 „oczek”.

Przez pierwsze 3 minuty ostatniej kwarty oba zespoły ogarnęła niemoc strzelecka, a pierwsze punkty w tej odsłonie meczu zdobył DeAndre Jordan na 8:30 przed jej końcem. Houston mimo grania swoim podstawowym składem gubiło się niemiłosiernie w swoich atakach i źle rotowało w obronie. Po twarzach zawodników można było wywnioskować, że myślami są już przy następnym meczu. Do połowy czwartej kwarty, Rakiety zdobyły zaledwie jeden punkt. Bardzo słabe zawody w drugiej połowie rozgrywał James Harden, który nie dość, że nie trafiał swoich rzutów (których oddał tylko 12), to dość nieporadnie rozgrywał piłkę i w efekcie, mecz zakończył się pięciominutowym „garbage time”. Oba zespoły opróżniły ławki rezerwowych, mając w głowach perspektywę meczów back-to-back.

Nie można powiedzieć, by Clippers zagrali popisową partię, ale świetne występy Griffina i Crawforda wystarczyły na osłabionych kolejnymi kontuzjami Rockets. Trzeba im jednak przyznać, że powstrzymali Rakiety od wchodzenia pod kosz, co zaowocowało wieloma rzutami z dystansu, których Houston po prostu nie trafiało (10/37).

Była to piąta wygrana Clippers w trakcie siedmiomeczowej serii meczów na wyjeździe, którą skończą jutro pojedynkiem z Utah Jazz w Salt Lake City. W jej trakcie, ulegli tylko Memphis Grizzlies. Houston również ma przed sobą mecz w back-to-back, również na wyjeździe. Podopieczni Kevina McHale’a zagrają jutro z Milwaukee Bucks.

Los Angeles Clippers (10-5) – Houston Rockets (12-4) 102:85

(26:24, 30:20, 29:28, 17:13)

Clippers: Griffin 30 (10 zb.), Crawford 21, Redick 15, Paul 10 (7 as., 5 przechwytów), Jordan 7 (13 zb.), Hawes 7, Farmar 4, Bullock 3, Barnes 2 (5 zb.), Davis 2, Cunningham 1, Turkoglu 0, Udoh 0

Rockets: Harden 16 (6 as.), Canaan 13, Ariza 13 (6 zb.), Black 11 (9 zb.), Garcia 8, Johnson 8, Motjejunas 6 (7 zb.), Dorsey 4 (7 zb.), Papanikolaou 2, Terry 2, Daniels 2

Komentarze do wpisu: “Spokojne zwycięstwo Clippers

  1. Kolor strojów Celtics sprawił, że chwilowo zaniemówiłem…prawie jak Spurs z zielonymi wstawkami. Ktoś chyba przekombinował…

Comments are closed.