Spurs wygrali po raz drugi w Miami i są o krok od mistrzostwa

Wczoraj wieczorem wyszedłem z dwoma kolegami na piwo. Jeden zna się trochę na NBA i kibicuje Spurs od ich pierwszego mistrzostwa w 1999 roku, z kolei drugi zna się trochę słabiej, żeby nie powiedzieć wcale.

Rozmowa przy piwku, jak to rozmowa przy piwku, w pewnym momencie musiała zejść na rozpoczynający się wczoraj mundial w Brazylii i choć pewnie będę go śledził, tak powiedziałem im wczoraj, że póki co pieprzyć mistrzostwa świata – trwają jeszcze finały NBA. Tylko, że mam wrażenie, że te finały już długo nie potrwają.

Kiedy rozmowa z pierwszym kolegą zeszła na chwilę NBA (drugi błądził wtedy wzrokiem, trochę się nudząc, ale w sumie miał piwo, więc nie było najgorzej) powiedziałem mu, że mecz nr 4 to jest must win dla Heat. Że jeśli przegrają, to będzie już koniec, bo nie wyobrażam sobie, by potem mieli wygrać trzy spotkania z rzędu, z tymi fantastycznie dzielącymi się piłką Spurs, z czego dwa z nich w San Antonio. Poza tym na niekorzyść Miami przemawia to, że drużyny, które prowadziły 3-1 wygrały 31 z 31 serii w Finałach.

Akurat w tej serii nie kibicuję nikomu, nie mam faworyta, więc wstając w nocy liczyłem po prostu, że będą emocje i że obejrzę dobry mecz. I obejrzałem. Szkoda tylko, że ze strony Spurs.

Pierwsze punkty w spotkaniu zdobył Chris Bosh i było to… jedyne prowadzenie gospodarzy w tym meczu. Następnie goście zrobili run 13-2 i stale, z każdą kolejną minutą powiększali przewagę. Heat naprawdę grali słabo, przede wszystkim w obronie. Gubili się rotacji, mieli problemy z przekazywaniem zawodników i chyba tylko przez jakieś kilka minut, a może nawet nie kilka minut, a raczej kilka pojedynczych posiadań pokazywali tą swoją agresywną obroną.

To za mało. To dużo za mało, kiedy grasz ze Spurs, którzy mieli tak świetny ruch piłki jak dzisiaj. 25 asyst przy 40 rzutach, z czego 9 należało do samego Borisa Diawa, na którego grę w tych play offach mógłbym chyba patrzeć bez końca.

Diaw nie tylko świetnie podawał, ale również wybił Heat z głowy pomysł, żeby w trzeciej kwarcie krył go Dwywne Wade, grając z nim w post up, kiedy drużyna z Florydy wyszła na drugą połowę z Ray’em Allenem w pierwszej piątce zamiast z Rshardem Lewisem. Ta zmiana nic nie dała.

Zresztą oglądając trzecią kwartę można było odnieść wrażenie, że poza LeBronem Jamesem nikogo innego nie ma na parkiecie. James zdobył wtedy 19 z 21 punktów Miami, trafiając 7 z 8 rzutów z gry, podczas gdy reszta zespołu rzuciła 2 (!) oczka, trafiając tylko 1 z 10 prób. W taki sposób nie da się wygrać.

James poza trzecią kwartą też nie prezentował się najlepiej. Był dobrze kryty przez Kawhi Leonarda i do przerwy zdobył 9 oczek. Niski skrzydłowy Spurs był obok Diawa najlepszym graczem na boisku. Nie tylko zdobywał punkty, zapisał na swoim koncie 20 z 12 rzutów, ale również zebrał 14 piłek, z czego 5 na atakowanej desce, rozdał 3 asysty i był świetny w obronie, notując 3 bloki i 3 przechwyty i zatrzymując LeBrona. Do tego miał to.

MVP Finałów?

Heat już w pierwszej połowie przegrywali 20 punktami i zastanawiałem się, czemu jeszcze w hali jest tylu kibiców (ot, taka drobna złośliwość). Poza tym tylko raz w trzeciej kwarcie był moment, kiedy pomyślałem, że to może jeszcze nie koniec. Miejscowi zbliżyli się wtedy na 13 oczek, ale Greg Popovich wziął czas i Spurs zaraz zanotowali run 13-1, i znowu zrobił się plus 20. W ostatniej ćwiartce już tylko utrzymywali przewagę, zupełnie kontrolując wydarzenia na parkiecie, a kiedy na trzy i pół minuty do końca Erik Spoelstra ściągnął Jamesa był już koniec. Tzn. on był już wcześniej, ale przecież nie można było się tak łatwo poddać.

Oprócz LeBrona w drużynie Miami nikt nie grał dobrze. Zawiedli przede wszystkim Wade i Bosh. Pierwszy rzucił 10 oczek, z czego jedynie 4 przez pierwsze trzy kwarty, trafiając 3 z 13 rzutów, natomiast drugi zanotował 12 punktów i był 5/11 z gry. James powinien otrzymać większe wsparcie (Melo czekamy?). Allen dodał jeszcze 8 oczek i Heat nie dostali nic od reszty drużyny. 11 punktów Jamesa Jonesa zdobytych, kiedy na boisku byli rezerwowi już nie liczę.

Dla Spurs drugim strzelcem był Tony Parker, który zdobył 19 punktów z 15 rzutów, Tim Duncan zapisał na swoim koncie 10 oczek i 11 zbiórek i było to już jego 158 double-doble w play offach. Jest już samodzielnym liderem pod tym względem i wyprzedził dziś w tej klasyfikacji Magica Johnsona. Boris Diaw oprócz wspomnianych 9 asyst dodał do tego 8 punktów i 9 zbiórek.

Mecz nr 5 w niedzielę w San Antonio. Czy to już koniec finałów?

heat spurs

San Antonio Spurs – Miami Heat 107:86 (26:17, 29:19, 26:21, 26:29)

Komentarze do wpisu: “Spurs wygrali po raz drugi w Miami i są o krok od mistrzostwa

  1. Cześć, tak jak i przed rokiem kibicuję Spurs, dlatego już w poprzednim moim wpisie do artykułu „10 powodów, dla których Miami powinno zdobyć tytuł” starałem się pokazać inne spojrzenie na dane zagadnienie, oceniając je jako minus, a nie plus dla Miami. Wczoraj potwierdziło się to, że jeden człowiek, choćby najlepszy nie ma szans wygrać meczu, kiedy mamy rażącą dysproporcję między nim a resztą drużyny. W czasie jednego z mistrzowskich sezonów Chicago Bulls (wtedy kiedy poszli na rekord w regular season), zdarzył im się mecz z Nuggets, jedną z najgorszych drużyn Ligi. Trener Denver zastosował ciekawą taktykę: Jordan i tak swoje rzuci, więc nie spalajmy się na niego i nie podwajajmy go, ale za to kryjemy wszystkich innych, wyłączamy ich z gry”. Joran rzucił ponad 50 punktów, ale Bulls nie wygrali. Wczoraj Popovich chyba wyszedł z podobnego założenia, a jego ludzie maksymalnie ograniczyli Wade’a i Boscha. Ale wydaje się, że obrona to tylko jeden element, a drugim jest jak najmniejsza liczba błędów i strat ataku. To dzięki błędom przeciwnika Miami potrafiło kontratakami błyskawicznie odrabiać straty i osłabiać morale przeciwnika. We wczorajszym meczu, bazując na słowach Pana Michałowicza, pierwszy szybki skuteczny atak Heat przeprowadzili dopiero na początku drugiej połowy. Ostatni element: trener. W Spurs to trener jest jedyną gwiazdą i wszyscy zawodnicy robią to co on każe albo ich nie ma. Spoelstra niestety nie miał pomysłu jak odrobić straty. a desperacją nazwałbym wpuszczenie Haslema. W pewnym momencie Miami chcieli odrabiać straty mając Haslema, Wade’a i Chalmersa na boisku. To się nie mogło udać (Chalmers nie potrafi objechać Patty Millsa). Spo zapomniał o Battier, a Jonesa wpuścił na garbage time.
    Wydaje mi się, że trener Miami już wyczerpał pomysły, a zwycięstwo zależy od dyspozycji dnia Wade 'a i Boscha. Nie przewiduję powrotu do Miami.
    Pozdrawiam
    Tomek

  2. W porównaniu z zeszłym rokiem SAS znacząco wzmocniło siłę gry mimo cudów w 1 rundzie i wyniku aż 4-3 z DAL. Natomiast MIA zaczęło bardzo mi przypominać CAV z 2007 mimo tylu gwiazd w składzie.
    Pop mimo jednak kilku wtop, w ostatnim 20-leciu okazał się geniuszem zaraz po PJ bo jego nikt nie przebije. Pop potrafi bowiem z zawodników przeciętnych zrobić gwiazdy bo oprócz TD reszta ma bardzo dalekie numery z draftu np. Leo 15, TP 32, DG 46 a MG 57…. bardzo śmieszne. A co najważniejsze potrafi stworzyć DRÓŻYNĘ !!!
    Poza tym SAS są naprawdę profesjonalną organizacją zaś MIA wygląda na prowadzoną przez dyletantów bo np. Bronek jak nie przepocony to posrany a odpowiadają za to trenerzy asystenci biorący po melonie zielonych za sezon. Może Splo polskim zwyczajem obsadził te stołki rodziną… :-)))
    Nie widzę żadnej szansy by MIA mogło teraz wygrać w San Antonio gdy gracze SAS grają o puchar, skończy się to ich demolką i świętowaniem tytułu już w połowie 3kw.

    1. A ja tam stawiam wyżej Popa od Phila. Phil z takim składem niewiele by osiągnął. On do swojego systemu potrzebował najlepszego strzelca/gracze ligi. Z takim składem kilku dobrych trenerów miałoby podobne osiągi.

    2. dla mnie Pop zdecydowanie przed Jacksonem, prawdę mówiąc od Jacksona widziałbym też co najmniej kilku innych lepszych,

      O wiele wyżej cenię to co i jak przez lata tworzył Popovic

    3. Nie wiem czemu zdarzyła mi się ta literówka bo zawsze starałem się pisać bezbłędnie. Może miałem w głowie zespół ?
      Może też to efekt zachwytu w jaki popadłem po tym meczu ? No bo miało być 3-1 ale dla MIA a kibice SAS, w tym ja, marzyli o 2-2. A tu proszę… dwa pogromy ale aktualnych mistrzów.
      Przyznaje że typowałem 4-1 dla SAS ale myślałem że MIA wygra w meczu trzecim a nie drugim a przed czwartym byłem pewny porażki SAS. A tu takie cuda…

  3. HA, Woy, a ja w sondzie wczoraj oddałem głos na 4-1 dla SAS :)
    Mój komentarz do meczu – w trzeciej kwarcie gdy James rzucał seryjnie, a reszta grała g… zdjąłbym całą czwórkę. Co więcej, jestem pewien, że właśnie tak zrobiłby Pop. Nie chcecie grać, to niech grają ci, którzy chcą. Jestem pewien, że Pop powiedziałby do swoich zawodników coś w stylu:
    Pop:
    „możemy przegrywać, oni mogą mieć lepszy dzień, ale granie z taką intensywnością jest niewybaczalne”
    Ktoś:
    „ale trenerze…”
    Pop:
    „powtarzam, to niewybaczalne, nie chcę was widzieć na boisku, jak chcecie możecie iść do szatni”
    Moim zdaniem Spo popełnił największy błąd – nie skonfrontował braku 100% wysiłku ze strony swoich podopiecznych.
    Jeżeli mam przegrać, mogę przegrać. Wolę jednak patrzeć na Haslema, który będzie walczyć o każdy cal na boisku, mimo że nie jest w formie, niż patrzeć na pękającego przed każdym rzutem Chalmersa. Wolę widzieć na boisku piątkę „walczaków” – Cole, Allen, James, Haslem, Battier niż patrzeć na zrezygnowanego i snującego się po boisku D-Wade’a z Chrisem Boshem, czy utyskującego po każdym faulu Chrisa Andersena.
    I ja nie wierzę już w comeback. Po prostu Spo musiałby wprowadzić zbyt dużo zmian, które mogą zaskoczyć tylko na chwilę. Wystarczy jedna, dwie kwarty, poważniejszy run Spurs i Heat wrócą do tego, co było. Mentalnie zostali złamani. Wiedzą, że są gorsi. Zostali wdeptani w ziemię i co najgorsze kompletnie nie mają odpowiedzi na atak Spurs. Być może nawet wygrają w San Antonio (dla mnie mało prawdopodobne), ale nie mają szans wygrać serii. Tej serii nie da się już odwrócić. Nie chodzi o umiejętności, ale Heat mentalnie zostało złamane.

    1. Marek,ja też,ale pisałem o tym Bobowi.btw.ktoś mi odpowiadał, że drugiej pierwszej połowy nie zagrają na podobnej skuteczności;-)no i ja też wolałbym walczaków,gryzących parkiet.

    1. Duza zasluga Ricka Carlisle. Wg mnie ze wszystkich druzyn, ktore San Antonio spotkalo na swojej drodze w PO to wlasnie trener Mavs jest najlepszym fachowcem

  4. Po 2 pierwszych meczach pomyslalem sobie „jak Leonard nie odpali to na Florydzie bedzie ciezko”. No i odpalil, uwielbiam takich gosci jak on :) Spoelstra ma trudne zadanie domowe do odrobienia ale Pop na pewno ma przygotowanego asa w rekawie :)

  5. Przegrałem dziś u bukmachera 50 zł, bo Miami przegrało, a ja stawiałem na ich (łatwe) zwycięstwo. No bo jak to? Jeżeli przegrywają w meczu nr 3 U SIEBIE 19 (!) pkt. no to w kolejnym meczu U SIEBIE trzeba zagrać o NIEBO LEPIEJ! A oglądając ten mecz miałem nieodparte wrażenie jakby Miami grało mało znaczący mecz w regular season, gdzie wiadomo, że niektóre mecze trzeba trochę odpuścić.

    Nie to żebym sie smucił z powodu straty tych 5 dyszek, wręcz przeciwnie- kibicuję Spurs i jestem zajebiście zadowolony, ale też bardzo pozytywnie zaskoczony. Zwycięstwa w American Airlines Arena różnicą 19 pkt, a potem 21 pkt. to coś nieprawdopodobnego, prawdziwy NOKAUT obecnych (jeszcze) mistrzów.

    Mam nadzieję, że rywalizacja zakończy się w meczu nr 5. Spurs zasługują na zamknięcie tego finału w swojej ukochanej AT&T. A więc: Go, Spurs go! :)

  6. Spurs zagrali dwa świetne mecze – nie da się ukryć, Pop rozegrał to świetnie, a Spo nie znalazł odpowiedzi. Tylko teraz ma już materiał do analizy, Pop może zagrać to co w ostatnich meczach, bo to się sprawdziło – ale tym razem Spo może coś wykombinować. Bo po waszych wypowiedziach mam wrażenie, że nagle wielu z Was stawia Miami w jednej linii z Bucks, Jazz czy 76ers, a Spo nagle jest najgorszym trenerem. Otóż nie jest, jest całkiem niezły i stać go na znalezienie odpowiedzi, rozwiązania na tą rozwałkę, którą Spurs zrobili dwukrotnie w Miami. Wszystko może się zdarzyć, może będzie 3 rozwałka i koniec serii, a może Miami przypomni sobie, ze jednak potrafi grać w kosza całkiem nieźle – bo jeszcze nikt tego mistrzostwa nie wygrał i pierścieni nie założył.
    Nie skreślajcie Miami :-)

    1. I ludzie mają rację,a wiesz czemu?
      Bo miały być emocje,wyrównane boje oraz popisy gwiazd. Tymczasem mamy jednostronne widowisko i trenera Spo nic nie zmieniającego. Heat wyglądają jak emeryci nasyceni sukcesami. Dla mnie to też efekt słabego Wschodu. Spo miał coś wymyślić na mecz 4. I zasypał.

    2. W jednej linii z Bucks to przesada, ale na Zachodzie to lepsi by byli chyba tylko od Mavs.

  7. -widać słabość wschodu -w tym sezonie dobrze grało tam ostatecznie tylko Miami, a jak dotąd nie są w stanie sprostać mistrzowi zachodu;
    Miami na wschodzie przez ostatnie cztery sezony było bezsprzecznie nr 1, z drużynami z zachodu nie szło im jednak już tak dobrze (przegrana z Dallas, wyrównana walka z SAS przed rokiem, i bycie wyraźnie słabszym jak do tej pory w tym- jedynie z młodymi z OKT w 2012 r. wygrali pewnie).
    Pytanie co by ugrali gdyby od pierwszej rundy mieli dobrych przeciwników, tak jak to jest na zachodzie. Czy ktoś nie sprawdziłby ich wcześniej i nie posłał na ryby już dawno?

    -dla Miami jednak to nadal wyzwanie, tak naprawdę o wiele większe niż do tej pory, to zmierzenie się z legendą, zrobienia czegoś niedokonanego przez nikogo w historii, to może być wielka mobilizacja, tylko czy Miami jeszcze wierzy i czy są w stanie grać lepiej, zatrzymać SAS?

    -Myślę, że Miami powinni uruchomić Bosha, dać mu bardzo dużo rzutów i liczyć że będzie trafiał, a przez to zrobi więcej miejsca dla Wade do wjazdów pod kosz a dla graczy zadaniowych do rzutów z dystansu.
    James będzie grał swoje, być może nawet bardzo dobrze, ale najważniejsze dla SAS, aby nawet gdy to się stanie, to aby było to hero ball, a nie uruchamianie drużyny

  8. Pisałem już wcześniej, że łatwa droga do finału i odpoczynek przed finałem nie będą atutem Heat. Spurs mieli ciężką drogę, wygrywali trudne serie, zahartowali się i teraz widać tego efekty. Są w gazie, a w Miami widocznie wszyscy myśleli, że po łatwym pokonaniu Pacers później będzie równie przyjemnie i bezboleśnie. Jednak SAS to nie ten sam rozmiar kapelusza. I w sumie to dobrze. Postawiłem na 4-2 dla Spurs ale nie będę się gniewał na 4-1:)

  9. Wygrywa inteligencja i doświadczenie.

    Gdyby Miami grało na zachodzie to ani razu nie byliby w finalach.

  10. Chcialbym, zeby Wschod sie odrodzil. Van Gundy przywrocil D-Troit, Fish & Jax posprzatali stajnie NYK, Brooklyn zostal madrze budowany zamiast „na teraz”, Mark Jackson? ujarzmil temperamenty utalentowanych Cavs, Bulls zrozumieli, ze trzeba czegos wiecej by zostac contenderem, Indiana miala zadziornosc Reggiego, Celtics przeszli skuteczna przebudowe, Hornets wrocili do czasow LJ i Zo, Phila ewoluwala majac wiele prospectow, Washington zrobil kolejny krok w budowaniu juz teraz dobrej druzyny, Magic spili smietanke z inwestycji w mlodych graczy jak w latach90 a nawet Bucks, majac szanse z dwojka draftu, moze znowu namieszaja jak za Czasow Raya i Big Doga. Spojrzcie ile jest druzyn, ktore moga wejsc na next level i sprawic, ze na Wschodzie znowu wroca emocje. Czuje, ze za 2-3 lata moze zmienic sie uklad sil w tej konferencji

    1. Zapomnialem o Raptors, czyli pole do popisu dla Ujiriego :)

    2. Zapomniałeś o Atlancie. Były czasy, że Mookie Blaylock i Steve Smith mocno mieszali na Wschodzie. Pozdrawiam

    3. w zasadzie słabość wschodu ciągnie się od końca epoki Bulls Jordana, raz jest bardzo widoczna – jak teraz, raz trochę mniej, ale dysproporcja niestety nie znika

Comments are closed.