Niespodzianka w Salt Lake City, Gordon Hayward pogromcą Rakiet

jazzPatrząc na tabelę Konferencji Zachodniej przed meczem Utah – Houston ewidentnym faworytem tego spotkania wydawały się być Rakiety. Boisko jednak wszystko zweryfikowało na własny sposób i dzięki znakomitej grze Gordona Hayworda lepsi w tej potyczce okazali się podopieczni Tyrone Corbina pokonując rywali 109-103.

Rakiety do spotkania przystąpiły bez Chandlera Parsonsa, który narzeka na ból pleców. Mimo to nie zmieniało to faktu, że każdy inny wynik niż zwycięstwo Teksańczyków byłby nie lada zaskoczeniem.

W ostatnim czasie regułą się stało, że Houstończycy świetnie zaczynali mecze zyskując sporą przewagę nad oponentami. W dzisiejszym meczu prawdziwe wejście smoka zaliczył jednak Gordon Hayward. Efektowne dunki, dynamiczne wejścia pod kosz, szybka gra w transition offense, oraz skuteczna gra na dystansie. Robił po prostu wszystko w pierwszych 12 minutach meczu, w których to uzbierał na swoim koncie aż 17 pkt. Równie dobrze prezentował się Trey Burke.  Pierwszoroczniak z uczelni Michigan zaliczył w otwierającej spotkanie kwarcie dwie trójki oraz dołożył do tego kilka udanych wejść pod kosz. W sumie rzucił w tym czasie 10 pkt. Właśnie ta dwójka swoją grą spowodowała, że gospodarze zdominowali Rakiety w tej części gry, co zostało udokumentowane wynikiem 36-23 dla Jazz.

Początek drugiej kwarty to run 7-0 dla Rakiet, po czym gospodarze wydawałoby się uspokoili grę i udawało im się utrzymywać blisko 10 pkt przewagę. Po czym w niespodziewanie nastąpiła kolejna seria punktowa graczy Kevina McHale’a 10-0 i wydawało się, że to goście powoli przejmują inicjatywę. Jazzmani jedynie dzięki punktom Burke zakończyli pierwszą połowę prowadzeniem 53-50. Trzeba jednak podkreślić, że ewidentnie lepsi w tym czasie byli gracze Rockets, a niezwykle dobrą dyspozycję zaprezentował Francisco Garcia. Trafił on trzy trójki i łącznie w tej ćwiartce rzucił 13 pkt. Dominikańczyk był głównym inicjatorem obu runów, które pozwoliły zmniejszyć dystans do rywali.

Kolejna kwarta to już bardzo wyrównane spotkania. Oglądaliśmy typową wymianę ciosów z obu stron. Bardzo dobrze w tym okresie współpracował ze sobą duet Harden – Howard. Kolejne akcje tej dwójki środkowy Rakiet kończył efektownymi alley-oop’ami. Następnie jednak ponownie zaczął błyszczeć Hayword i tym samym Jazzmani znowu odskoczyli przeciwnikom. Systematycznie jego akcje powiększały przewagę Utah. Nie była ona wprawdzie tak okazała jak w pierwszych 12 minutach, ale gracze Corbina napędzani w ataku energicznymi akcjami białego gracza prezentowali się niezwykle pewnie, a w ich oczach widać było wolę wygranej.

Wolę tę jednak szybko chciał odebrać rywalom James Harden, który w końcowej odsłonie grał koncertowo. Wziął na siebie cały ciężar gry ofensywnej Rakiet, co zaowocowało szybkim powrotem gości do gry. Sam „brodacz” rzucił w tej części gry 15 pkt (z 29 całej drużyny). Decydujący moment spotkania miał jednak miejsce na dwie minuty przed końcową syreną. Na tablicy mieliśmy wynik 100-98 dla Jazz, a chwile wcześniej dwa rzuty osobiste trafił Aaron Brooks.  W kolejnej akcji punktował Alec Burks dla gospodarzy po czym dla  Rakiet niecelnie rzucał wspomniany wcześniej Brooks.  najważniejszy rzut meczu trafił Marvin Williams, którego trójka dała ośmiopunktowe prowadzenie.  Mimo starań ze strony Rakiet już się nie udało odmienić losu meczu i ostatecznie Rakiety porażką w EnergySolution Arena przerywają serię pięciu zwycięstw.

Najskuteczniejszy w zespole Jazz był Gordon Hayward, autor 27 pkt  tym samym gracz ten zaliczył najlepsze spotkanie w obecnych rozgrywkach. Niezwykle ważne okazało się wsparcie od dwójki Alec Burks i Trey Burke. Obaj powiększyli konto punktowe swego zespołu o 21 pkt i byli bardzo pewnymi ogniwami drużyny w decydujących momentach meczu. Derick Favors zebrał aż 13 piłek i dołożył do tego jeszcze 14 oczek zdobywając tym samym double-double.

Liderem Rockets w starciu z ekipą z Utah był rzecz jasna James Harden. Rzucił on w sumie 37 pkt (FG 12-22) i  zanotował 8 asyst (najlepszy mecz w sezonie). Dwight Howard zakończył mecz z15 pkt oraz 9 zbiórkami.

Dla Jazz wygrana z Rakietami była drugą z rzędu, natomiast Houstończycy przegrali pierwsze spotkanie od 6 meczy. Kluczem do wygranej była niezwykle zbilansowana i zespołowa gra Jazzmanów. Niezwykle rad z tego powodu był także trener Tyrone Corbin, który po meczu powiedział:

The greatest thing about it was they made plays for their teammates. They came off and when their shots were there, they made shots. But they attacked and were able to get everybody involved, and it threw [Houston] off a little bit”

HOUSTON ROCKETS (13-6) – UTAH JAZZ (4-15) 103-109

(23-36, 27-17, 24-29, 29-27)

J. Harden 37 pkt, D. Howard 15 pkt, Brooks, Garcia oraz Casspi po 13 pkt – G. Hayward 29 pkt, A Burks oraz T. Burke po 21 pkt

 

Komentarze do wpisu: “Niespodzianka w Salt Lake City, Gordon Hayward pogromcą Rakiet

  1. właśnie poddają się samobiczowaniu, że zasnąłem na pierwszej kwarcie :(

  2. Nie wiem,czy fanów Jazz,w kontekście draftu,cieszy dzisiejsza wygrana. Mimo to gratulacje dla Utah…Trey Burke zaczyna pokazywać swój talent,a niedoceniany przeze mnie Hayward poszalał sobie:)Jazz nie są tacy słabi,jak usiłuje się nam wmówić

  3. Przegrać z Jazz to tak jak przegrać z reprezentacją Polski w piłce nożnej… zwyczajnie wstyd i żenada… no szkoda bo wydawało się, że kalendarz Rakiet zrobił się na kilka spotkań łatwiejszy i czeka nas serial zwycięstw… nic bardziej mylnego… nba where amazing happens…

    1. Bez jaj, wygrali 3 z ostatnich 4 spotkań od powrotu Burke’a.
      Bulls i Suns też rozłożyli.

  4. Porównanie z reprezentacją Polski zbyt hardcorowe. Jazz aż tak słabi nie są;)Na wschodzie biliby się o 5-8 miejsce, tak myślę.Jednak większość meczów przychodzi im toczyć z drużynami zachodu,stąd tak kiepski bilans

  5. Moim zdaniem to kwestia motywacji. Teraz jej nie ma,ale jakby zwietrzyli szanse na PO ,to by kilka gierek więcej ugrali. A tak,jedyną motywacją jest wysoki pick w drafcie,czyli trza poprzegrywać trochę

  6. W NBA zawsze zdarzały się takie cuda, myślę że z jednej strony to kwestia motywacji a z drugiej zlekceważenia przeciwnika przez Rockets którzy myśleli że tylko wyjdą na parkiet a zwycięstwo samo się dopisze.

  7. A może to znaczy, że Parsons jest niedoceniany? Utah nie mają słabego roostera i przed sezonem na pewno nie byli typowani do 1 w drafcie. W niektórych mockach byli nawet na granicy PO, a początek sezonu to kilka wpadek i źle przygotowany zespół i teraz pozostaje „dotrwanie” do końca sezonu.

  8. Tez uważam ze Parsons jest niedoceniony. Ten gość naprawdę dużo potrafi i przede wszystkim gra równo. Jak lin, howard albo Harden maja słabszy dzień to parsons ciągnie drużynę.

  9. Prawda to, że Parsons gra świetnie i ładnie się rozwija… ale czy jest niedoceniany? Zależy przez kogo… myślę, że włodarze Rakiet zauważają jego grę, a już z całą pewnością docenia ją sam trener McHale… Co do kibiców to różnie bywa… są takie jednostki, które doceniają jedynie medialnych grajków, ale nie każdy jest taki… mi jego gra podoba się od początku przygody z NBA i uważam, że jego wybór w drafcie to jeden z największych draftowych przechwytów ostatnich lat… Podobnie dla HOU mógł rozwijać się Patterson, który grał nieźle już jako młody zawodnik i osobiście uważam, że podążał w dobrym kierunku, a jego rozwój zahamował nieco Adelman, który według mnie kiepsko współpracuje z młodymi zawodnikami… przynajmniej w ostatnich latach… bo przecież z takiego Williamsa w Wolves też nic nie wykrzesał… Wracając jednak do Patrica to teraz gra w SAC, ale i tam nie dostaje wiele szans… w zeszłym sezonie był głęboką rezerwą, a w tym różnie bywa z minutami dla niego… ale jak się na niego postawi to ciągle pokazuje przebłyski bardzo dobrej gry… Ogólnie moim zdaniem w Teksasie mają nosa do zawodników w drafcie, bo nawet wybierając z dość odległymi numerami potrafią wyciągać ciekawych graczy… potrzeba tylko szkoleniowca, który potrafi pracować z młodymi chłopakami… wydaje mi się, że właśnie taka umiejętność jest jednym z większych plusów McHale…

    1. Problemem Pattersona są kolana z którymi ciągle się boryka i nie pozwalają one mu zbytnio rozwinąć skrzydeł. U Adelmana w Rockets młodzi gracze mieli trochę łatwiej niż u McHale’a. Były gracz Celtów zmusza żółtodziobów, do strasznie ciężkiej pracy i pokonywania kolejnych szczebli kariery. Muszą się systematycznie piąć w hierarchii. Tak było choćby z Morrisem, Motiejunasem czy Jonesem.
      Adelman w Houston chętniej stawiał na młodych graczy typu Brooks, Head, Wafer i całkiem nieźle na tym wyszedł.
      Faktem też jest, że metoda McHale’a też sprawdza się bardzo dobrze.

Comments are closed.