10 najlepszych drugorundowych wyborów ostatnich 5 lat (cz.2)

draft-logoCzęść 1

Trochę spóźniona 2 cześć zestawienia, które opublikowałem jeszcze przed świętami. Dziś pora na 5 najlepszych wyborów ostatnich 5 draftów. 

Na początek przypomnę kolejność z części 1: 10. Landry Fields, 9. Isaiah Thomas, 8. DeJuan Blair, 7. Chandler Parsons, 6. Mario Chalmers.

5. Goran Dragic (San Antonio Spurs – #45 2008)

Kariera Słoweńca w Stanach Zjednoczonych rozpoczęła się w 2008 roku. Właśnie wtedy po tym jak Suns uzyskali prawa do jego wyboru podpisał z nimi swój pierwszy kontrakt. Przez pierwsze 2 lata spokojnie dojrzewał za plecami Steve’a Nasha spisując się w roli zmiennika bardzo solidnie. Jakkolwiek Suns w trakcie sezonu 2010-2011 wysłali go do Houston w zamian za Aarona Brooksa (po czasie ciężko zrozumieć tą decyzję, zwłaszcza że Brooks zagrał dla nich tylko 25 razy).

Początkowo był zmiennikiem Kyle’a Lowry, ale kiedy w skróconym sezonie 2011-2012 Amerykanin doznał urazu Dragic wskoczył do pierwszej piątki. Nastąpiła wówczas eksplozja jego talentu. Słoweniec zanotował nawet serię 27 meczów z rzędu z dwucyfrowymi zdobyczami punktowymi. Jako starter notował imponujące 18.2 ppg i 8.3 apg, a dowodzeni przez niego Rockets omal nie zakwalifikowali się do play offów. Latem tego roku Goran został wolnym agentem i zdecydował się na powrót do Phoenix. Skusiło go 30 milionów $ za 4 lata i pewna pozycja w podstawowej formacji. Statystycznie aktualny sezon jest dla niego życiowym, ale nie przekłada się to zbyt szczególnie na formę zespołu. Z pewnością fani Marcina Gortata mieliby na ten temat dużo do powiedzenia.

4. DeAndre Jordan (Los Angeles Clippers – #35, 2008)

DJ był przed draftem raczej murowanym kandydatem do 1 rundy, a w niektórych mockach widniał nawet w okolicach 10 picku. Pierwsze dwa sezony w LA były dla niego nauką. Za plecami Chrisa Kamana zdążył pokazać się jako niezły rebounder i blokujący. Jakkolwiek na większą rolę przyszło mu czekać do sezonu 2010-2011. Wówczas to w obliczu kontuzji wspomnianego Kamana stworzył frontcourt z rewelacyjnym debiutantem, którego nazwiska przypominać raczej  nie trzeba.

Rok temu podpisał z Clippers 4-letni kontrakt o wartości 43 milionów $ (właściwie wyrównana oferta Warriors). Suma imponująca, ale chyba najlepiej określająca jego potencjał. Nie dostał tych pieniędzy dlatego, że już na nie zasługuje. Clippers zatrzymali go po pierwsze ze względu na to, że w lidze brakuje solidnych centrów, a po drugie ze względu na to, że może kiedyś okazać się kluczowym elementem w walce o tytuł. Gość jest atletycznym fenomenem i pod tym względem idealnie pasuje do Blake’a Griffina, poza tym ciągle się rozwija – po obu stronach parkietu, bo jak mogliście zauważyć DJ przygotował przed tym sezonem kilka naprawdę ciekawych manewrów pod koszem. Co ciekawe Jordan został wybrany tuż przed Omerem Asikiem.

3. Marcus Thornton (Miami Heat – #43, 2009)
Gdyby Heat wiedzieli kim ich ówczesny wybór okaże się za 2 lata z pewnością nie oddaliby go za 2 pączki i 0,5l mleka. Do draftu przystępował jako jeden z lepszych strzelców w NCAA. Podczas drugiego roku na LSU notował średnio 21.1 ppg. Wątpliwości budziły jego warunki fizyczne. Co prawda z 193cm naturalnie da się grać na dwójce, ale przed draftem takie „szczegóły” zazwyczaj mocno wpływają na umysły GM’ów i trenerów.

O Thorntona postarali się Hornets, którzy jak już wspomniałem pozyskali go od Heat w noc draftu. W Nowym Orleanie shooting guard szybko wyrósł na jedną z sensacji. Jako rookie trzykrotnie przekroczył barierę 30 punktów, a 18 razy notował zdobycze w przedziale 20-29. Przed drugim sezonem co oczywiste oczekiwania były większe, ale Thornton przegrał rywalizację o miejsce w składzie z Marco Belinellim w konsekwencji czego grywał średnio zaledwie 16 minut. W lutym doszło jednak do wymiany – Marcus powędrował do Sacramento w zamian za Carla Landry’ego. Początek miał tam rewelacyjny. 14 marca rzucił nawet 42 punkty w meczu z  Warriors, a w barwach Kings do końca sezonu notował 21 punktów na mecz.

Skrócony lockoutem sezon też był dla niego bardzo udany. Co prawda Królowie nadal pozostawali na ligowym dnie, ale jego pozycja w pierwszej piątce ugruntowała się. Z 18.7 ppg był najlepszym strzelcem drużyny. Aktualnie 43 numer draftu 2009 odgrywa w zespole rolę sixth mana. Keith Smart większym zaufaniem darzy Johna Salmonsa i Tyreke’a Evansa, a przed sezonem do ekipy dołączył kolejny guard – Aaron Brooks. Jego statystyki PER-36 stoją jednak nadal na wysokim poziomie (17.9 ppg, 3.9 rpg).

2. Omer Asik (Portland Trail Blazers – #36, 2008)

Kiedy Omer Asik zgłosił się do draftu 2008 trudno było przypuszczać, że za kilka lat będzie starterem zespołu NBA oraz jednym z najlepiej zbierających i broniących graczy całej ligi. Trail Blazers, którzy wybrali go w 2008 roku 2 dni później dokonali wymiany z jego udziałem. Turek trafił do Chicago.

Przez dwa sezony gry w Illinois Asik wyrobił sobie markę jednego z najlepszych podkoszowych defensorów NBA. Choć grywał ledwie kilkanaście minut był bardzo ważnym punktem rotacji zespołu. Kilkukrotnie pod nieobecność Joakima Noah wychodził w pierwszej piątce – choćby w pamiętnej serii z 76ers. Nie było wątpliwości, że latem center dostanie ofertę, która może zmusić Bulls do kapitulacji w walce o jego zatrzymanie. Rockets rzucili aż 25 milionów $.

Kontrakt bardzo ryzykowny, ale Asik jako starter drużyny z Houston gra teraz na takim poziomie, że Daryl Morey póki co nie ma czego żałować. Nadal jest surowy w ataku (co prawda zdobywa niezłe 10.4 ppg), ale sama jego obecność w bronionym polu 3 sekund przynosi Rakietom duże korzyści (najlepszy defensive rating w całym zespole). Imponujące 11.2 rpg czyni go 4 najlepszym zbierającym w lidze.  Tak oto drewniany Turek wyrósł na centra, którego z otwartymi ramionami przyjąłby chyba każdy klub NBA (oczywiście z odpowiednio dopasowanym kontraktem).

1. Nikola Pekovic (Minnesota Timberwolves – #31, 2008)

Kolos z Czarnogóry zanim przystąpił do draftu był już gwiazdą w Europie (w barwach Partizanu wybrany do All-Euroleague 2nd Team 2008 notując 19.6 ppg), a w latach późniejszych potwierdzał tylko swoją wartość grając dla Panathinaikosu, z którym wywalczył tytuł najlepszej drużyny Starego Kontynentu. Paradoksalnie jego powodzenie na rynku europejskim spowodowało ogromny spadek jego notowań. Wielu ekspertów typowało go jako jednego z najlepszych centrów draftu (za rywali miał Roy’a Hibberta czy Brooka Lopeza) i pewnego kandydata do loterii, a nawet TOP 10. Wątpliwości budziła jednak właśnie jego sytuacja kontraktowa.

Ostatecznie za ocean trafił w 2010 roku. Kurt Rambis wolał jednak dawać 24 minuty Darko Milicicowi (być może właśnie dlatego dzisiaj jest bezrobotny, a jego T-Wolves byli wówczas definicją słowa katastrofa) Dopiero gdy Serb nabawił się urazu Big Pek dostał kilka szans by pokazać co potrafi. 4 marca 2011 rzucił nawet 16 punktow w 14 minut (jako starter). Trzeba jednak zaznaczyć, że Czarnogórzec miewał w tamtym okresie także częste problemy z faulami. Rok później był już jednak w zupełnie innym położeniu. Co prawda skrócony sezon rozpoczął jeszcze jako zmiennik największego „bustu” XXI wieku, ale nowy coach – Rick Adelman szybko zorientował się jakie korzyści wynikają z pobytu Pekovica na parkiecie.

Już w lutym Czarnogórzec błyszczał (takie występy jak 21/11, 23/10 czy 30/12 przeciwko Rockets) i stał się obok Kevina Love i Ricky’ego Rubio trzecim najważniejszym graczem zespołu. Jego średnie z tego sezonu wyniosły 13.9 ppg i 8.7 rpg. Biorąc pod uwagę, że grywał przeciętnie 27 minut na mecz takie statystyki mogą robić nie dobre, lecz bardzo dobre wrażenie. Teraz mało kto pamięta o początkowych trudnościach Peka. To tylko świadczy o tym jak szybko wyrobił sobie pozycję wartościowego gracza, twardziela, który w polu 3 sekund skutecznie przepychałby się nawet z turami. Co różni go od wyżej wspomnianych Asika i Jordana to fakt, że już zdążył potwierdzić swój talent ofensywny, a poza tym zachwyca swoją regularnością. Jego kontrakt wygasa już po tym sezonie. Zważywszy, że ma dopiero 27 lat i sporo do zaoferowania na pozycji, na której potrzeby są w tym momencie ogromne nie bądźcie zdziwieni kiedy ktoś rzuci na stół jego agenta naprawdę wielkie pieniądze.

Od autora

Lista ta jest całkowicie subiektywna i zdaje sobie sprawę z tego, że pojawi się pewnie sporo komentarzy z zupełnie inną wizją tego zestawienia. To dobrze. Chciałbym jednak powiedzieć, że aby dokonać ostatecznego wyboru pomiędzy numerami 2-5 przestawiałem tą listę kilku-/kilkunastokrotnie. Jest tak wiele kryteriów, według których mógłbym oceniać, że nie wiedziałem, który z nich uczynić najważniejszym. Dlaczego o tym mówię? Bo chcę podkreślić, że fakt iż jednemu z zawodników przypisałem numer 2, a innemu np. 5 nie oznacza, że jest między nimi według mnie taka przepaść jak mogłoby się wydawać.

Jeszcze jedna sprawa, na którą zwróciłbym uwagę to siła draftu 2008. Czas pokazał, że poza wieloma talentami z pierwszej rundy, które dziś świetnie spełniają się w rolach starterów czy nawet gwiazd (Rose, Love, Westbrook) druga runda zaowocowała rzadko spotykaną ilością bardzo wartościowych graczy.

Przypominam jeszcze raz, że zestawienie dotyczyło draftów od 2008 roku dlatego nie znajdziecie tutaj m.in. Marca Gasola, Glena Davisa, Carla Landry’ego czy Paula Millsapa.