Bulls zaskakująco łatwo zamrozili Żar. Bycza dominacja w strefie podkoszowej

Gospodarze bez Derricka Rose’a i Jimmy’ego Butlera, goście natomiast bez Dwayne’a Wade’a oraz Chrisa Andersena. Mimo tych braków kibice w United Center nie mogli narzekać na poziom widowiska, bowiem ich pupile sprawili im mikołajkową niespodziankę. Mimo jednostronnego widowiska, z dużą korzyścią dla gospodarzy, Bulls zmusili swoich rywali do najgorszego meczu w wykonaniu Mistrzów w obecnych rozgrywkach. Z kolei podopieczni Toma Thibodeau zamrozili Żar, nie zostawiając drużynie z Florydy nadziei podczas 48 minut, na sukces..

Miejscowi od pierwszej kwarty dominowali na parkiecie United Center, korzystając z nawiązką ze swoich podkoszowych możliwości. W ciągu 48 minut boju goście wygrali tylko jedną kwartę, ostatnią (24:22). Przez pierwsze 36 minut, Bulls wydawali się poza zasięgiem aktualnych Mistrzów NBA a dyspozycja Carlosa Boozera, Joakima Noaha i Taja Gibsona nie pozostawiała wątpliwości, który team jest lepszy.

Zanim jeszcze zaczęło się całe widowisko, fani zebrani w chicagowskiej mecce basketu uhonorowali chwilą ciszy pamięć po zmarłym Nelsonie Mandeli (95-letniemu przywódcy z RPA).

Chicago rozpędziło się na dobre w końcowych fragmentach pierwszej odsłony. Dwa trafienia Boozera oraz trójka Tony’ego Snella, pozwoliły Bulls odskoczyć do stanu 24-15. Po chwili z półdystansu trafił Michael Beasley (druga opcja w ataku Heat) oraz akcją 2+1 popisał się LeBron James. Na nieszczęście dla faworytów całej ligi slam dunk Taja Gibsona oraz trójka Luola Denga pozwoliły miejscowym utrzymać 9-punktową zaliczkę (29:20). Trzeba też pochwalić za dobre fragmenty gry Kirka Hinricha , który trafiał swoje rzuty i grał nadwyraz pewnie (trafiał z dystansu lub z bliższej odległości, po koźle).

W drugich sześciu minutach Bulls poszli za ciosem dzięki postawie duetu Deng-Gibson oraz swojej aktywnej defensywie nie tylko na dystansie ale głównie pod koszem bronionym. Słabsza postawa rezerwowych Heat (Roger Mason i Rashard Lewis nie gwarantowali solidnej obrony) też miała duży wpływ na dalsze losy potyczki. Taj Gibson świetnie czuł się w pomalowanym, a jego trzy kolejne trafienia pozwalały budować przewagę Chicago (jedna akcja nawet 2+1). Ponadto celowniki wyregulowali Deng i Dunleavy, a Bulls w całym meczu zanotowali najwyższą skuteczność w całym dotychczasowym sezonie, zza łuku – 10/19 (52%). Piętnasto-punktowa przewaga (43:28) wyraźnie podcięła skrzydła Żaru i zmusiła Erika Spoelstrę do przerwy na żądanie.

Tom Thibodeau nie zamierzał jednak spoczywać na laurach i przy świetnie dysponowanym Gibsonie, posłał na parkiet swojego punktowego lidera – Boozera. Carlos zaraz po wejściu popisał się kolejnymi skutecznymi zagraniami i przed przerwą miał już na koncie 19 oczek. To po jego jumperze Bulls zaliczyli 20-punktową przewagę (53:33), którą w końcówce nieco stopił LeBron James (8 oczek w serii i m.in. trójka czy ‘and one’).

Bulls byli agresywni na atakowanej tablicy, zdobywali punkty z ponowień, a ponadto gdy nie trafiali drugiej szansy to potrafili po raz trzeci jeszcze wyłuskać piłkę..To niedobrze świadczyło o defensywie Mistrzów, momentami i wyraźnie wyglądających na zagubionych.

Obrona Heat, w wykonaniu sporej części rezerwowych graczy Erika Spoelstry, przypominała sito z wielkimi dziurami. Nieskuteczne podwojenia lub spóźnienia przy stojących na otwartych pozycjach skrzydłowych (Snella, Denga, Dunleavy’ego) dawały kolejne punkty miejscowym. Nawet jak już zdążyli do swoich vis-a-vie gracze Heat to po chwili Bulls szybko znajdywali dziurę, szybko dzieląc się piłką (zwłaszcza wysocy Gibson, Boozer oraz Noah). Gra hands-off (czyli piłka z ręki do ręki) funkcjonowała jak za najlepszych czasów Thibsa w Windy City.

Trzecia kwarta zakończyła tak naprawdę tę nierówną (niespodziewaną) walkę na korzyść 6-krotnych Mistrzów ligi. W ciągu niecałych 4 minut III kw. gospodarze uciekli na najwyższą w danym momencie – 22-puntktową – przewagę. Kirk Hinrich (celna trójka) , Joakim Noah i Carlos Boozer dalej grali swoje. Kolejne akcje Luola Denga wywindowały run do 25 punktów zaliczki Bulls. Heat praktycznie nie znajdywali odpowiedzi ani w obronie, ani w ataku, na będacych w transie graczy z Chicago. Małą nadzieję na skruszenie przewagi gospodarzy dał przyjezdnym Shane Battier, który popisał się dwoma z rzędu trafieniami zza łuku (55:76) . Miejscowych pobudził z powrotem Taj Gibson, a energizer Toma Thibodeau zadziałał jak za najlepszych swoich dni w Chicago, zdobywając 7 ostatnich oczek Bulls w trzeciej odsłonie (85:63).

Chicago Bulls, nie po raz pierwszy w historii ostatnich potyczek obu zespołów, obnażyli podkoszowe braki Mistrzów NBA. Gracze Thibsa zebrali 65% wszystkich piłek z tablic, co przełożyło się na wynik 49-27 (!!). Carlos Boozer zakończył mecz z 27pkt i 9zb, Taj Gibson dołożył 19pkt i 6zb, a Joakim Noah miał 17pkt i 15zb. Ponadto kolejny raz z najlepszej strony zaprezentował się będący w wysokiej dyspozycji podczas ostatnich gier Chicago, Luol Deng, autor 20pkt-5zb-5as (4/7 za trzy pkt).

Po stronie Miami Heat LeBron James zdobył 21pkt i 5zb (7/17 z gry) a 15pkt i 7zb dołożył Michael Beasley. Tuż po meczu Erik Spoeltra skwitował cały mecz słowami:

Musimy przyjąć tę porażkę i nie możemy jej zamieść pod dywan. Musimy zrozumieć co tak naprawdę się stało. Zrobili z nami co chcieli w strefie podkoszowej i wyraźnie pobili nas pod tablicami”.

Wynik: Chicago Bulls (8-9) – Miami Heat (14-5) 107:87 (29:20, 29:24, 27:19, 22:24)

Punkty dla Bulls: Boozer 27 (9zb), Deng 20, Gibson 19, Noah 17 (15zb)
Punkty dla Heat: James 21, Beasley 15, Cole 12.

P.S. Na koniec mała wiadomość dla fanów Chicago Bulls, Derrick Rose rozważa powrót na tegoroczne play offs.

Komentarze do wpisu: “Bulls zaskakująco łatwo zamrozili Żar. Bycza dominacja w strefie podkoszowej

  1. Kloc wyjątkowo słaby sezon jak na niego. Czyżby sie już powoli starzał? Gdyby nie te mięsnie została by przeciętność.

  2. A co się dzieje z Odenem? Niby zadebiutował z PRE a teraz nawet na ławce go nie ma.

  3. Nie oglądałem meczu. Był dla mnie o godzine za późno. Szkoda. Gdy wstałem przecierałem oczy ze zdumienia. Nie dość że byki wygrały to miały (jak piszesz) 52% zza łuku.
    Generalnie gdyby nie zbiórki to pomyślał bym że statystyki zostały przez pomyłkę zamienione.
    Serio to byki grały tak dobrze? Mięli dzień konia chyba.

    1. Wyglądali na bardzo zmotywowanych i głodnych wygranej, z gotowym planem gry. Walczyli w każdym fragmencie gry i wywierali sporą presję w obronie. Niemal jak naładowane króliki Duracella:-) Myślę, że ta wygrana doda im skrzydeł i nieco wyjdą przed szereg słabego poziomu Eastern Conference.

  4. To juz wole zeby Rose nie wracal w tym roku. I tak watpie czy Bulls by z nim zaszli dalej niz 2 runda PO.

    A wracajac do meczu to swietny popis Chicago. I nie ma tu wytlumaczenia ze nie bylo Wade`a czy Andersena bo jak ubytki w Chicago powinny byc bardziej odczuwalne (Rose i Butler), a tymczasem Miami ku mojemu zaskoczeniu i zadowoleniu nie istnialo w tym meczu :) jestem mile zaskoczony. Mecze z Pacers czy Heat w tym roku pokazaly ze jak byki graja zespolowo, skoncentrowani od samego poczatku to moga zniszczyc kazdego w tej lidze. Niestety w tym roku wiecej jest meczy bez fajerwerkow niz takich jak te dwa wspomniane wyzej.
    Brawo Bulls i oby tak dalej.

  5. Dwa pojedynki z ekipami mocnymi pod koszem i dwie wyrazne porazki. Nie odrobiono lekcji z zeszlego sezonu, ale tez nie ma co wyciągać zbyt daleko idących wnioskow z tych porażek. Heat to caly czas ekipa na play-off, gdzie nie ma odpuszczania i lekceważenia przeciwnika.

  6. Bez Rose widać zespół rzemieślników,który walczy o każda piłkę i bierze na siebie odpowiedzialność za swoją pozycje.Wczoraj widać było,że szukali się na boisku i rzucali łatwe punkty z przygotowanych pozycji.Heat w play off bedą czekać męki pod koszem jeśli np. druga runda PO Chicago a finał konferencji z Indianą.

  7. A tak wogole to mozna gdzies dostac taka czerwona koszulke z tym srebrnym bykiem na klacie?

Comments are closed.