Clippers deklasują Golden State Warriors

Golden State Warriors05Clippers

Minionej nocy odbyło się spotkanie między drugą i czwartą drużyną Konferencji Zachodniej. Zawodnicy z Los Angeles podejmowali drużynę z Oakland, która w tym sezonie radzi sobie naprawdę bardzo dobrze. 

Niezbyt dobrą wiadomością dla gospodarzy był brak Jamala Crawforda, który nie wystąpił już w drugim meczu z rzędu z powodu problemów ze stopą. Spotkanie odbywało się w Staples Center, a Clippers mieli szanse wygrać 12 mecz z rzędu u siebie. Te dwie drużyny w tym sezonie spotkały się już dwa razy i dwa razy lepsi byli Warriors.

Spotkanie zaczęło się od trafienia Chrisa Paula, który we wczorajszych derbach LA odgrywał kluczową rolę w zespole. Po 5 minutach w drużynie gospodarzy widziałem to co miałem okazję widzieć jeszcze niedawno podczas serii 17 zwycięstw, czyli zaangażowanie, którego nie było w poprzednich przegranych meczach. Wtedy Clipps wygrywali 11:6. Dużo piłek było zagrywanych do Griffina, który rywalizował z Davidem Lee. Gospodarze popisali się wspaniałym runem 17:2, a wynik wynosił już 21:6 dla Clippers.

Gospodarze przez całą pierwszą kwartę zaczęli się kreowaniem Griffina i bardzo dobrze to wychodziło. Ten chłopak zaczął spotkanie znakomicie. Po pierwszych 12 minutach miał już na swoim koncie 14 pkt, 3 zb i 3 ast. Ostatecznie pierwsza kwarta skończyła się duża przewagą Clippers i na tablicy widniał wynik 35:12.

W drugiej kwarcie goście w końcu zaczęli punktować. Po 2 minutach gry przewaga powoli malała i wynosiła 14 punktów, a o czas musiał prosić Vinny Del Negro. Po chwili Clipps wrócili do gry i było już 48:25 na korzyść gospodarzy, a na 6 minut do końca połowy trafieniami zza lini 7,24 m popisali się Klay Thompson i Stephen Curry przez co przewaga ponownie nieco się zmniejszyła.

Na 4 minuty przed końcem zaczęło się showtime oczywiście w wykonaniu Clippers. Na ten moment przewaga sięgała już 27 punktów! Goście trochę jakby nie istnieli w tym spotkaniu. Co prawda liderzy swojego zespołu, czyli Curry i Lee mieli najwięcej punktów w swojej drużynie, lecz były to drobne zdobycze. Pierwszy z nich miał tylko 8 pkt (3-10 z gry, 1-5 za 3), natomiast drugi zdobył 6 pkt (2-9 z gry). Do połowy spotkania gospodarze prowadzili 67:43 i nie zapowiadało się, żeby na prowadzenie mieli wyjść przyjezdni z Golden State.

Po 24 minutach gry najlepiej punktującymi zawodnikami byli Griffin mający na swoim koncie 16 pkt, 3 zb i 6 ast oraz Paul z 11 pkt, 2 zb i 5 ast, a po stronie gości najlepsi byli Lee (10 pkt, 4 zb, 2 ast) i Curry (8 pkt, 4 ast).

Goście przegrywali zarówno punktami, jak i zbiórkami. Clippers mogli pochwalić się 25 zebranymi piłkami, natomiast przyjezdni wręcz przeciwnie, mieli tylko 13 zbiórek. Jeśli popatrzymy na rubrykę z asystami to tam, także zobaczymy przewagę zawodników z Los Angeles. Gospodarze rozdali 18 piłek, a goście tylko 12.

Po powrocie z szatni wiele się nie zmieniło. Po trafieniach Chrisa Paula za 3, Clipps prowadzili już 80:47, co było naprawdę przerażające, bo liczyłem na ciekawsze spotkanie. To co działo się w tej części gry po stronie Clippers, to było coś nie możliwego. Chłopaki z Los Angeles robili co chcieli. To było coś pięknego, a zarazem coś okropnego, bo w drużynie Warriors nic nie funkcjonowało dobrze.

Obrona była do obejścia dla każdego, a w ataku gospodarze mogli robić co chcieli. Wynik był już nie możliwy do odrobienia. Na 3 minuty przed końcem tej kwarty, różnica wynosiła już 39 punktów, a parkiet mogli spokojnie i z dumą opuszczać gracze pierwszej piątki, by rezerwowi mogli się wykazać w tak łatwym spotkaniu.

W ostatniej minucie tej kwarty po trafieniu Erica Bledsoe, gospodarze zdobyli już razem 101 punktów, przy 64 punktach gości. Ciekawym buzzer beaterem popisał się Rony Turiaf desperacko rzucając równo z syreną. Po 36 minutach gry Clippers wygrywali 103:66.

Ostatnia kwarta był to czas dla rezerwowych, a najlepiej wykorzystywał go Bledsoe, który po 3 minutach tej części gry miał na swoim koncie 15 pkt. To nie była zbyt ciekawa kwarta, chociażby ze względu na bardzo dużą przewagę gospodarzy. Co prawda goście zmniejszali przewagę gospodarzy, lecz było już za późno. Mecz zakończył się wynikiem 115:89 dla Los Angeles Clippers.

Zawodnicy z Los Angeles wygrali 12 raz z rzędu grając na swoim parkiecie, jednocześnie bijąc rekord San Antonio Spurs z sezonu 1978/79.

W tym spotkaniu po stronie Clippers aż 7 zawodników zdobyło 10 lub więcej punktów, co jest naprawdę sporym wyczynem. Niestety żaden z nich nie zdobył double-double, ale najbliżej podwójnej zdobyczy był Paul, który zdobył najwięcej punktów w meczu – 27, a do tego dołożył 5 zbiórek i 9 asyst.

Ciężko wymienić wszystkich zawodników i ich statystyki, dlatego uznałem, że za doskonałą robotę Blake’a w pierwszej połowie, to właśnie jego wybiorę. Griffin na swoim koncie zanotował dzisiejszej nocy 20 pkt, 5 zbiórek i aż 7 asyst, a do tego miał jeszcze 3 przechwyty. Podkoszowy gospodarzy doskonale ustawił pod siebie przeciwników i dał im radę.

W ekipie gości nie powinienem chwalić nikogo, chociażby ze względu za skuteczność z jaką zagrali. Jedyną osobą, którą moim zdaniem nie zagrała źle był (Harrison) Barnes. Pierwszoroczniak zanotował 11 pkt, 2 zb i 3 ast. Słabym punktem Warriors w tym meczu zdecydowanie była skuteczność, która bardzo zawiodła. Gracze pierwszej piątki trafili 17 z 41 rzutów, a w tym 4 z 13 rzutów za 3. Cały zespół osiągnął 25% skuteczności zza linii 7,24 m, co jest naprawdę przerażające.

Boxscore:

Paul 27, Griffin 20, Bledsoe 17, Jordan 13, Barnes Green 11, Butler 10 – Thompson 14, Barnes 11, Curry Lee 10

Pomeczowe notatki:

  • Po ostatnich porażkach z Nuggets i Warriors, widać, że ponownie coś ruszyło w ekipie z Los Angeles. Jest to bardzo dobra wiadomość, bo już niedługo doczekamy się spotkania z Grizzlies i Rockets, a bardzo byśmy chcieli zobaczyć naprawdę ciekawe widowisko.