Salon koszykarski: Na zakończenie sezonu…

Wraz z czwartym zwycięstwem San Antonio Spurs nad Miami Heat dobiegł końca kolejny sezon NBA. Dla jednych był to okres bardziej radosny, dla drugich zapewne mniej udany, ale tak już jest w sporcie. Po finiszu rozgrywek przyszedł czas na głębsze lub mniej wyrafinowane przemyślenia na temat tegorocznych rozgrywek. Co wniosły one do świata kibica basketu, czego byliśmy świadkami oraz co zostanie w mojej pamięci. Tym wszystkim podzielę się z Wami w dzisiejszym Salonie koszykarskim.

Przyznam się Wam, że najmniej przyjemny moment w sezonie NBA ma miejsce dla mnie chwilę po zakończeniu transmisji z ostatniego finałowego spotkania. Kiedy znamy już zwycięzce rozgrywek, gdy emocję już opadną, a górę zaczyna brać chłodna kalkulacja. Właśnie w tym momencie ogarnia mnie pewnego rodzaju rozczarowanie. Otóż dociera do mnie fakt, że jak się jutro obudzę nie będzie nowych spotkań, nie ma co sprawdzać wyników, ani szukać jakiś niesamowitych zagrań z minionego wieczoru. To wszystko przeminęło bezpowrotnie…

Na szczęście już za nieco ponad 4 miesiące zaczniemy nowy sezon i ta właśnie myśl poprawia mi humor! Końcówka sezonu zawsze wiąże się z pewnego rodzaju sentymentalnym podejściem.  Wszak nie ważne komu kibicowaliście, czy to byli Spurs, czy Heat, czy też zespoły, które swój udział w rozgrywkach zakończyły wcześniej. Sama ceremonia wręczenia medali wygranym jest podsumowaniem całego wysiłku, jaki w ten sezon włożyli też Wasi ulubieńcy. Tym większy należy się szacunek mistrzom, którzy pokonali wszelkie przeszkody na drodze ku victorii.

Wracając do finałów, dla mnie najpiękniejszą chwilą w trakcie ich trwania była ta, kiedy to byli gracze Ostróg pokroju Davida Robinsona, Seana Elliotta, Avery Johnsona gratulowali Timowi Duncanowi i pozostałym graczom San Antonio sukcesu. W moim odczuciu był to moment epokowy. Każdy kto pamięta tych zawodników jeszcze z czasów ich gry na parkietach musiał choć na chwilę cofnąć się myślami w czasie, aby ujrzeć ich w koszulkach ekipy z Teksasu. Pamiętacie Robinsona walczącego w latach 90-tych z Olajuwonem? Kto pamięta krzyczącego na parkiecie Avery Johnsona? Albo liczne wejścia pod kosz Seana Elliotta, czy też jego powrót po operacji nerek. Fantastyczne nawiązanie do wspaniałych tradycji.

Nagle sobie zdajesz sprawę z jednego faktu. Ci Spurs są na tym cholernym szczycie od lat. Chyba nie ma drugiego klubu, który tak długo utrzymywałby się na topie w hierarchii najlepszej koszykarskiej ligi.  Gdybyśmy wyłączyli z pamięci sezon 1996-97, w którym to kontuzje najlepszych graczy znacznie pokrzyżowały plany i ograniczyły możliwości to ostatnim sezonem, gdy Ostrogi były na minusie to lata 1988-89. Wtedy ich szkoleniowcem był Larry Brown. Nie chce jednak dorabiać jakiejkolwiek ideologi, ale wskazać Wam jedynie niezaprzeczalny  fakt. Od ponad dwóch i pół dekady są oni na szczycie. Nie ma drugiej takiej drużyny. Ani legendarni Lakers, ani Celtowie, ani Chicago Bulls takim osiągnięciem  nie mogą się pochwalić. Świadczy to o jednym – w San Antonio zarządzają  najlepiej klubem w całej NBA.

Tegoroczne finał wykreowały nowego bohatera. Nazywa się on Kawhi Leonard. Skromny chłopak z Los Angeles, który marzenia gwiazd z zespołu przeciwnego rozbił w pył. Przyznam się, że w czasie serii z Heat zrobił on na mnie największe wrażenie. Młody gracz, który spędza w NBA trzeci rok, w tak brutalny sposób odbiera tytuł samemu LeBronowi. To musi budzić szacunek. Uważam, że ciężko nazwać go gwiazdą, ale to nie jest najważniejsze. Gwiazdami są James Harden, Kevin Durant, John Wall, a wszyscy oni zawodzili w najważniejszych momentach play offs. Kawhi nie musi być gwiazdą, on nie zawiódł i dzięki temu jest dziś mistrzem NBA i MVP finałów. Gwiazdy grały w reklamówkach, które pokazywały stację telewizyjne w trakcie transmisji finałów, kiedy on spełniał swe najskrytsze pragnienia na parkiecie. Różnicę widać gołym okiem.

Kawhi-Leonard-Derick-Hingle

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przegrana Heat stawia kilka pytań co do przyszłości zespołu. Co dalej z Big3? Problem w tym, że w trakcie finałów nie było żadnego Big3. Był LeBron James (tak wykończony, że nie miał już siły dać z siebie więcej) i potem długo, długo nic. Dwayne Wade zawiódł kompletnie. Chris Bosh był pomijany przy zagrywkach i nie wykorzystywany we właściwy sposób. Przełożyło się to na tak wielką irytację z jego strony, że aż żal było patrzeć w piątym meczu na jego grę… Nagle trener Spoelstra stanął przed zadaniem stworzenia drużyny, a nie ekipy bazującej na indywidualnych popisach gwiazd i nie poradził sobie zupełnie w tym roku. To nie byli Heat z zeszłego sezonu, czy też sprzed dwóch lat. Jeśli na Florydzie chcą kontynuować dobrą passę, to przewietrzenie szatni jest konieczne. I tutaj można dojść do oczywistego wniosku, że szanse na tegoroczną wielką trójkę są minimalne. Pat Riley musiałby chyba postradać zmysły, żeby pozostać przy aktualnym stanie osobowym sławnego tria.

Czego zabrakło Heat do mistrzostwa? Drużyny! Co mieli Spurs, że tak rozbili rywali? Kolektyw. Kontrast w tym przypadku jest widoczny niczym jaskrawy neon świecący w ciemnej uliczce. Tak zespołowej koszykówki nie widziałem już dawno. Być może marazm jaki panuje we Wschodniej Konferencji całkowicie uśpił Miami, gdyż w starciu z szybkim basketem poruszali się jak dzieci we mgle. W jednej akcji w zespole Spurs piłką dzieliło się 5 graczy. W Heat widzieliśmy wyprowadzenie piłki spod własnego kosza i w 80% akcje izolacyjne. Schemat bardzo czytelny i dla tak dobrego coacha jakim jest Greg Popovich banalny do odgadnięcia. Tytuł wygrała drużyna lepsza i co do tego nie ma wątpliwości. Trzeba jednak podkreślić, że Spurs zagrali kosmiczny basket zarówno w obronie jak i w ataku. Na ich tle nawet Heat wypadli blado. Zatem drogi kibicu zanim zaczniesz hejtować graczy z Florydy zastanów się, co ugrałby Twój ulubiony klub w starciu z teamem Popa!

Co zapamiętam z tego sezonu? Przede wszystkim dominację ekip z Zachodu. Już chyba dawno nie było tak wielkiej dysproporcji. W pewnym momencie w tabeli Wschodu tylko dwa zespoły miały dodatni bilans. Druga rzecz to niesamowity Kevin Durant, który zaliczył niesamowity sezon regularny i bardzo przeciętne play offy. Znacznie więcej spodziewałem się w post season po Durantuli. Szczerze mówiąc – zawiódł i to bardzo i chyba nie tylko mnie. Po trzecie ubiegłoroczny draft nie dał póki co rewelacyjnych rookies. Michael Carter Williams kręcił niezłe cyfry w Philadelphii, ale tak patrząc na trzeźwo, to kto miał to tam robić? Przecież nie Norlens Noel… Wraz z Victorem Oladipo wyróżniali się ponad resztę pierwszoroczniaków. Moja uwaga kieruje się na (kurcze w życiu tego nie napiszę z głowy) Giannisa Antetokounmpo. Gracz Bucks posiada niebywałe predyspozycję do koszykówki na wysokim poziomie, ale ciekaw jestem jak będzie przebiegał jego rozwój. Mimo wszystko symbolem naboru 2013 jest Anthony Bennett – wielkie nadzieje i olbrzymie bum na ziemię… (co nie oznacza przecież, że za kolejny sezon Kanadyjczyka nie może być znacznie lepszy…)

Zaciekawiła mnie też tendencja kryzysowa wielu drużyn w trakcie play off. Wymieniłem już Duranta, ale w Pacers degrengolada w trakcie serii posezonowych sięgnęła zenitu. Pamiętam jak obarczano Spurs za to, że wrzucili węża do szatni Blazers w drugiej rundzie PO. W takim razie kto wrzucił Andrew Bynuma do szatni zespołu prowadzonego przez Franka Vogela? To była chyba gorsza zbrodnia! Wraz z jego przyjściem pozostałym zawodnikom klubu z Indianapolis całkowicie odbiło. Nie wiem czy jest jakieś racjonalne wytłumaczenie tego wszystkiego… Chyba w  wymyślnych fryzurach „Drew” zagnieździło się jakieś fatum. Skoro biblijny Samson mógł czerpać siłę ze swych włosów, to czemuż by Bynum nie miał ingerować w odwrotnym kierunku. Skoro mu jeszcze za to płacą…

Co do zagrania sezonu to bezapelacyjnie stawiam na buzzer beater Damiana Lillarda, który dał awans jego Trail Blazers do II rundy play off. Takie rzuty tworzą legendy, a zatem gracz z Oregonu przeszedł do historii. Szkoda, że kosztem moich ukochanych Rockets, ale płakać z tego powody nie mam zamiaru. Jak przegrywać to tylko w wielkim stylu! Czapki z głów dla Lillarda! Ale nie zapominałbym też o tej akcji (kibice Heat mnie pewnie znienawidzą, ale nie robię tego umyślnie…

Na koniec nie mogło zabraknąć refleksji dotyczącej naszego jedynaka w NBA – Marcina Gortata. W Waszyngtonie znacznie umocnił on swą pozycję na rynku i myślę, że spokojnie może powalczyć jako FA o kontrakt na poziomie 8-10 mln za rok gry. Taka suma jest jak najbardziej realna na jego nowej umowie, a pamiętajmy, że to już pewnie ostatnia szansa dla Polaka na takie pieniądze w lidze. Młodszy już nie będzie.

Całkowicie rozumiem jego decyzję o odpuszczeniu reprezentacji Polski w tym roku. Dla mnie to naturalna kolej rzeczy po ciężkim sezonie, a Marcin też jest tylko człowiekiem i jego ponad 90 gier w ciężkim sezonie w porównaniu z naszą rodzimą ligą, czy nawet z NCAA (patrzę tu w stronę Przemka Karnowskiego) to jak pociąg TGV kontra Polska Kolej… Taki mamy klimat…

PS. Gratulację dla naszego redakcyjnego kolegi – Mateusza Babiarza, bo od lat kibicuje on San Antonio Spurs. Zazdroszczę mu wrażeń po finałach i tego cholernego poczucia satysfakcji!

Komentarze do wpisu: “Salon koszykarski: Na zakończenie sezonu…

  1. Swietnie się czytało. Mam nadzieję, że i Mateusz jeszcze coś napisze o SAS.

  2. To zawsze jest trudny moment gdy sezon się kończy i wiesz, ze czeka cię taka przerwa.
    Mimo wszystko w tym roku chyba czeka nas ciekawy okres posezonowy – dobry draft, sporo ciekawych FA, ważne decyzje wielu zawodników, wiele zagadek na zasadzie co dalej – Heat, LA, Bulls, NYK. Ja liczę, ze w tym roku będzie się działo zdecydowanie więcej niż ostatnio – czekam na kierunek jaki obierze Gortat.
    Co do Spurs to zagrali świetne finały, jako cały zespół – to pewnie zadecydowało o ich zwycięstwie. Dla mnie to jest jakiś fenomen – tak dokładnie nie potrafię sobie wytłumaczyć patrząc na ich nazwiska, dlaczego tak dobrze grają – tylko jedno mi przychodzi do głowy – Pop.
    Jeszcze jedna uwaga odnośnie finałów to wydaje mi się, że Spurs zagrali w sumie tak jak i w zeszłym roku – dużo gorzej zagrali Heat i dlatego skończyło się takim wynikiem. Heat mnie zawiedli, może nie sama porażką ale tym, że nie podjęli walki (może poza LeBronem, choć on wyglądał na wykończonego tym sezonem) Nie zgadzam się co do wniosku, że pozostawienie wielkiego tria będzie błędem. Oni zagrali w 4 finałach pod rząd, jeśli zrezygnują z części kasy co pozwoli zatrudnić jakiś nowych dobrych zawodników to daje im duże szanse na powrót do finałów w następnym sezonie. A myślę, ze będzie sporo chętnych do gry dla Heat, bo walka o pierścienie w tym klubie jest naprawdę realna, a i granie w jednym zespole z LBJ też przyciąga.

  3. No właśnie może przedstawcie jakieś informacje co się dzieje z Gortatem? Jest jakaś szansa na zmianę klubu, czy najpewniej zostanie w Waszyngtonie i stąd nic nie słychać na jego temat.

    1. Marcin dał dzisiaj wywiad na TVN24 i zasugerował,że jego wymarzonym kierunkiem są Lakers.Powiedział też,że opcji ma kilka i po 1. Lipca dużo się wyjaśni.

  4. Heat zagrali tak ja im pozwolił przeciwnik. Zeszły rok był nauczką dla Spurs. Odrobili lekcję na 6 i teraz cieszą się z mistrzostwa. Już rok temu majster wymknął im się z rąk dzięki rzutowi Allena.

  5. Do Autora:
    Paweł my też się jeszcze doczekamy :):) Dobry artykuł, a Lillard zabrał mi kilka lat życia :)) Amon oddawaj :P

  6. Z tego co mi wiadomo to Marcin ma dobre stosunki ze Steve Nashem, więc chyba nic dziwnego, że chce do Lakers.

    1. Tu chodzi o Bryanta Lars. Marcin chce grać z Kobem,którego uważa za najlepszego w NBA.

  7. Hehe,Sasoo!! Pozwolę sobie zaprotestować. Pomyśl,ile lat byś stracił,jakby doszło do Game7,a pózniej do konfrontacji Rockets ze Spurs:D

    1. ale dzisiaj bym sie cieszył z pierścienia hehe :) Oczywiście żartuje, ogólnie seria PTB-HOU była wg mnie najlepsza w Playoffach 2014, może nieobiektywnie, no ale która była ciekawsza? Niech ktoś powie? :)

  8. A to tego o Bryancie Woy nie wiedziałem. Ale wiem, że Bryant najlepszy w lidze id czasów LeBrona naoewno nie jest.

Comments are closed.