Thunder lepsi od Kings, druga wygrana w sezonie OKC

Ciągle osłabieni brakiem swoich liderów – Kevina Duranta oraz Russela Westbrooka, musieli radzić sobie koszykarze z Oklahomy i tym razem wyszło im to całkiem nieźle, bo okazali się lepsi od Sacramento Kings 101-93. Goście mieli spore problemy w tym spotkaniu i praktycznie od pierwszej do ostatniej minuty musieli gonić wynik i czekać na jakiś większy błąd Thunder. Taki jednak nie nadszedł, a OKC prowadzone przez tercet Jackson-Ibaka-Lamb poradził sobie z naporem gości i dzięki temu gospodarze mogą dopisać na swoje konto drugie w tym sezonie zwycięstwo.

Pod znakiem zapytania stał dzisiejszy występ DeMarcusa Cousina oraz Rudy’ego Gaya, ale ostatecznie jednak obaj zaprezentowali nam się dzisiaj w Chesapeake Energy Arena.

 

Kings pokłócili się na rozgrzewce z polem trzech sekund i przez pierwsze pięć minut postanowili zdobywać punkty tylko z półdystansu albo zza łuku. Oddali co prawda dwa rzuty z pomalowanego, ale jeden z nich zablokował Serge Ibaka – nie znaczy to jednak, że goście wyszli na tym źle, bo Ben McLemore i Rudy Gay od początku byli w gazie i trafiali ze swoich pozycji. Gospodarze starali się stawiać dużo zasłon na uwolnienie Jeremy’ego Lamba i po jednej z takich akcji obrońca Thunder trafił swoją pierwszą trójkę, dzięki czemu koszykarze z Oklahomy w połowie pierwszej części gry wyszli na prowadzenie 10-9. Obu ekipom zdecydowanie bardziej zależało na ofensywie niż defensywie, ale tego akurat mogliśmy się spodziewać. Jeremy Lamb ewidentnie miał dzisiaj swój dzień i po kolejnej jego trójce, oraz punktach z półdystansu przewaga OKC urosła do dziewięciu oczek, przez co trener Michel Malone musiał prosić o przerwę na żądanie. Naprawdę świetną robotę (szczególnie w defensywie) robił Kendrick Perkins, czego nie można powiedzieć o jego rywalach – koszykarze z Sacramento zapomnieli na czym polega zastawienie, a ofensywne zbiórki nakręcały tylko kolejne próby Reggiego Jacksona i Lamba. W samej końcówce ładną akcję 2+1 zaliczył jeszcze Reggie Evans tym samym zmniejszając nieco straty swojej ekipy i ustalając wynik pierwszej kwarty – 17:24 dla gospodarzy.

Na starcie drugiej ćwiartki jeszcze bardziej wzrosło tempo gry, a Kendrick Perkins wyglądał jak w jakimś transie (w zasadzie zawsze tak wygląda, ale dziś miało to pozytywne skutki) i niesamowicie ograł trzy razy z rzędu bezradnego Evansa. Goście dowodzeni przez Sessiona i Casspiego byli jednak w stanie dotrzymać kroku Thunder i wynik ciągle oscylował w granicach 10 oczek przewagi dla OKC. Gospodarze spróbowali obrony strefowej, ale nie przyniosła ona dobrego skutku, bo Rudy Gay i Ben McLemore dalej nie mieli problemów ze zdobywaniem punktów zza łuku. Kings ciągle nie potrafili jednak zmniejszyć dystansu do rywali, a ich zmorą był Serge Ibaka – autor 10 punktów, 7 zbiórek i 3 bloków już do przerwy. Swoją drogą Cousinsowi chyba faktycznie dokuczało zwichnięcie kciuka, bo chłopaczyna chował się po kątach, a kiedy już podejmował grę do basketu to nie był w stanie minąć żadnego z wysokich graczy Grzmotów. Thunder korzystali z dobrej dyspozycji Telfaira (9 oczek w 2 kwarcie), a buzzerem zza łuku popisał nam się Reggie Jackson i gospodarze prowadzili po dwóch pierwszych częściach tego pojedynku 52-39.

W przerwie zamiast muzyki motywacyjnej w szatni Kings poleciał chyba Chris Rea i koszykarze z Sacramento wyszli na parkiet nucąc sobie pod nosem 'Driving Home For Christmas’ i chwilę później po dwóch błędach i łatwych oczkach Lamba oraz Ibaki faktycznie wracali, ale na ławkę rezerwowych, bo o czas musiał poprosić średnio zadowolony z całej sytuacji Malone.

Ta przerwa pomogła gościom, którzy zaczęli się wreszcie przebudzać – co prawda o jakieś 30 minut za późno, ale podobno szczęśliwi czasu nie liczą? W dwie minuty odrobili siedem punktów straty, wreszcie zaczęli bronić, a wynik wrócił do wcześniejszego stanu, czyli +9 dla Thunder. Nawet Cousins dał się przekonać kolegom, że warto wycieczkę krajoznawczą do Oklahomy urozmaicić o granie w kosza i tak center Kings zaczął wreszcie pokazywać Perkinsowi kto tu z tej dwójki aspiruje do bycia w top7 najlepszej ligi świata. Dziewięć oczek Boogiego wystarczyło, żeby zmniejszyć straty swojej ekipy do jednego punktu, na trzy minuty przed końcem trzeciej kwarty i praktycznie rozpocząć to spotkanie na nowo. W końcówce przewinienie techniczne złapał jeszcze Rudy Gay, który postanowił spojrzeć głęboko w oczy Smitha po tym jak wziął go na piękny plakat (dawanie za to techników to według mnie jedna z największych głupot). Trójką całą ćwiartkę zamknął Collison i Thunder przed ostatnią kwartą wygrywali tylko 67-65.

Wydawało się, że goście są w pełnym uderzeniu i pójdą za ciosem, ale inny plan na pierwsze minuty ostatniej części gry miały Grzmoty i po serialu punktowym 7-0, trener Malone kolejny raz musiał zareagować czasem. Obrona Kings znowu sprawiała tylko pozory dobrze zorganizowanej i każda próba penetracji gospodarzy kończyła się punktami, albo odrzuceniem na obwód do niekrytego partnera (wiem – penetracja i partner w jednym zdaniu to ryzykowne zestawienie, ale sami wiecie jak to jest kiedy o 4 rano oglądasz Rudy’ego Gaya). Goście z Sacramento za sprawą właśnie Gaya, zmniejszali straty do 4-5 punktów, ale gospodarze nie pozwalali im wyprowadzić tego decydującego ciosu i ciągle utrzymywali dystans dwóch posiadań. Wydawało się, że pękną na niespełna minute przed końcem spotkania, bo Cousins postanowił staranować swoich rywali w drodze po kolejne oczka, ale świetnie zablokował go Serge Ibaka i goście musieli już faulować, żeby zyskać na czasie. W końcówce losy spotkania próbował zmienić jeszcze Gay, ale skutecznie na jego akcje odpowiadał Reggie Jackson i gdyby nie jego irytująca, pogardliwa mina do każdego innego człowieka, to przez chwilę można by pomyśleć, że te 14 milionów dolarów, których żąda na nowej umowie mają uzasadnienie w umiejętnościach. Gospodarze dowieźli prowadzenie do końcowego gwizdka i okazali się lepsi od Kings w stosunku 101-93.

Najważniejszym wydarzeniem tej nocy dla fanów OKC był jednak ten obrazek:

Kevin Durant oddał pierwsze rzuty zza łuku w normalnym obuwiu. Co prawda na samo spotkanie znowu założył swój but ortopedyczny, ale pierwszy uśmiech na twarzach kibiców Grzmotów mógł się pojawić. Winter is coming.

(2-5) Oklahoma City Thunder 101:93 Sacramento Kings (5-2)
(
24:17, 28:22, 15:26, 34:28)

Thunder:  Jackson 22, Lamb 17, Ibaka 14, Telfair 14, Collison 10, Perkins 9, Smith 7, Adams 4, Thomas 4

Kings: Gay 23 (10 zb, 6 ast), Cousins 16, McLemore 16, Collison 12, Landry 9, Casspi 6, Evans 5, Sessions 4, Thompson 2

Komentarze do wpisu: “Thunder lepsi od Kings, druga wygrana w sezonie OKC

  1. „bu ekipom zdecydowanie bardziej zależało na ofensywie niż defensywie, ale tego akurat mogliśmy się spodziewać. ”

    Krzysiek oglądałeś ten mecz? Gdyby nie czwarta kwarta i kilka dziwnych rzutów nie wpadło to by 170 pkt było. Więc obie ekipy pobroniły trochę

  2. Jasne – pełna zgoda. Troche wyciągnąłeś to z kontekstu, bo chodziło akurat o ten poczatek, gdzie padło sporo rzutów (to, że niecelnych sporo to inna sprawa) i przez pierwsze 5-7 minut było tylko bombardowanie basketów z dystansu

  3. Dawanie dachów za spojrzenie w oczy żenujące. Niedługo za wzięcie kogoś na plakat będzie należało pisemnie przeprosić.

Comments are closed.