Starcie tytanów pod koszem – Blazers wygrywają w Moda Center

portland trail blazersRywalizacja Houston Rockets i Portland Trail Blazers zapowiadała się na najciekawsze spotkanie dzisiejszej nocy i Ci kibice, którzy zdecydowali się śledzić właśnie mecz w Moda Center z pewnością nie żałują. Najwięcej emocji wywołał pojedynek Dwighta Howarda z LaMarcusem Aldridge’m, z którego to zwycięsko wyszedł gracz gospodarzy, a jego drużyna pokonała ekipę z Teksasu 111:104.

Rockets przystąpili do meczu bez Kevina McHale’a, którego na ławce zastąpił Kelvin Sampson. Absencja pierwszego trenera spowodowana była kolejnym bardzo smutnym wydarzeniem w jego życiu, a mianowicie śmiercią matki. (13 miesięcy temu zmarła jego córka)  Do składu Rakiet powrócił natomiast Jeremy Lin, który opuścił kilka ostatnich spotkań z powodu urazu kolana. Nie udało się lekarzom z Teksasu jeszcze przywrócić do zdrowia Omer Asika, a szkoda, bo patrząc na przebieg meczu jego umiejętności w walce podkoszowej bardzo by się przydały Rakietom.

Obie drużyny bardzo dobrze rozpoczęły spotkanie. Pierwsza kwarta w wykonaniu Rockets to nastawienie na opcję James’a Hardena w ataku ( a więc bez zbytnich udziwnień), a ten swoimi lay’up’ami systematycznie powiększał konto punktowe gości. W ekipie ze stanu Oregon na starcie meczu w ofensywie wyróżniał się Wesley Matthews natomiast na desce górował LaMarcus Aldridge’e, który po pierwszych dwunastu minutach miał na swym koncie już 9 zebranych piłek. Ciężko wskazać czyjąkolwiek przewagę w tym okresie spotkania, gra toczyła się w systemie kosz za kosz i wynik oscylował w granicach remisu. Warto jednak zaznaczyć jeden fakt z boiska – gra głównie opierała się na grze w strefie podkoszowej. Nawet gracze obwodowi większość punktów zdobywali po wejściach pod kosz, a jedyne punkty z dystansu to trójka Francisco Garcii oraz rzut zza łuku Nicolasa Batuma. Nie mniej jednak żadna ze stron nie uzyskała większej przewagi i pierwsza odsłona zakończyła się wynikiem 21:20 dla Portland.

W dalszej części gry Harden jakby ustępował miejsca w ofensywie Dwightowi Howardowi, który kolejnym akcjami pokazywał, że nie zapomniał jak lideruje się drużynie w zakresie zdobyczy punktowej. Tendencja przesuwania gry pod kosz wcale nie przeszkodziła DH12 w skutecznej grze w polu trzech sekund. O ile po pierwszej kwarcie środkowy Rakiet rzucił 3 pkt tak po pierwszej połowie mógł się już pochwalić double double, na które złożyło się 11 pkt oraz 10 zbiórek.  Jednak dobra gra Howarda wcale nie oznaczała zdobycia przewagi przez Houstończyków. W obozie rywali znakomicie zaczął funkcjonować duet podkoszowych LaMarcus Aldridge i Robin Lopez. Dwójka ta zdobyła 11 z 22 pkt całego zespołu Smug w drugiej ćwiartce, ale jednocześnie skutecznie stawiała czoła w walce na tablicach z Howardem. Zresztą w tym aspekcie niesamowicie wyróżniał się Aldridge, który pierw stłamsił Terrence Jones’a, a potem nie dawał zbyt wiele do powiedzenie w kwestii zbiórek Garcii. W ekipie Rockets zawodziła gra na obwodzie, a kolejne niecelne rzutu wspomnianego Dominikańczyka czy też Chandlera Parsona lub Patricka Beverly’ego nie trafiały do kosza i padały łupem podkoszowych Blazers. Zresztą gracze gospodarzy wcale w tym względzie lepsi nie byli i w drugich dwunastu minutach żadnej celnej trójki nie oglądaliśmy. Była to jasna wskazówka dla obu trenerów: kto zdominuje strefę podkoszową wygra dzisiejszy mecz.

Po przerwie Rockets postanowili jednak przełamać swoją niemoc strzelecką za trzy i rozpoczęli od rzutu za 3 pkt Parsonsa. Terry Stotts postanowił jednak nie zmieniać punktu ciężkości swej ofensywy i nadal prym w zdobywaniu punktów wiedli tutaj Lopez z Aldridgem. Za sprawą też dwójki pierwszy raz w tym spotkaniu mieliśmy do czynienia z uzyskaniem większej przewagi przez jedną ze stron, a mianowicie przez gospodarzy. Seria nieudanych wejść pod kosz graczy przyjezdnych, trójka Wesleya Matthews’a i następnie ponownie punkty Aldridge’a… Tak o to dystans dzielący obie ekipy powiększył się do 9 pkt (56:47).  Następnie Rakiety próbowały zmniejszyć przewagę gospodarzy, ale kolejne zrywy powodowały nierówną grę i w efekcie Portland utrzymywało prowadzenie na takim samym poziomie. Dopiero ostatnie trzy minuty tej kwarty przyniosły wymierne efekty Houstończykom. Za sprawą znakomitej gry Dwighta Howarda, który w tym czasie zdobył 6 pkt, a także dzięki bardzo ważnej trójce Hardena Rakiety doprowadziły do remisu na koniec tej odsłony  ( a wcześniej nawet chwile prowadziły jednym punktem).

Zapewne wielu się z Was zastanawia czemu Stotts nie stosował taktyki Hack-a-Howard skoro gra toczyła się głównie w obrębie kosza. Odpowiedź jest jednak bardzo prosta – otóż Dwight bardzo skutecznie wykonywał dziś rzuty osobiste, a po drugie na prawdę ciężko było zniwelować Lopezowi różnicę fizyczną dzielącą obu graczy.

Czwarta kwarta to znakomite otwarcie Blazers, którzy zaliczyli run 10-0 i ponownie objęli wyraźne prowadzenie. Podopieczni Sampsona próbowali ponownie szybko zniwelować przewagę, ale kończyło sie to nerwową grą z ich strony, niecelnymi rzutami i kolejnymi zbiórkami Aldridge’a, który stał się w tym momencie niemal monopolistą na bezpańskie piłki pod oboma koszami. Był tylko jeden człowiek, który mógł mu się przeciwstawić w tym meczu, a był nim oczywiście Howard.

Rockets pierwszy sygnał o ostatecznym natarciu dali trójką Chandera Parsonsa. Potem jednak ponownie uczynili z Howarda swoją pierwszą opcję w ataku kreując mu dogodne pozycje, a także starając się izolować go, aby grał sam na sam z kryjącym go defensorem Trail Blazers. Niby to wszystko się sprawdzało, Howard zdobywał punkty, a przewaga gospodarzy topniała do momentu, kiedy to sprawy w swe ręce wziął … James Harden. Jego kolejne niecelne rzuty i straty, a także chybione rzuty Terrence’a Jones’a spowodowały, że Portland ponownie odskoczyło. Skutecznie punktował Aldridge, który nie miał problemów z ogrywaniem Jones’a. Doskonale w strefę podkoszową wbijał się Wesley Matthews i tak o to gracze Stottsa spokojnie dowieźli wynik do końca wygrywając ostatecznie 111-104.

Mecz ten można określić mianem starcia tytanów z perspektywy tego co wyczyniali LaMarcus Aldridge i Dwight Howard. Zawodnik z Portland zaliczył kosmiczną liczbę 25 zbiórek i dodał do tego 31 pkt, będąc najlepszym graczem swej drużyny w obu tych kategoriach. Howard natomiast, który rozegrał dziś najlepszy mecz w barwach Rockets zdobył 32 punkty i zebrał 17 piłek. Do tego dodał jeszcze trzy bloki i skuteczność 4-6 z linii rzutów osobistych.

Kluczowa do zdominowania strefy podkoszowej okazała się postać Robina Lopeza. Może i sobie nie radził on zbyt dobrze  w powstrzymywaniu świetnie dysponowanego tego dnia Howarda, ale dawał znakomite wsparcie w ataku oraz w walce na tablicach. Znakomicie współpracował z LaMarcusem. Lopez był autorem 16 pkt i 10 zbiórek.

Jak ważna w starciach tych drużyn jest gra w strefie podkoszowej niech świadczy fakt, że kiedy oba te zespoły spotkały się 5 listopada (Rockets wygrali 116:101) wówczas duet Asik-Howard górował w tym aspekcie nad wspomnianą już wielokrotnie dwójka Lopez, Aldridge. Dziś gracze Blazers najwyraźniej wyciągnęli wnioski z tamtego meczy, a jednocześnie  Rockets pierwszy raz chyba zabolał brak zrozumienia na linii Asik-Howard, a także kontuzji tego pierwszego, bo być może Sampson pozwoliłby im pograć wspólnie więcej.

HOUSTON ROCKETS (15-8) – PORTLAND TRAIL BLAZERS (19-4) 104-111

(20-21, 24-22, 32-33, 28-35)

D. Howard 32 pkt, J. Harden 25 pkt, Ch. Parsons 14 pkt – L. Aldridge 31 pkt, W. Matthews 18 pkt, R. Lopez 16 pkt   

Komentarze do wpisu: “Starcie tytanów pod koszem – Blazers wygrywają w Moda Center

  1. Aldridge pokazał klasę i że zasluguje by byc w gronie kandydatów do MVP tego sezonu oraz w 1 piątce All star game

  2. Mecz pokazał, że Howardowi potrzebne jest wsparcie pod koszem. Nie wiem czy Houston dobrze zrobi oddając Asika. Myślę, że gdyby Turek był zdolny do gry to Portland by przegrało. Uwzględniając niepewne zdrowie Howarda grubo bym sie zastanowił na miejscu Moreya czy nie poczekać z handlowaniem Asikiem do lata. W Play Offach przyda się dobry Center a poza tym za ten rok dostanie o ile wiem tylko 5 mln zielonych.

    1. Wszystko fajnie, tylko wszystko wskazuje na to, że on odmówił gry dla nich.

  3. wydaje mi się, że poprosił o transfer, a że ma kontrakt, to sobie może odmawiać gry… oczywiście wiadomo – z niewilonika nie ma pracownika – dlatego będzie transfer – ale najlepiej jakby HOU pomyslało o ściągnieciu kogos pod kosz jednak a nie „strech four”.

    1. Ostatnie doniesienia mówią, że do HOU trafi Varejao lub Hawes – ew trójstronna wymiana pomiędzy Phila, Cavs i Rox… sprawa w toku… Asik jako wsparcie Bynuma (z deszczu pod rynnę lub w S5 Sixers). Chociaż to plotki jak na razie…

Comments are closed.