Fatalne drugie kwarty czyli Byczy kryzys podczas zachodniego tournée.

W piątkową noc podopieczni Toma Thibodeau gościli w Staples Center, gdzie w zeszłym sezonie z Derrickiem Rosem w składzie, odnieśli komplet zwycięstw nad Lakers (inauguracja) i Clippers. Wczorajsza, niedzielna noc, to z kolei wizyta w Rose Garden i mecz przeciwko Blazers.

Chicago Bulls

Ostatnie dni są jednak całkiem inne dla fanów drużyny, a ich pupile wyraźnie oddalają się od ligowej czołówki. Bykom nie tylko brakuje jakości i skuteczności w ofensywie, Bulls brakuje przysłowiowej pary i skutecznych środków do realizacji założeń defensywnych swojego trenera. Team z Chicago notuje dotychczas bilans 5-5 i jak na razie żadnym atutem dla zespołu nie jest granie przed własną publicznością (3-3).

Zacznijmy od meczu w L.A., Byków pogrążyli Blake Griffin (26pkt) i ich były obrońca, Jamal Crawford (22pkt). Clippers zdobyli 26 punktów z kontr i głównie po stratach Kirka Hinricha i Joakima Noaha. Obaj liderzy – na rozegraniu i pod koszem – gości, zanotowali w tym spotkaniu fatalną skuteczność (pudłując odpowiednio wszystkie 5 i 6 rzutów). Hinrich grał tak niezdarnie, iż podczas pierwszej połowy trzykrotnie tracił piłkę w tak niefortunny sposób, że uruchamiał kontry Griffina (tutaj zapraszam na top10 z soboty, w którym regularnie do Blake’a asystował ..Kirk).

Bolączką numer jeden drużyny z Chicago jest brak wartościowego playmakera.

Zarabiający 6 mln USD za sezon Hinrich, zawodzi na całej linii, kompletnie nie przypominając siebie ze wcześniejszych lat gry w Windy City. Jego zmiennik, Nate Robinson pokazał się kilku spotkaniach z lepszej strony, ale wszyscy obserwujący Mistrza wsadów, doskonale zdają sobie sprawę z wahań formy combo obrońcy.

Bulls w Staples Center przegrali swoją meczową szansę podczas drugiej odsłony, kiedy to Clippers doskonale skorzystali z potencjału Erica Bledsoe (10pkt i 4as), Jamala Crawforda i Matta Barnesa (13pkt i 6zb) windując wynik kwarty do stanu 35-25.

Bolączka numer dwa to słabe wsparcie z ławki Chicago.

Taj Gibson po raz trzeci w sezonie wypadł bardzo blado, jego skuteczność jest daleka od pożądanej i znany z energetycznych dotychczas wejść silny skrzydłowy drużyny, jest cieniem samego Carlosa Boozera (tak negowanego przez wszystkich fanów skrzydłowego). 1-6 z gry i 5 zbiórek to nic specjalnego w wykonaniu Taja. Praktycznie nie gra – zaangażowany za Omera Asika (ależ on gra w Houston!) – Nazr Mohammed i trener Thibodeau daje najwięcej szans do gry tercetowi Boozer-Gibson-Noah. W chicagowskiej prasie pojawiły się małe spekulacje prowadzące do wymiany z udziałem Marcina Gortata (back up dla Noaha czy raczej wymiana z Noahem w roli głównej,ciekawe?). Ja osobiście największą stratę widzę przy przeżywającym najlepsze chwili w Big AppleRonniem Brewerze. Takiego zadaniowca – bo nie Jimmy’ego Butlera – nie ma dziś w Chicago i trzeba zadać pytanie sternikom klubu – czy oszczędność popłaca? Inna znacząca strata, to odejście Kyle’a Korvera. Duet Marco „włoski ogier” Belinelli i Vlado „rzadko wstaję z ławki” Radmanović to inna para kaloszy na dystansie, kompletnie nie znajdująca drogi do kosza rywali. Marco miał 1-6 z Clippers, a Vlado tylko 1-3..

Skuteczność za trzy punkty w Staples Center, 2/14 i 14% była godna pożałowania!

Honoru drużyny – o dziwo po bardzo słabych dwóch kolejnych meczach – próbował bronić Carlos Boozer. 22pkt i 12zb po ubiegłotygodniowych wpadkach z 0-5 przeciwko Wolves i 3-9 przeciwko Thunder wypadł zdecydowanie lepiej (i najlepiej). Co ciekawe 48h wcześniej, w Phoenix Boozer był numerem jeden na parkiecie na poziomie 28pkt i 14zb (najlepszy wyjazdowy występ podkoszowego Bulls od czasów gry w ich szeregach Drew Goodena).

C-Booz wrócił do swojego niskiego poziomu podczas kolejnej konfrontacji w Portland, mimo, że Bulls rozpoczęli mecz z wysokiego „C” prowadząc po pierwszej kwarcie 30-23. Zbilansowany atak Thibsa i jego graczy, to coś najlepszego czego pragną oglądać kibice z najbardziej polskiego miasta USA.

Bolączka numer 3 to dyspozycja rzutowa Luola Denga i brak pewnego lidera.

Na starcie 2kw. obejrzeliśmy sobotnich bohaterów, poprzedniego starcia z Clippers: Marco, Nate, Taj i Nazr. Wszyscy oni wsparci Anglikiem Dengiem, który swoją nieskutecznością nie potrafi mnie jakoś przekonać, że zabieg chirurgiczny na kontuzjowanym w zeszłym sezonie nadgarstku nie był konieczny..47% za dwa punkty to nie jest akurat wskaźnik zły, ale już 24% na dalekim dystansie to rzecz martwiąca ofensywę Bulls, bowiem Luol w całej karierze rzucał o 9 procent wyżej. 5-16 w L.A. i 6-12 (nie najgorsze w Portland) czyli w sumie 11-28 podczas weekendu (więcej oczekuję od Denga podczas nieobecności Rose’a). Nie można też ciągle tłumaczyć skrzydłowego wysokim zaangażowaniem w grę obronną a zwłaszcza, kiedy Matt Barnes oraz Nicolas Batum (5-10 za trzy i 21pkt) prezentują wyższą efektywność w grze od 206cm Byka.

Niecelne dogrania piłki do wysokich (2 z rzędu Hinricha w minutę), błędy kroków (Noah, czyli praktycznie co mecz ta sama strata) czy seria pudeł zza łuku (tym razem, po wizycie w L.A. tylko 25% i 4 celne z 16 oddanych) i panujący na boisku duet Lillard-Aldridge (ciągle mam gdzieś w pamięci, że podkoszowy w dzień draftu powędrował z rąk sterników Bulls do Portland za Tyrusa Thomasa) dały miejscowym wygraną kwartę (28-13).

Jeśli macie możliwość obejrzenia tego meczu z odtworzenia to polecam pierwsze minuty, trzeciej odsłony, w której w szkolny sposób Blazers rozciągają defensywę gości, aplikując im 4 trójki przy 6 kolejnych akcjach. Nic Batum był autorem 3 z nich i wówczas przewaga wzrosła do stanu 67-53. Znów zaakcentuję brak defensywnego stopera, Ronniego Brewera.

Jednak zespół Thibsa wrócił do gry, za sprawą akcji Hamiltona (3pkt), Noaha i Denga (lay up’y) czy Gibsona (hak oraz osobiste). W tym samym czasie obejrzeliśmy najlepszy moment w defensywie Chicago oraz trzy straty Smug. Bulls poszli za ciosem w finałowych 12 minutach, wykorzystując Gibsona (11 oczek na koncie i basta!). Później już było gorzej, coś pękło, zabrakło energii a akcje ofensywne były zbyt podobne. Wykańczał je Nate Robinson, który z 18 oczkami okazał się najskuteczniejszym Byczkiem. Przewaga drużyny Terry’ego Stottsa nie spadła poniżej 5 punktów i miejscowi mogli się cieszyć z 3 wygranej w serii – wyniku najlepszego od poprzedniej zimy.

Podsumowując: zmiany w składzie, przeprowadzone w składzie Byków podczas off-season 2012 były jak na mój gust wysoce nie trafione. Kirk Hinrich, który regularnie jest trapiony kontuzjami, dawno już nie grał na tak wysokim niskim poziomie, nie jakiego oczekuje się od niego w Chicago. Marco Bellineli jest typowym strzelcem, który potrzebuje zaufania i większej liczby minut od swego trenera a w Chicago wchodzi na krótkie chwile, by po prostu trafić (lub nie) i wrócić na ławkę. Joakim Noah prezentuje się bardzo dobrze (16pkt,15zb i 8as w Portland) i jednomeczowa niemoc w L.A. pewnie była wypadkiem przy pracy, ale idąc w stronę Luola Denga można zaryzykować stwierdzenie czy znów wakacyjne granie dla kadry nie było ponad jego siły? Jest jeszcze Taj Gibson, uwielbiany przez ludzi w Chicago, ale wyglądający na takiego gracza, który dostał swoje dolary i jego poziom ambicjonalny utknął w martwym punkcie (skuteczność, suma punktów i zbiórek poszły w dół). O Mohammedzie, Radmanoviću i nie dostającym szansy Teague’u już nie wspomnę bo nie ma praktycznie o kim i o czym. Tymczasem gdzieś w Houston swoje prime przeżywa Omer Asik, a najlepsze chwile w życiu przeżywa Ronnie Brewer, bijąc się o mistrzostwo konferencji w najlepsze.

Jerry Reinsdorf wraz z synem oraz Gar Foreman ze swoimi współpracownikami mają mocny ból głowy i muszą wspomóc swojego najlepszego trenera być może pierwszymi decyzjami personalnymi. Kto wie czy plotki wiążące z Chicago nowego centra oraz bardziej efektywnego shootera okażą się prawdą? Ktoś może rzec, przecież to tylko 10 spotkań i z bilansem 5-5 na Wschodzie ciągle można walczyć o play offs. W koszykówce niestety jest tak, że z każdym meczem trzeba dbać o wysoki poziom intensywności w grze i motywacji u graczy, by po chwili nie obudzić się z serią porażek (może nawet ciężkich do wytłumaczenia) oraz by nie cierpieć z powodu spadającego morale i coraz gorszej sytuacji w szatni drużyny. Kiedy wróci do gry Derrick Rose, to akcje Bulls ciężko będzie wywindować do zeszłosezonowego wskaźnika a i od samego gracza nie wymagajmy na początku topowej formy. W Chicago mamy kryzys rodzący się z oszczędności oraz braku lidera z prawdziwego zdarzenia, znajdujący swój efekt na obu stronach parkietu – mający odbicie na już nie tak szczelnej defensywie – ale również na bardzo nierównej i mało skutecznej (37-38%) ofensywie.

Jeśli miałbym być szczery poszukałbym możliwości przechwycenia z Phoenix duetu Gortat – Marshall. Na Wschodzie raczej nikt nie wesprze personalnie drużyny walczącej o powrót na ligowe salony. Dodam tylko, że dziś naprawdę widać jak wielkie znaczenie – w końcu MVP – ma dla zespołu obecność w jego szeregach Derricka Rose’a. Bulls na dziś potrzebują go szybciej niż nam by się wydawało.

Wynik sobotni: Los Angeles Clippers – Chicago Bulls 101:80
Najlepsi strzelcy: B. Griffin 26, J. Crawford 22, M. Barnes 13 oraz C. Boozer 22, L. Deng 14, R. Hamilton 14.

Wynik niedzielny: Portland Trail Blazers – Chicago Bulls 102:94
Najlepsi strzelcy: W. Matthews 21, N. Batum 21, L. Aldridge 18 (13 zb) oraz N. Robinson 18, J. Noah 16 (15 zb), R. Hamilton 15.

Komentarze do wpisu: “Fatalne drugie kwarty czyli Byczy kryzys podczas zachodniego tournée.

  1. No wreszcie żeś się pojawił… i to z jakim artykułem. W sumie ciężko coś więcej dodać. nie ma skuteczności, nie ma wygranych. Samą obroną nie wygra się meczu. Tym bardziej gdy jest o wiele gorsza niż rok temu.

Comments are closed.