Król Miami

Dwyane Wade/ fot. Flickr
Dwyane Wade/ fot. Flickr

Bez niego nie byłoby Wielkiej Trójki z Miami. A już na pewno pierwszego tytułu mistrzowskiego w historii organizacji. Wade w trakcie 11-letniej kariery w barwach Heat buduje swoje dziedzictwo oraz pracuje na miano prawdziwego króla Miami. Prześledźmy drogę na szczyt ikony klubu z Florydy.

Stacja 1: Dzieciństwo

D-Wade urodził się 17 stycznia 1982 roku w Chicago w stanie Illinois, w miejscu, który trudno nazwać domem. Krótko po narodzinach Wade’a jego rodzice rozeszli się. Dwyane wraz ze swoją starszą siostrą zamieszkali razem z matką. Ćpunką uzależnioną od heroiny, otaczającą się zły towarzystwem. Nie najlepsze warunki na wychowywanie przyszłej gwiazdy NBA. Wade miał jednak szczęście o imieniu Tragil. Siostra namówiła 8-letniego Dwyane’a na wycieczkę do kina, a w rzeczywistości zostawiła go w lepszej dzielnicy (w takiej, gdzie wychodząc po bułki do sklepu nie dostaniesz kosy pod żebra) by mógł żyć z ojcem, który ponownie ożenił się. Pomimo 13 lat miała w sobie na tyle odwagi i desperacji, aby uratować młodszego brata. Trudne dzieciństwo Dwyane’a, a także kontuzje kolana ciągnące się za nim po dziś dzień, ukształtowały jego charakter oraz wolę walki. Nigdy mu jej nie brakowało i stąd w przyszłości dostąpi zaszczytu wstąpienia do Basketball Hall of Fame.

Stacja 2: Draft i użądlenie Hornets

Dzień 26 czerwca 2003 roku wywrócił do góry nogami NBA. W hali Madison Square Garden na 1m² zgromadzono tyle koszykarskiego talentu, którym część spokojnie można byłoby obdarować katastrofalny draft z 2000 roku(jeśli Kenyon Martin jest wybierany z numerem pierwszym, to wiedz że coś się dzieje…). Dwyane Wade w doborowym towarzystwie został wybrany z wysokim piątym numerem, ustępując palmy pierwszeństwa m.in. LeBronowi Jamesowi, Carmelo Anthony’emu czy niekwestionowanej gwieździe tamtej loterii Darko Milicicowi (co wtedy podkusiło działaczy Detroit Pistons?).

W pierwszym sezonie na parkietach NBA zdobywał średnio 16.2 punktu, 4.5 asyst oraz 4 zbiórki na mecz. Całkiem nieźle jak na debiutanta, nie? W tamtych rozgrywkach został jednomyślnie wybrany do NBA All-Rookie Team, a w głosowaniu na najlepszego debiutanta zajął miejsce na podium tuż za plecami Jamesa oraz Anthony’ego. Ponadto stał się najmłodszym graczem w historii Heat, kiedy to w wieku zaledwie 21 lat rozpoczął mecz w pierwszej piątce! Jednak prawdziwe laury i uwielbienie publiki z South Beach przysporzyło mu starcie z New Orleans Hornets w ramach pierwszej rundy play-offs.

Wyobraźcie sobie, że po szkole średniej trafiliście do najlepszej koszykarskiej ligi świata. Wasza drużyna w trudach awansowała do rozgrywek posezonowych. Hala w AmericaAirlines Arena jest wypełniona po brzegi , spragniona igrzysk oraz krwi. Rozgrywacie swój pierwszy sezon na parkietach NBA oraz w play-offach i nagle w końcówce meczu trener ma gdzieś, że jesteś nieopierzonym młokosem, rysuje pod ciebie akcje i co? Zawał gwarantowany. Nie dla Wade’a:

Baaaang!

Właśnie tak buduje się legendę i zyskuje szacunek tłumów oraz kolegów z drużyny.

Stacja 3: Jack Fitzgerald

Richards High School in Oak Lawn to kopalnia przyszłych futbolowych gwiazd. To właśnie w tym miejscu Dwyane zrobił większe wrażenie na trenerze drużyny futbolowej, który dostrzegł w nim potencjał niż na Jacku Fitzgeraldzie. Fitzgerald, trener koszykówki w Richards Hiqh School, pierwszy raz spotkał Wade’a, kiedy na trening przyprowadził go jego starszy przyrodni brat. Z początku nie chciał tracić na niego czasu. D-Wade nie dał jednak za wygraną, został na treningu i nie odpuścił żadnego aż do końca liceum.

W późniejszych wywiadach Dwyane przyznał, że Fitzgerald był jedną z najważniejszych postaci w jego życiu oraz późniejszej profesjonalnej karierze. Wade choć słynie z precyzyjnego dziurawienia kosza z półdystansu, nie jest typem gościa, który pragnie zdobyć punkty za wszelką cenę. W trakcie jednej z gry w Richards High School D-Wade miał na swoim koncie aż 48 oczek i jedynie dwóch brakowało mu do pobicia rekordu szkoły. Dziewczyny patrzą i piszczą z zachwytu, publika skanduje twoje imię, a Ty czujesz się jak bóg i wiesz, że za chwilę zrobisz coś historycznego. I nagle trener zdejmuje Cię z boiska! Niewielu potrafiłoby przeboleć taką sytuację, a tym bardziej przejść do porządku dziennego. Pewnie jemu też z początku było trudno. Jednak Wade przyznał, że zarówno jego ojciec jak i Fitzgerald wpajali mu od najmłodszych lat, że najważniejsze jest dobro drużyny. I nie są to tylko puste słowa. Dowody? Wade potrafił poświęcić się dla drużyny i oddać palmę pierwszeństwa LeBronowi Jamesowi, gdy ten przeniósł swoje talenty do South Beach. Dla dobra Miami Heat. Efekt? Czterokrotnie z rzędu Heat awansowali do finału NBA, z czego dwa okazały się zwycięskie. Ponadto rozdaje średnio 6 asyst na mecz podczas 11-letniej kariery zawodowej.

Stacja 4: Wade robi hałas

A dokładnie eksplozja jego talentu objawiła się w czasach gry dla uczelni Marquette w Milwaukee. Z powodu słabych ocen w liceum Dwyane nie był rozchwytywany przez uczelnie wyższe. Miał trzy opcje i wybrał tę z Milwaukee. W pierwszym roku studiów nie mógł uczestniczyć w rozgrywkach, lecz nie zraziło to ówczesnego trenera drużyny koszykarskiej .Tom Crean zauważył w nim przyszłego lidera i włączył do składu. Wade trenował pod okiem Creana, poprawiał wyniki w nauce i czekał. I doczekał się. W sezonie 2002-2003 doprowadził swoją uczelnię do Final Four- pierwszy raz od 1977 roku. W 2003 roku w turnieju NCAA zanotował triple-double jako 4. zawodnik w historii rozgrywek akademickich. Jego 29 punktów, 11 zbiórek i tyle samo asyst znalazło się na czołówce narodowych gazet. Dwyane Wade robił hałas.

Stacja 5: Superman i Flash

Shaquille O’Neal dołączył do ekipy Heat w sezonie 2004-05. Shaq był pod wrażeniem gry Dwyane’a Wade’a i za wszelką cenę chciał pomóc mu w zdobyciu trofeum Larry’ego O’Briena. O’Neal, postać niezwykle barwna i rozrywkowa w świecie NBA, nazwał D-Wade’a „Flashem” nawiązując do popularnego komiksowego bohatera ze względu na jego siłę i niebywałą szybkość. Pseudonim przyjął się bardzo szybko w świecie NBA, choć sam Dwyane nie znosi tej ksywki i w rozmowie z amerykańskimi dziennikarzami prosił, aby więcej go tak nie nazywać. Pamiętacie zapewne jak próbował nazywać siebie…”Wow”(Way of Wade). Co to do cholery ma być? Dla mnie na zawsze pozostanie Flashem i basta!

W każdym razie przyjście do ekipy tak renomowanego centra pozwoliło Miami na realne marzenia o pierwszym w historii organizacji trofeum Larry’ego O’Briena. Jednak wspinaczka na koszykarski Olimp nigdy nie jest zadaniem łatwym. W tamtych rozgrywkach Heat rozpoczęli niemrawo, bo od bilansu 10-6, lecz były to złe miłego początki. 6 grudnia wszystko zaczęło funkcjonować a duet Wade-O’Neal zapewnił ekipie z South Beach 14. wygranych z rzędu w sezonie regularnym, co było wówczas rekordem organizacji. Miami odniosło triumf m.in. nad obrońcami tytułu, czyli ekipą Detroit Pistons. Zwycięstwo scementowało zespół i utwierdziło komentatorów, że Heat będą poważnymi rywalami w walce o prymat w NBA. W spotkaniu z Pistons Dwyane Wade osiągnął swoje pierwsze triple-double w karierze rzucając 31 punktów, zbierając 10 piłek oraz rozdając 10 asyst. i tak też by się stało, gdyby nie „Bad Boys”.

Heat po raz pierwszy w swojej historii awansowali do finału Konferencji Wschodniej i w decydującym meczu nr 7 zostali zatrzymani przez Detroit Pistons, obrońców mistrzowskiego tytułu. Dla Wade’a seria z obrońcami tytułu była niczym roller coaster. Starcie nr 1- dramat. Twarda defensywa Tłoków, często będąca na pograniczu faulu zatrzymała D-Wade’a na 16 oczkach przy 28% skuteczności rzutów z gry. Starcie nr 2- odkupienie. 40 punktów, 8 zbiórek i 6 asyst i było pozamiatane. 1-1 w serii, a zabawa dopiero się rozkręcała. Bitwa nr 3 to popis duetu Superman-Flash. Jednak w starciu nr 5 D-Wade nabawił się kontuzji żebra, która wyeliminowała go z meczu nr 6. To starcie pokazało jak bardzo drużyna Heat uzależniona jest od nieprzewidywalnej i bezkompromisowej gry Wade’a. W ostatecznym rozrachunku ekipa z Miami poległa w decydującym siódmym spotkaniu. Paradoksalnie porażka okazała się zbawienna dla podopiecznych Stana Van Gundy’ego. W końcu trzeba dostać kilka razy po głowie, żeby wejść na szczyt. Heat uczynili to już w następnych rozgrywkach.

Stacja nr 6: Wade przejmuje kontrolę w NBA

Pat Riley miał pracowity offseason. Najpierw udało się przedłużyć umowy z O’Nealem i Udonisem Haslemem, a następnie w wyniku największej wymiany w historii NBA, w której brało udział aż 13 zawodników szeregi Heat zasilili m.in. Jason Williams, Antoine Walker czy Gary Payton za minimalny roczny kontrakt. Payton za wszelką cenę chciał wygrać mistrzostwo NBA i największe szanse w tym upatrywał w drużynie z Florydy. Jednak najważniejszy w całej tej układance pozostawał Dwyane Wade, a starsi i bardziej doświadczeni koledzy z drużyny jak Alonzo Mourning czy Shaq bez cienia zazdrości oddali mu palmę pierwszeństwa. Cel był jeden- mistrzostwo. Nic innego nie miało znaczenia.

Droga do finału NBA nie była jednak usłana różami. W grudniu Stan Van Gundy z przyczyn osobistych musiał opuścić funkcję pierwszego szkoleniowca Heat, a zastąpił go Pat Riley. Następnie 7 lutego 2006 roku Miami doznało jednej z najboleśniejszych porażek w historii klubu przegrywając z Dallas Mavericks 76-112, z którymi mieli zmierzyć się w wielkim finale NBA.

Mavericks zanotowali dość łatwe dwie wygrane we własnej hali. Na tyle pewne, że trudno było spodziewać się, że w serii wydarzy się coś nieprzewidzianego. Dirk Nowitzki szykował się już do koronacji. Heat mogli jedynie łudzić się, że wygrają trzy kolejne spotkania z rzędu w wypełnionej po brzegi AmericanAirlines Arena.

Batalia nr 3, to punkt zwrotny dla losów serii. Na 6: 15 minut przed zakończeniem regulaminowego czasu gry Heat przegrywali 13 punktami. W historii rozgrywek posezonowych podopieczni Riley’ego nigdy nie odrobili takich strat. Wtedy jednak objawił się geniusz Wade’a. Przejął kontrolę nad meczem, a jak się później okazało, także nad całą rywalizacją. Jego 42 punkty (rekord osobisty oraz w dziejach organizacji), w tym 13 w czwartej kwarcie oraz rekordowe 13 zbiórek pozwoliło Miami odnieść arcyważną wygraną nad Dallas 98-96. Nie byłoby jednak tego sukcesu bez Gary’ego Paytona, który na 9.3 sekund przed końcem spotkania oddał jedyny celny rzut tamtego wieczoru doprowadzając do remisu po 95. Wade był w tym spotkaniu wielki. Nie podlega to żadnej wątpliwości. Jednak bez trafienia Paytona, Miami oraz sam Dwyane nie odwróciliby losów rywalizacji na swoją korzyść.

Spotkanie nr 5 to znów popis Wade’a, który rozgrywał najlepsze finały w swojej karierze. Zdobył 17 z 23 punktów w czwartej kwarcie, wliczając to ostatnie 11 oczek w regulaminowym czasie gry dla Heat pozwoliła Miami doprowadzić do dogrywki.  W niej obie drużyny walczył kosz za kosz, czego dowodem były trzy remisy oraz pięciokrotnie zmiany prowadzenia. Dwyane na 1.9 sekund przed końcem meczu trafił dwa rzuty osobiste, czym ustanowił dwa rekordy. Trafił 21 rzutów wolnych( najwięcej w pojedynczym finałowym meczu NBA) na 25 wykonywanych (największa ilość prób w finałach NBA). Miami w pełni wykorzystało atut własnego parkietu, a Wade w wyjazdowym spotkaniu nr 6 zamknął całą rywalizację. Flash zgarnął statuetkę MVP finałów 2006 oraz zyskał status Króla Miami.

Stacja 7: Czasy ciemne

Dla graczy pokroju LeBrona James, Derricka Rose’a czy Wade’a jedynym przeciwnikiem z którym nie można wygrać jest- kontuzja. Flash w rozmowie z ESPN przyznał, że żałuje operacji usunięcia łękotki w kolanie w czasach gry jeszcze na uczelni w Marquette w Milwaukee. Problemy zdrowotne Wade’a rozpoczęły się już w kolejnym sezonie po zdobyciu tytułu, kiedy to rozegrał zaledwie 51 meczów w sezonie regularnym, tak samo było w rozgrywkach 2007-08. W zaledwie 18 miesięcy po zdobyciu trofeum Larry’ego O’Briena z mistrzowskiego składu Heat zostało niewielu graczy. W ciągu pojedynczego sezonu 15 zawodników Heat opuściło łącznie 232 mecze. Nie dziwi, więc że podopieczni Pata Rileya osiągnęli najgorszy wynik od swojego debiutanckiego sezonu, kiedy również zanotowali bilans 15 zwycięstw i 67 porażek. Kontuzje z rozgrywek 06-07 i 07-08 do dziś odbijają się na zdrowiu lidera Heat.

Stacja 8: Era Wielkiej Trójki z Miami

Wade odrodził się w sezonie 2008-09. Podbudowany zdobyciem złotego medalu w Pekinie, Flash nie przestawał zadziwiać w ataku, gdzie trzykrotnie w sezonie miał mecze z 50 punktami oraz trzynaście z 40! Przeskoczył tym samym Alonzo Mourninga na liście najlepiej punktujących koszykarzy w historii klubu. Wade znalazł się w pierwszej piątce All-NBA First Team, a także zajął miejsce na podium w głosowaniu na MVP sezonu regularnego. Sukcesy indywidualne nie potrafił jednak przekłuć na drużynowe. Dwyane wiedział ,że już nigdy nie będzie dominował tak, jak robił to parę lat wcześniej. Kolana już nie te, co dawniej, a i młodszy z roku na rok się nie stawał. Potrzebował wsparcia.

Każdy z nas doskonale pamięta sezon, w którym do South Beach zawitali LeBron James, uważany za najlepszego koszykarza w lidze oraz Chris Bosh. Wraz z Wadem mieli stworzyć super drużynę na miarę mistrzostw NBA. Balonik w postaci triumfu w rozgrywkach urósł do takich rozmiarów, że nie potrafił go udźwignąć nawet James. Podczas ceremonii powitalnej obiecał fanom Miami aż 7 tytułów mistrzowskich! Jak dobrze pamiętamy jedynym zawodnikiem z Wielkiej Trójki, który podołał presji był nie kto inny jak Wade. Kto wie jak potoczyłyby się losy rywalizacji z Mavericks, gdyby nie feralny finałowy mecz nr 5, w którym Brian Cardinal zderzył się z D-Wadem? Flash odczuł mocno skutki starcia z Cardinalem, że do końca serii nie był już sobą. Heat polegli w finale w sezonie pełnym rozczarowań. Jednak i z tej przegranej Dwyane oraz Miami potrafili wyciągnąć odpowiednie wnioski.

Era Wielkiej Trójki z Miami jest doskonale znana. Piękna historia pisana złotymi zgłoskami. Cztery razy z rzędu klub z Florydy wystąpił w finale NBA, dwukrotnie sięgając po trofeum Larry’ego O’Briena. Przenosiny Jamesa do Heat sprawiły, że Wade, choć był w cieniu LeBrona stał się lepszym zawodnikiem, a co najważniejsze znów mógł cieszyć się z końcowego sukcesu. Patrząc na ostatnie wydarzenia pewnie będą to jego ostatnie tytuły mistrzowskie.

Co najbardziej utkwiło mi podczas wspólnej gry Wade’a i Jamesa?

W styczniowym pojedynku z Milwaukee Bucks z 2010 roku, Heat po zbiórce na własnej tablicy szybko ponowili atak . Dwyane Wade popisał się podaniem bez patrzenia, a James zakończył akcję potężnym wsadem:

Dzień jak co dzień w erze Wielkiej Trójki z Miami. Jednak po tym zagraniu Morry Gash z Associated Press zrobił zdjęcie, które pewnie każdy z Was zna. Wade przed dunkiem Jamesa rozstawia ręce przewidując, że cała akcja zakończy się spektakularnym sukcesem. Można odnieść wrażenie, że ogłasza nadejście najlepszego koszykarza na świecie, a reszta drużyn z NBA może zacząć powoli drżeć ze strachu. I tak było, choć początki nie były jednak łatwe…

A także zagrania w stylu futbolu amerykańskiego. Można oglądać do znudzenia:

Dwyane Wade nie zawsze wymieniany jest jednym tchem z najlepszymi zawodnikami w historii NBA. Czy wybierając swoją 12. najlepszych koszykarzy wszech czasów umieściłbyś w niej Flasha? Nawet jeśli nie, to nie można kwestionować jego dziedzictwa. Piętno jakie odbił na lidze jest niekwestionowane. Na zawsze w sercach kibiców z South Beach pozostanie prawdziwym Królem Miami. W moim też.

Komentarze do wpisu: “Król Miami

  1. dobrze że przypomniałeś jakim był kozakiem bo wydaje sie że niektórzy zapominają

  2. Jezeli Kobe to najblizsze co moze byc do Jordana, to Wade jest najblizszym co moze byc do Bryanta. Wielki gracz, no i ma wiecej pierscieni niz LBJ :)

  3. „W 1977 roku doprowadził swoją uczelnię do Final Four- pierwszy raz od 1977 roku” ;]

  4. Ekstra artykuł, gratulacje. Poprosiłbym jeszcze o Melo i byłoby pięknie.

  5. Mialem dreszcze czytajac to. Swietny artykul na temat legendy Miami. Oby zdrowie mu dopisalo. GO HEAT!

  6. Świetny artykuł, a jeszcze lepszy jest fakt, że w końcu na stronie pojawiło się coś o Heat i artykuł nie mówi o Takim-Jednym-Gościu. Dzięki!
    Warto jeszcze dodać, że występ z Finałów ’06 jest statystycznie ujmując najlepszym występ w najważniejszej części rozgrywek. Do tego jest w top20 strzelców (PPG), wyprzedzając m.in. \ Dr J, Shaqa, Maravicha. Gdyby nie era Big3 to pewnie byłby jeszcze wyżej.

  7. Wade nigdy nie był moim ulubieńcem, ale mam do niego ogromny szacunek.
    Jako jeden z niewielu w historii potrafił łączyć kapitalną obronę z niesamowitą umiejętnością zdobywania punktów, świetnie zbiera, kapitalnie podaje (fakt, że a umiejętność była wymagana z racji podwojeń na D-Wade). Wielu jest graczy, którzy notują po 2 przechwyty na mecz, wielu z nich tak naprawdę nie broni zbyt dobrze, Wade robił to i to, potrafił wsadzić rękę w odpowiednim momencie, a dzięki kapitalnej pracy nóg nadążał za rywalami w grze 1vs1. Jedyne czego mu brakowało to rzut za 3 pkt, ale jakby potrafił rzucać zza łuku stawialibyśmy go tuż tuż za Jordanem. W moim odczuciu zdecydowanie top5 SG w historii. Umiejętności dowódcze, nieustępliwość to cechy, które zawsze charakteryzowały Dwayne’a, bardzo żałuję, że kariera Brandona Roy’a zatrzymała się tak szybko, mógł być nowym D-Wade’em, w zasadzie był, zanim się zatrzymał.
    Ciekawy art. pzdr

    1. Wiem, ze sie czepiam, ale jest sezon ogorkowy, wiec mozna popolemizowac na takie tematy :)
      Wade w top 5 historii … Kobe Bryant, Michael Jordan, Allen Iverson. Ale sa jeszcze tacy goscie: Clyde Drexler, George Gervin, Pete Maravich – przynajmniej podawani sa jako SG. Jezeli przyjac, ze faktycznie byli SG, to jestes pewien, ze Wade jest od nich lepszy? (Dodam, ze Wade jest jednym z moich ulubionych graczy.)
      pozdrawiam

    2. Dla mnie jest tylko gorszy od Jordana i Kobe, zdecydowanie wyżej go cenię niż Iversona, który nie osiągnął nic, pomimo tego, że jego gra była kapitalna i grał częściej jako PG. Co do starszych graczy, to ciężko ocenić z racji strasznych różnic w stylu gry różnych epok.

    3. Skoro uwazasz, ze jest lepszy od Iverson’a to wlasciwie zamyka temat :) Choc moje zdanie jest akurat przeciwne, a za Iverson’em nie przepadalem nigdy.
      pozdrawiam

    4. @sasoo
      Szczyt formy Clyde’a Drexler’a przypadl na koncowke zeszlego tysiaclecia, wiec umiescilem go obok bardziej historycznych zawodnikow. Nie ocenialem czy jest lepszy. Moim zdaniem Drexler byl lepszy.
      Wlasciwie piszac ten post chcialem zapytac, czy w takim razie Drexler jest lepszy od Wade’a, ale zdalem sobie sprawe, ze bardzo ciezko ocenic zawodnikow z roznych epok. I zaraz moze sie zjawic gosc, ktory bedzie twierdzil, ze wspomniani przeze mnie George Gervin i Pete Maravich byli lepsi, a ja nawet nie bardzo umialbym z nimi polemizowac :)
      Zeby zakonczyc jakims akcentem odnosnie meritum – nie uwazam, zeby Wade byl top 5 w historii (biorac pod uwage rowniez historycznych zawodnikow), choc na pewno wg mnie miesci sie w top 10.
      pozdrawiam

  8. Skitour no prosze Cie… gdzie AI3 a gdzie Flash? Daje reke na stol uciac ze w szczycie formy Flash zjada Answera moze nie w calosci, ale w polowie. Poza tym dobrze bylo powiedziane, Iverson czesciej grywal jako 1 a nie 2.

    1. i skoro Skitour uważa Iversona za lepszego sg od Drexlera to właściwie również zamyka temat :)

  9. Porównywanie Flasha do Iversona jest do pewnego stopnia bardziej słuszne niż do Drexlera. Dlaczego? Bo Drexler to typowy zawodnik na pozycję 2/3 a Flash, którego najbardziej lubię z wielkiej trójki to typowy Combo Guard – 1/2. Iverson podobnie, ale chyba bardziej indywidualista od Flasha.
    Przecież za czasów Mourninga i Oneila Flash grał jako PG. Dopiero za czasów Wiekiej Trójcy rozgrywanie przejął James, przez co Flash stał się SG. Osobiście nie uważam, żeby Iverson był graczem formatu Drexlera. Dostąpi Hall of Fame? Nie sądzę. Flash prędzej.
    Ja bardzo lubię tego zawodnika, bo jest kompletny, znakomity w ataku jak i obronie. Gra z kontry, z dystansu, z penetracji. Jest zarówno strzelcem jak i asystentem. Jest liderem, ale potrafi też oddać dowództwo komuś lepszemu danego dnia. Ta wszechstronność, to cecha wielkich graczy jak Jordan.
    Flash jest lojalny wobec organizacji, to szlachetne, ale dla niego rozsądniej by było pójść inną drogą i powalczyć jeszcze o tytuł.

Comments are closed.