„What a game” wersja 2.0, wielkie Game 7 w Los Angeles

clippers-warriorsWczoraj było świetnie, fantastycznie i mecz Portland – Houston porwał wszystkich kibiców NBA na świecie. A dzisiaj… dzisiaj było chyba jeszcze lepiej. Warriors przyjechali do Los Angeles i podjęli Clippers w walce o awans do drugiej rundy. I tak jak pierwsze dwa mecze nr 7 obyły się bez większych historii i bez crunch-time, tak tutaj dostaliśmy zarówno jedno, jak i drugie. Poziom emocji w drugiej połowie stał na niesamowicie wysokim poziomie, były wielkie rzuty, pojedynek gwiazd i prawdziwy klasyk na parkiecie Staples Center. Clippers zwyciężyli 126-121 i zagrają z Oklahomą City Thunder w drugiej rundzie.

Obejrzeliśmy świetne spotkanie, w którym Clippers zrobili solidny comeback w drugiej połowie, a DeAndre Jordan zagrał fenomenalne minuty po przerwie. On, Griffin i Paul trafiali bardzo ważne rzuty, Doc Rivers cieszył się jakby wygrał mistrzostwo, ale to już po prostu było takie spotkanie – w którym nikt nie wiedział kto wygra, w żadnym momencie meczu. Stąd też wielka ulga, która przyszła po meczu i ogromne emocje, które towarzyszyły temu pojedynkowi.

Chris Paul mimo tego, że dalej gra z kontuzją ścięgna udowego, rozegrał świetne spotkanie. Jak zwykle – dobra obrona, ale dzisiaj CP3 był również widoczny w ataku i zagrał jak na lidera przystało. Mecz skończył z 22 punktami, 14 asystami i 4 przechwytami. Jak dla mnie to nie było lepszego gracza w tym spotkaniu.

DeAndre Jordan jak zwykle zdominował tablicę, na przestrzeni serii zbierał 15.1 piłek na mecz, dzisiaj zebrał ich 18. Do tego dorzucił 15 punktów i 3 bloki. Fantastyczna seria DeAndre, ale z Thunder już tak lekko nie będzie. Gwiazda Jordana najjaśniej świeciła w drugiej połowie, kiedy ten zdobył 11 punktów i zebrał 12 piłek oraz kompletnie zdominował rywali pod koszami. Łatwość z jaką Clippers dogrywali mu piłki na alley-oop i pewność z jaką center gospodarzy je wykańczał (Jordan miał 6/6 z gry w tym spotkaniu) musiała strasznie frustrować fanów Warriors.

Blake Griffin znowu stał się zagrożeniem, nie był podwajany tak często jak w Game 6 i przez to zrobił swoje. 24 punkty powstały jednak nie tylko z izolacji, ale w wielkiej mierze z pick’n’rolli i kontr. Blake po prostu wrócił do swojej gry. Griffin zagrał przyzwoity mecz w obronie, który okrasił 3 przechwytami i 3 blokami. Wielokrotnie asystował też DeAndre Jordanowi, rzucając mu alley-oopa, mecz skończył z 6 asystami. Jedyne do czego można się przyczepić w grze Blake’a dzisiaj to jedyne 5 zbiórek.

X-faktor – J.J. Redick. Clippers byli z nim +18 na parkiecie, a gdy Redick już się rozkręcił to trafiał bardzo ważne rzuty i był kluczową postacią gospodarzy w ich wszystkich runach w tym spotkaniu. Redick skończył mecz z 20 punktami i skutecznością 3/8 zza łuku oraz 7/13 z gry. Warto też wyróżnić Jamala Crawforda, który zdobył 22 punkty i również trafiał ważne rzuty oraz prowadził serie punktowe gospodarzy.

W barwach Warriors najlepiej zagrał Stephen Curry, który zdobył 33 punkty, rozdał 9 asyst i przechwycił 3 piłki. Curry trafił 16/16 z linii, często dostawał się na nią przez niefrasobliwość obrony Clippers, która faulowała go przy rzutach za trzy (aczkolwiek niektóre faule były mocno dyskusyjne).

Na wielki plus zasługuje też Draymond Green. Grał bardzo dobrze w defensywie i na tablicach przeciwko Griffinowi, świetnie rozciągał obronę w small-ballu, zdobył 24 punkty, zebrał 7 piłek, miał 2 przechwyty, 3 asysty  trafił 5/8 za trzy. Bardzo dobry mecz tego zawodnika i teraz Warriors będą mieli problem jak ustawić rotację i pierwszą piątkę w kolejnych sezonach. Small-ball Warriors jest zbyt dobry, żeby grać nim małe minuty, ale Lee i Bogut również potrzebują dużo czasu gry. Jest to spory dylemat dla GM’a Boba Myersa i zapewne nowego trenera Warriors, ale to już temat na odrębną dyskusję.

Dobre mecze zagrali też Andre Iguodala (14 punktów, 7 zbiórek), David Lee (13 punktów, 13 zbiórek), Jordan Crawford (12 punktów w 12 minut) i Marreese Speights (10 punktów w 10 minut). Występu do udanych nie zaliczy Klay Thompson, bo znowu mu nie siedziało. Nie uciekał po zasłonach, ani nie grał izolacji w post up (zamiast tego kilka takich posiadań dostał Iguodala). Dobra robota defensywy Clippers na drugim z Splash Brothers.

Doc Rivers od początku narzucił swoim graczom agresywną obronę. Clippers przerywali podania, grali agresywnie na piłce i szli po tym w kontrach, zanotowali 14 przechwytów, wymusili 18 strat i zdobyli 21 fastbreak points. Byli też w stanie zdominować pomalowane po raz pierwszy w tej serii i wygrali tam walkę 62-38. To były dwa klucze do wygranej Clippers w tym spotkaniu.

Przebieg spotkania

Warriors stwierdzili, że nie ma co się cackać i od razu narzucili swoje tempo. Często zdarzało im się gubić piłki przez agresywną obronę rywali, ale gdy już udawało im się oddać rzut, to zazwyczaj była to dobra, celna próba. Klay Thompson bawił się w rozgrywającego, a Steph Curry więcej grał bez piłki. Dubs cierpieli przez swoje straty, bo popełnili ich, aż 7. Clippers zamienili to 6  i też dzięki temu nie dali Warriors odjechać.

Druga kwarta mijała pod znakiem gonienia wyniku przez Clippers, ale za każdym razem Warriors w porę im uciekali. Swoje serię punktowe mieli Iguodala, Speights czy Jamal Crawford. Dubs mieli problemy z trafieniem z gry przez pierwsze 5 minut tej kwarty, ale w sukurs przyszedł im Iggy, który trafił dwie trójki i hak. Potem swoje punkty zdobywał Speights, a z drugiej strony cały czas atak ciągnął niesamowity Jamal Crawford.

Jednak w samej końcówce tej kwarty ich wyczyny trochę przyćmił Steph Curry, który najpierw trafił niesamowitą trójkę z faulem…

… a po chwili trafił z połowy. Tylko, że trafienie się nie liczyło, bo Curry miał piłkę w rękach, gdy wybrzmiewała syrena. Dzięki jemu i Speightsowi udało się zrobić serię 8-1, a Wojownicy prowadzili 64-56 po połowie.

Clippers już po wyjściu w szatni zaczęli budować swój comeback, jednak Warriors w pierwszej chwili dobrze go odparli. Od stanu 70-63 na 9:14 przed końcem trzeciej kwarty gospodarze zaczęli grać na wyższym poziomie od swoich rywali, zamieniali wszystkie posiadania w ofensywie na punkty i sami świetnie zatrzymywali przeciwników.

Run 12-2 rozpoczął Blake Griffin, po chwili szybkie 4 punkty dołożył Paul. Kolejne trafienia zanotowali Barnes, Redick i znowu Barnes. Tymczasem Warriors próbowali rzucać z półdystansu i dystansu, ale nie trafiali i nie znajdowali dobrych pozycji. A zza linii bocznej Mark Jackson stał i przyglądał się temu jak jego drużyna roztrwania prowadzenie, timeout wziął dopiero, gdy Clippers już byli +3.

Na szczęście po przerwie na żądanie Warriors szybko wyrównali, tylko po to żeby dać sobie wbić kolejną serię, tym razem 10-2. Potem jeszcze szybkim 5-0 udało się zbić stratę do jednego posiadania różnicy. Stan 84-87 gwarantował nam wielkie emocje w czwartej kwarcie i one faktycznie miały miejsce.

Zaczęło się od szalejącego Crawforda. Tylko nie Jamala, a Jordana. Gracz Warriors miał swój moment na początku ostatnich 12 minut. Trafiane kolejne rzuty i niesamowita dobitka dały Warriors powrót na prowadzenie +3. Ale po chwili Mark Jackson go zdjął, gdy ten wciąż miał swoje momentum. Po co? Dlaczego? Tego nie wie nikt. Kolejna błędna decyzja trenera Warriors.

Clippers odpowiedzieli swoim 7-0, z trafieniami Crawforda (2 razy za 1 punkt), Barnesa i Griffina. Curry znowu sprawił, że było jedno posiadanie różnicy, ale wtedy dwa bardzo ważne rzuty trafił Chris Paul, w tym raz za trzy.

Kilka sekund przerwy i zaczynamy kolejną serię punktową, momentami na prawdę ciężko ogarnąć co się dzieje, ale ja i wielu innych fanów żyło tym meczem, bo trzeba było nim żyć. Run 11-3 wyprowadził Warriors na prowadzenie, a trójkę, która je zabrała Clippersom, trafił Andre Iguodala.

I wtedy zaczęło się szaleństwo wysokich Clippers. DeAndre Jordan najpierw skończył alley-oopem podanie Chrisa Paula, prowadzenie odzyskane. Po chwili przejmuje je spowrotem Curry, ale znowu odbiera je Griffin, który zdobywa 4 punkty i kończy świetną sekwencję Clippers.

Kolejna akcja Clippers, Jordan znowu daje z góry, tym razem po ofensywnej zbiórce! Steph Curry staje na linii w kolejnej akcji, oczywiście oba trafione, różnica ponownie wynosi jedno posiadanie. I wtedy Blake Griffin mógł zabić szanse Warriors, ale nie dopełnił dzieła po fantastycznym and-one ze swojej strony. Blake spudłował rzut wolny, ale Clippers byli +5 i o to chodziło.

Warriors grali dalej, Draymond Green dostał swoją szansę na linii, ale nie wytrzymał presji i trafił tylko 1/2. Kolejne słowo należało do Clippers i J.J.’a Redicka. Redick trafił wielki rzut z półdystansu i przywrócił swoją ekipę na +6! Potem jeszcze raz zrobiła się nerwówka po błędnej decyzji sędziów, którzy odgwizdali faul Paula przy rzucie za trzy Curry’ego. Steph trafił wszystkie osobiste, ale w kolejnym posiadaniu Warrior już zaprzepaścili niemal wszystkie szanse, kiedy zostawili samego DeAndre Jordana pod koszem. Ten dostał podanie od Griffina i nie mógł nie skończyć tej piłki wsadem.

Do Warriors szczęście uśmiechnęło się jeszcze raz, gdy trójka Greena w jakiś sposób wpadła po milionie odbić od obręczy. Było jednak już za mało czasu na cokolwiek, a mecz zamroził J.J. Redick, wyprowadzając Clippers na czteropunktowe prowadzenie. Doc Rivers szalał przy linii bocznej, ciesząc się jakby zdobył właśnie tytuł. Na razie zrobił pierwszy krok ku temu celowi. Z Oklahomą nie będzie lekko, ale na pewno będzie to bardzo dobra seria i Clippers wcale nie są bez szans. Pierwszy mecz tej serii w poniedziałek, o 3:30.

Komentarze do wpisu: “„What a game” wersja 2.0, wielkie Game 7 w Los Angeles

  1. Łukasz. Bardzo dziękuję za ten materiał.
    W tej serii spotkały się dwie drużyny którym kibicuję, więc to trochę trudna dla mnie seria. Obstawiałem, że bez Australijczyka szanse Wojowników na zwycięstwo zmalały, bo Clippers mieli ewidentną przewagę w pomalowanym i ogólnie dłuższą ławkę. Niemniej to spotkanie dwóch ciekawych i rozwojowych drużyn. Dwóch drużyn, w których skład jest dość wyrównany i szeroki, a ofensywa bardzo efektowna.
    Dwóch wspaniałych liderów swoich drużyn na pozycji nr 1. CP3 to prawdziwy generał, kreujący grę swojego zespołu nawet gdy zmaga się z kontuzją. A Curry? Ten chłopak wszystkim zamyka gęby, że niby jest soft. Żeby jeszcze tylko ciut lepiej bronił…. Szkoda, że dla niego ten sezon właśnie się skończył.

    Liczę, że Wojownicy pozyskają jakiegoś wartościowego gracza do strefy podkoszowej, a za rok będą mocniejsi i bardziej ograni.

Comments are closed.