Nets wygrywają w Luizjanie

To spotkanie zapowiadało się całkiem ciekawie. Na parkiecie mieliśmy mieć pojedynek braci bliźniaków – Brooka i Robina Lopeza – którzy przed meczem dokładali dodatkowej pikanterii żartami o tym, że pokłócili się kogo ich mama kocha bardziej i komu będzie kibicować. Później jednak sama wzięła głos w śmiesznej sprawie i powiedziała tak jak można było się spodziewać – że kibicuje obojgu. Z takich ciekawostek można dodać, że Państwo Lopezowie mają czwórkę synów, a najniższy z nich mierzy aż 6’7 stóp.

W Nowym Orleanie przed rozpoczęciem wielu miało nadzieję, że ich Hornets dadzą radę powalczyć o zwycięstwo z jedną z lepszych drużyn Wschodu. Deron Williams i Brook Lopez szybko jednak zamazali ten obraz już w pierwszej kwarcie, gdzie wyprowadzili swoją drużynę momentalnie na dużą przewagę. 

W drugiej kwarcie Brooklyn Nets wyszli już na ponad 22 punkty przewagi, a był to dla Szerszeni i tak przyzwoity wynik patrząc na to, że przy „życiu” trzymał ich tylko znakomicie grający Greivis Vasquez. Wenezuelczyk nie dostawał pomocy od dwóch najlepszych strzelców Hornets – Erica Gordona i Ryana Andersona, którzy po prostu nie potrafią się wstrzelić. Szczególnie ten drugi po Weekendzie Gwiazd gra jak cień własnego siebie i nie potrafi zupełnie znaleźć „złotego środka” na trafienia zza łuku, co jest przecież jego największą bronią.

Małe przełamanie przyszło w trzeciej kwarcie. Greivis Vasquez grał wciąż swoje, ale z pomocą przyszli jednak Robin Lopez i Jason Smith, który zastąpić musiał kontuzjowanego Anthony’ego Davisa, bowiem właśnie w trzeciej części spotkania wybrany z numerem pierwszym w drafcie 2012 doznał urazu ramienia po tym jak został zablokowany przez Brooka Lopeza. Lepszy z braci Lopezów po prostu tak mocno pociągnął rękę Davisa wraz z piłką, że mógł mu lekko wybić bark. Na szczęście z tego co mówią plotki nie ma żadnych poważniejszych uszkodzeń, a Unibrow odczuwa tylko lekki ból. Faktem jest jednak to, że jego długich rąk i dużych umiejętności pod koszem Hornets już użyć nie mogli do końca spotkania.

Szerszenie wygrali trzecią kwartę 24 – 16 i powoli schodzili do ośmiu, a nawet i czasami sześciu punktów. W czwartej kwarcie kolejny raz lepiej wyszli Hornets. Drużyna Monty’ego Williamsa lepiej broniła (oprócz znakomitego za łukiem Keitha Bogansa), dominowała pomalowane i co najważniejsze grali bardzo szybko kontrami. Kilka świetnych i ważnych akcji miał jak zwykle Al-Farouq Aminu, a i również Greivis Vasquez wykazał się w wielu akcjach sprytem jak np. wtedy gdy Deron Williams podchodził już do sędziego z prośbą o czas, ale nie zdążył bo piłkę z rąk wytrącił mu właśnie rozgrywający Hornets.

Pomimo tego, że kilka razy Hornets udało się zejść na cztery punkty to Brooklyn Nets utrzymali swoje prowadzenie. Świetnie na linii spisywał się Deron Williams, a swoje pod koszem dołożył jeszcze rzecz jasna Brook Lopez i to właśnie ta dwójka przypieczętowała zwycięstwo w Ulu 101 – 97.

Deron Williams pod nieobecność Joe Johnsona musiał wziąć na siebie ciężar zdobywania punktów. Wyszło mu to znakomicie, bowiem zawody zakończył z 30 punktami (10/21 z gry, 4-8 za trzy, 9-10 z FT), 8 asystami i bądź co bądź 4 stratami. Świetnie wyszedł przeciwko swojemu młodszemu o minutę bratu Brook Lopez – 20 punktów, 7 zbiórek, 5 asyst, 4 bloki i 9-14 z gry.

Swoje cenne punkty dołożyli do zwycięstwa C.J. Watson (10 punktów), Keith Bogans (12 punktów, 4-4 z gry, 3-3 za trzy) i bardzo dobrze grający dzisiaj Andray Blatche (8 punktów, 4 zbiórki).

Z drużyny przegranej najlepiej w drużynie Hornets – tradycyjnie – wypadł Greivis Vasquez. Wenezuelczyk jest wymieniany w roli kandydatów na MIP i jest to świetny wybór. Dziś zagrał na 20 punktów (9-20 z gry), 8 zbiórek, 7 asyst, 3 przechwyty i 3 straty.

Robin Lopez przeciwko Brookowi zaaplikował 14 „oczek”, 7 zbiórek i 2 bloki. Najważniejsze w jego przypadku to jednak to jak wielką postacią z ławki jest Robin. Motywuje i dopinguje swoich kolegów z drużyny po każdej akcji. Widać, że chemia w zespole z Nowego Orleanu jest znakomita i powinno to mocno zaowocować.

Zawiedli Eric Gordon – 10 punktów, 6 asyst, ale 4-15 z gry i Ryan Anderson – 13 punktów, 7 zbiórek i 5-11 z gry, z czego kilka trafień było już tylko w końcówce, co szczerze mówiąc, nie miało już aż tak wielkiego znaczenia. Największe rozczarowanie to jego skuteczność „za trzy” gdzie ostatnio mocno zawodzi. Dziś przeciwko Nets był tylko 1-5 zza łuku.