Topy i flopy sześćdziesiątego siódmego sezonu: Zachód.

Gdybyśmy dziś dokonali rewolucji i pokusili się o wrzucenie Portland Trailblazers i Dallas Mavericks do Eastern Conference to podejrzewam, że przerażone pościgiem za nimi – Kozły – mogłyby nie zdążyć na play offs. To czysta abstrakcja, ale jest w niej pewna prawda, taka, że zachodnie wybrzeże jest nie tylko silniejsze, obfitujące w większą ilość jakościowych drużyn, ale i ekipy w nim prezentują milszą dla oka koszykówkę, od niejednej formacji Wschodu, przyciągającą wzrok niejednego fana NBA.

Obecny sezon jest wyjątkowy pod względem liczby zwycięstw czterech czołowych drużyn Western Conference, gdyż czwórka przekroczyła lub zbliża się do 50-tki (Spurs bili kolejny rekord zwycięstw pod rząd we własnej hali, Clippers wygrali seryjnie największą liczbę meczów w historii organizacji, a Nuggets przed chwilą skończyli swój imponujący run). Teraz jeszcze dodajmy depczących po piętach 3 i 4 drużynie Memphis Grizzlies, i nie możemy zapomnieć o budzących się do większej koszykówki Golden State Warriors.  Na 10 gier przed play offs ciągle też nie jesteśmy do końca przekonani, jaki team zagości na 8 miejscu – Lakers, Jazz czy może jednak Mavs?

Tydzień temu prezentowałem Wam topy i flopy wschodniej części NBA, a dziś pokuszę się o klasyfikację Western Conference.

TOP#1: L.A. Clippers i Chris Paul.

Chris Paul i spółka tworzą – nareszcie – świetną historię klubu. Jeśli cofniemy się czasie o jedną dekadę to  Clippers byli znani jako czerowna latarnia ligi, a najlepsi ich gracze szybko znajdowali sobie lepsze kluby (Antonio McDyess, Danny Manning to jedne z najsłynniejszych nazwisk). Tymczasem zeszłoroczny hitowy transfer CP-3 pozwolił organizacji nie tylko wyjść z dołka, ale pchnął klub na lepsze tory oraz pozwolił wyjść z cienia wielkiego brata, Lakers. Wiadomo było, że gwiazda pokroju Paula pchnie klub w nowym kierunku, ale patrząc na niepełne dwa lata w Kalifornii byłego PG Hornets to trzeba stwierdzić, że bardzo szybko doszło do transformacji klubu oraz znaczącej poprawy gry. Efekt tzw. leadership Paula dotknął kolejnego istotnego faktu; w gorszej drużynie z L.A. nagle zachciało grać wielu uznanych graczy jak najpierw Kenyon Martin, a następnie Lamar Odom (druga przygoda z klubem), Grant Hill czy w końcu Jamal Crawford. Dziś Clippers to jeden z głównych kandydatów do awansu do finału konferencji i atutami zespołu mają być zbilansowany atak oraz długa ławka rzetelnych zmienników. Kto wie czy nawet nie będziemy świadkami historycznego sukcesu pod nazwą NBA Finals?

FLOP#1: Los Angeles Lakers i Dwight Howard

To miał być sezon, w którym Lakers mieli gdzieś w domyśle gonić za wielkim rekordem, 72-10, należącym do Chicago Bulls. Nazwiska pozyskane w off-season zmuszały większość z nas do podobnego myślenia. Niestety już pre-season zweryfikował ,że w Kalifornii popełniono pewne błędy; począwszy od doboru taktyki ataku nazywanej Princeton offense, po nie do końca przemyślane ruchy transferowe. Przede wszystkim bazuje się na weteranach, a niektórzy z nich mogą dawać odczucie wypalonych grą w Staples Center (Pau Gasol, Metta World Peace, Steve Blake) bez dopływu świeżej krwi, głodnej sukcesu (dopiero później postawiono na Earla Clarka i od momentu przyjścia Mike’a D’Antoniego lepiej zaczął grać Jodie Meeks). W dalszym ciągu nie udało się pozbyć wysokiego kontraktu Hiszpana i do wszystkiego, co złe, dołożyła się kontuzja nowego kreatora gry, Steve’a Nasha. Po pierwszych listopadowych porażkach pożegnano się z trenerem Mikem Brownem nie szanowanym przez lidera, Kobego Bryanta i postawiono na negowanego przez fanów Mike’a D’Antoniego, gdzie tak naprawdę najwięksi fani Lakers marzyli o powrocie Króla – Jacksona. Na koniec trzeba powiedzieć o największym wg mnie zawodzie, czyli postawie Dwighta Howarda. Osoba centra mająca robić różnicę; po pierwsze nie doszła do pełnej dyspozycji po operacji kręgosłupa, po drugie nie dostaje aż tak wiele piłek jak to miało miejsce na Florydzie, przy taktyce Stana Van Gundy’ego. Efekt tego wszystkiego to ciągle niepewna pozycja Lakers w czołowej ósemce. Jeśli Jeziorowcy nie zawitają do play offs to ten sezon będzie wielką klapą marketingową i sportową organizacji.

CONSTANT#1: Oklahoma City Thunder i Scott Brooks

Zamiana Jamesa Hardena na Kevina Martina nie przyniosła tak wielu szkód jakie można by było przewidywać wcześniej. Oczywiście to dwaj różni gracze i grający całkiem inaczej (Harden dzielił się częściej piłką, otwierał pozycje kolegom oraz wykonywał wielką pracę w defensywie), ale jeśli spojrzymy na wynik i rezultaty poszczególnych spotkań klubu to musimy powiedzieć, iż niewiele się zmieniło. Martin zmusił Kevina Duranta to bardziej wszechstronnej gry, kiedy patrzymy w statystyki zbiórek oraz asyst, ale również dodał nieco świeżości w ataku drużyny. Początek ex gracz Rakiet miał idealny i praktycznie nie schodził z pierwszego miejsca pod względem skuteczności za 3pkt i osobistych. Idąc w głąb sezonu to zespół Scotta Brooksa wyglądał jakby nie starano się znaleźć nowych recept na rozwiązanie ataku lub nie wprowadzano nowych graczy mogących bardziej wpłynąć na styl Thunder. Znów kilka uwag kierowano pod adresem Russella Westbrooka za niemądrze rozgrywane końcówki spotkań, a ze skutecznością potrafił mieć problemy lider NBA wśród strzelców, Kevin Durant. Najwięcej jednak kibice Grzmotu zarzucają nierozwijającemu się trenerowi Brooksowi, który w play offs przy dużo skuteczniejszej defensywie rywali może mieć problemy z poleganiem na tylko dwóch graczach. Dla mnie na dziś, wydaje się, że awans do finałów 2013 może być o wiele trudniejsze niż przypuszczano przed sezonem.

TOP#2: Memphis Grizzlies i Marc Gasol

Wydawało się, że Niedźwiadki mogą stracić na jakości wskutek odejścia OJ Mayo, a tymczasem na stracie sezonu prezentowali się rewelacyjnie. Teraz jeszcze dodajmy odejście Rudy Gay’a i ponownie odwrotny efekt – czyli wyniki na plus i seria 14:1 – po pozyskaniu Tay’a Prince’a, Austine’a Daye i Eda Davisa. Klasą dla siebie stał się rozgrywający kolejny solidny sezon Mike Conley. W samych superlatywach można wypowiadać się o bardzo regularnym Marcu Gasolu, ale wiadomo nie od dziś ,że najlepszą pracę w milionowym mieście Elvisa wykonuje Lionell Hollins (dla mnie główny kandydat do nagrody Coach of the Year). Zespół ciągle cieszy się z dobrej atmosfery panującej w nim, ciągle realizuje dwa założenia – bronimy na wysokiej intensywności oraz bazujemy na zbilansowanym ataku. Grizzlies należy przedstawiać jako tych, przed którymi każda czołowa drużyna NBA ma respekt, a ponadto nikt tak naprawdę nie chce trafić na Niedźwiedzie w pierwszej rundzie play offs (będą to Clippers lub Nuggets), przypominając, że tak naprawdę budzą się oni do gry po sezonie (pamiętają o tym choćby Spurs).

FLOP#2: Minnesota Timberwolves i Kevin Love

Ciężko nie przeżałować kolejnych kontuzji w ekipie Ricka Adelmana – Kevina Love’a , Chase’a Budingera, Brandona Roy’a etc. Miał to być przełomowy sezon dla Wilków i prawdziwy powrót do walki o play offs, a kończy się jak zawsze tj. bilansem w pobliżu 25 wygranych i wysokich oczekiwaniach na topowy wybór w drafcie. Cała zła sytuacja pogłębiła się, gdy wskutek choroby żony trenera ( zespół na kilka spotkań zostawiał Rick Adelman i już wiemy dziś, że najprawdopodobniej, po rozgrywkach tych, opuści on Krainę Jezior). W negatywnym świetle można nawet pokusić się o stwierdzenie, że z dwóch lat pracy zostaje niewiele dobrego i ciągle nie wiadomo czy na dłuższe lata z drużyną zechce zostać Kevin Love (dodajmy, że wyfrunąć może Nikola Peković). Z czego zapamiętamy Minny z 67 sezonu? Z najbardziej białego składu od lat;-) i być może najniższym back courtem Barea, Rubio, Ridnour czy Shved – z których aż trzech pojawiało się razem w piątce przy problemach kadrowych klubu.

CONSTANT#2: San Antonio Spurs i Tim Duncan

Ciągle się starzeją, wydaje się, że w konfrontacjach z najlepszymi tej ligi powinni odstawać poziomem gry w samych końcówkach spotkań lub gubić siły przy większej intensywności jej. Niestety dla rywali tak nie jest, bo Tony Parker przeżywa drugą młodość, a Tim Duncan co najmniej trzecią i obaj są poważnymi kandydatami do największych wyróżnień w tym sezonie. Również wielki mag – Greg Popovich (osiągnął przed paroma dniami 900. wygranych spotkań) – nie przestaje zadziwiać odważnie wprowadzając na dalsze i głębsze wody Kawhi Leonarda lub Danny’ego Greena. Nie zapominajmy, że trener znakomicie panuje nad dyscypliną taktyczną w zespole. Coraz pewniej w rotacji Popa radzi sobie Thiago Splitter. Zostaje jednak jedno ważne pytanie, czy na ogół świetnie radzący sobie w regular season gracze Ostróg przejdą dalej niż do drugiej rundy play offs? Wszak w pierwszej mogą oni już trafić na nieobliczalnych i nieprzewidywalnych Lakers..

TOP#3: Denver Nuggets i głębia składu

Niedawno zakończyli swój historyczny run po wynik 15 wygranych z rzędu. Zespół George’a Karla charakteryzuje głębia składu, mocna ławka rezerwowych z Corey’em Brewerem, Wilsonem Chandlerem, Andre Millerem, Javalem McGee oraz zbilansowany atak, w którym co chwilę błyszczy inny zawodnik. Zespoły prowadzone przez ex trenera Bucks i Sonics zawsze świetnie wypadają w regular season, schodami jednak okazują się mecze play offs, pod presją..Zastawiam się czy stać ich w tym roku na awans do finału konferencji, zważając na fakt, że Nuggets w tych rozgrywkach są najlepiej radzącą sobie drużą Western Conference na własnym parkiecie (wygrane ponad 30 spotkań)? Na pewno na plus należy uznać pozyskanie Andre Iguodali i świetną postawę rozwiającego się olbrzyma, Kosty Koufosa. Samorodki to przede wszystkim zespół ataku, grający mile dla oka. Czekamy zatem na play offs w ich wykonaniu, bo pierwszą część sezonu kończą w imponującym stylu.

FLOP#3: Phoenix Suns i drużyna bez gwiazd

Jak ważnymi elemntami układanki były osoby Steve’a Nasha i Granta Hilla widzimy, kiedy ich nie ma w Arizonie. Słońca, bez kontuzjowanego Marcina Gortata, zajmują już ostatnie miejsce na Zachodzie. Marzenia na play offs zakończyły się wraz z zamknięciem okresu transferowego, czyli wraz z zerowym pozyskaniem ciekawego gracza. Zmiana trenera na Lindsey’a Huntera też niewiele wniosła, natomiast my coraz częściej dochodzimy do wniosku, iż w Phoenix bardzo źle zainwestowano gotówkę, pozyskując Gorana Dragića i przede wszystkim Michaela Beasley’a. Letnim ratunkiem byłby wysoki wybór draftu oraz pozyskanie lidera z prawdziwego zdarzenia jak Josh Smith lub Monta Ellis. Bolączką fanów drużyny jest fakt braku wyrazistego stylu drużyny, słabiutka defensywa i coraz niższy poziom mobilizacji w szeregach młodego zespołu. Słońca tracą fanów z każdym dniem..

CONSTANT#3: Golden State Warriors

Ktoś mógłby zarzucić mi dlaczego tylko pozycja stała a nie skok w górę?! Otóż kierunek pracy z drużyną, trenera, Marka Jacksona jest ciągle podobny. Z jedną małą różnicą do po-lockout-owego sezonu – w tych rozgrywkach korzysta on już ze zdrowego i będącego w formie Stephona Curry a coraz bardziej efektywny (nie używany przez kontuzje przed rokiem) staje się Andrew Bogut. Wojownicy awansują do play offs i wykonają swój plan w 100%. Warriors cieszą się grą, pokazując świetne ofensywne walory – również dzięki rosnącemu w siłę Klay Thompsonowi. Niezawodna okazuje się maszynka do robienia double-double, uczestnik ASG, David Lee, a z każdym dniem pewniej czuje się Harrison Barnes. Kandydatem do nagrody rezerwowy roku staje się Jarrett Jack. Dziś, wydaje się, że tylko kwestią czasu była eksplozja tej ekipy, w pozytywnym słowa znaczeniu. Na szczęście dla fanów organizacji z Oakland, wszystko w końcu pracuje jak należy i zdrowi gracze postarają się o sprawienie niespodzianki w pierwszej rundzie P.O.

                                                                                                          KONIEC