Blazers zrobili prawie-comeback, ale przegrali w Miami

[45-26] Portland Trail Blazers 91 – 93 Miami Heat [48-21]

W Miami zmierzyły się dwie drużyny, które w ostatnim czasie nie radzą sobie tak jak powinny. Bilans 4-6 w ostatnich 10 spotkaniach to zarówno zawód dla aktualnych mistrzów, jak i dla świetnych we wczesnej fazie sezonu Trail Blazers. Dzisiaj obie ekipy miały sobie okazję powetować ostatnie niepowodzenia i zrobili to Heat. Wydawało się, że zrobią to w pewny sposób, ale stracili trochę swojego animuszu w czwartej kwarcie i Blazers prawie zrobili comeback i byli blisko wygranej.

Dwyane Wade w kolejnym meczu odpoczywał, jego miejsce w pierwszej piątce zajął Toney Douglas. W wyjściowym składzie pojawił się też Greg Oden i zrobił co do niego należało w pojedynku ze swoją poprzednią drużyną. W szeregach Blazers 6 mecz z rzędu zabrakło LaMarcusa Aldridge’a.

 

Mimo tego, że mecz był pełen highlightsów, a Damian Lillard i LeBron James urządzili sobie mały konkurs wsadów w pierwszej połowie, poziom nie zachwycał. Brakowało intensywności w grze i przede wszystkim skuteczności obu zespołów. Trail Blazers rzucali 37.8% z gry, a Heat 44%. Goście strasznie też forsowali grę na dystansie i 39 z ich 74 rzutów z gry było trójkami. Trafili tylko 11/39 (28.2%).

Heat patrzyli w stronę pomalowanego i zniszczyli w tym aspekcie gry Blazers 52-26. Wielką rolę w takiej obronie pomalowanego mieli Oden i rozgrywający bardzo dobre spotkanie Chris Andersen. Birdman uzbierał double-double na poziomie 13 punktów i 11 zbiórek w 23 minuty gry. Do tego dołożył 2 bloki. Chris Bosh również dołożył swoją cegiełkę w obronie pod koszem i skończył mecz z 15 punktami, 8 zbiórkami i kluczowym blokiem.

Ogólnie obrona Heat zaprezentowała się bardzo dobrze w tym spotkaniu. Zatrzymanie Blazers na 37.8% z gry i 26 punktach z pomalowanego to jedno, ale Żary wymuszały straty, często przerywając podania czy wybijając piłkę w koźle. 15 strat Blazers to może nie jest imponujący wynik, ale 14 przechwytów Heat już tak. Królowali w tym przede wszystkim James, Bosh (obaj po 4 przechwyty) i Chalmers (3). Straty nie powstawały przez niedokładne podania czy „wkozłowanie” sobie piłki w nogi, tylko przez dobrą obronę Heat.

Defensywa gospodarzy stłamsiła też Damiana Lillarda, który miał 3/15 z gry i 1/8 za trzy. Dobrą robotę wykonali Cole z Chalmersem, a bardzo pomogli też wysocy, na czele z Andersenem i Boshem. Gdyby nie częste dostawanie się na linie, Lillard skończyłby ten mecz z fatalnymi cyferkami. A tak, trafił 12/14 za 1pkt i zdobył 19 punktów – najwięcej z drużyny. Do tego dołożył 4 zbiórki i 6 asyst, mając tylko 1 stratę. Przynajmniej rozgrywanie piłki nie szło mu dzisiaj źle. Ale Blazers i tak byli z nim -12 na parkiecie.

Liderem Heat oczywiście był LeBron James i zagrał on bardzo dobre spotkanie, notując 32 punkty, 6 zbiórek, 5 asyst, 4 przechwyty, ale też 5 strat. Trafił też decydujący dla tego spotkania rzut. James bezlitośnie wchodził w pomalowane, trafiał rzuty na kontakcie i spod samego kosza miał skuteczność 10/12. Ale to był kolejny mecz, w którym nie siedział mu rzut, trafił tylko 2/8 z półdystansu i 0/1 za trzy.

Mecz zrobił się bardzo ciekawy w czwartej kwarcie. Heat wchodzili w tą część spotkania z 11-punktową przewagą i po chwili zrobili z tego 17 punktów różnicy. Blazers się nie poddali i zrobili serię 9-0. Konkretniej zrobili to dwaj rezerwowi – Mo Williams i Thomas Robinson. Ale odpowiedzieli im Cole z Andersenem i Heat byli +12 na 5:26 przed końcem.

Wtedy Blazers powodzenie mogło przynieść forsowanie gry dystansowej. Blazers trafili 3 kolejne trójki, Lillard dołożył swoje osobiste i było tylko 5 punktów różnicy. Za chwilę Batum trafił za trzy, a po osobistych Williamsa zrobił się remis po 91, na 30 sekund przed końcem. LeBronowi znowu nie szła końcówka i popełnił on dwie straty, które pozwoliły Blazers na wyrównanie tego spotkania.

Na szczęście James obudził się we właściwym momencie i w kolejnej akcji pewnie wszedł na kosz i trafił zwycięski lay-up. Blazers mieli jeszcze swoją szansę, piłka powędrowała do Damiana Lillarda. Ten wszedł na kosz, ale został zablokowany przez udanie świętującego 30-te urodziny Bosha!

Blazers popełnili kilka błędów w końcówce i też dlatego przegrali. Po pierwsze – nie wiem czy strefa to był dobry pomysł na zatrzymanie ostatniej akcji. Niby LeBron i tak, i tak by wjechał w pomalowane, a strefą wykluczyli mu opcję podania na obwód, ale jednak Batum mógł mu bardziej uprzykrzyć życie przy tym lay-upie. Po drugie – Blazers mieli 2 time-outy i mogli je wykorzystać, żeby rozrysować ostatnią akcję. Oddawanie piłki w ręce Lillarda, przy jego słabiutkim rzutowo meczu, to nie był dobry pomysł.

Dla Heat było to bardzo ważne zwycięstwo. Wraz z porażką Pacers, o której pisał dla was Dawid (klik!), Heat mają już tylko 2 mecze straty do pierwszej Indiany, a bezpośredni mecz między tymi drużynami już w tą środę! Przed Miami to wielka szansa, żeby w końcu zbliżyć się do ich największych rywali.