Prezentacja: Memphis Grizzlies

Jedni upatrują w nich kandydatów do włączenia się do walki o najwyższe laury na Zachodzie, inni zaś tylko marne tło dla możnych drużyn z tej właśnie konkurencji. O kim mowa? O Niedźwiadkach z Memphis, którzy w ostatnich latach skutecznie walczą z trendem, że mają tyle wspólnego z niedźwiedziem Grizzly, co polska piłka nożna z futbolem europejskiego wydania.

Ten sezon może być dla ekipy ze stanu Tennessee niezwykle trudny. Po ostatnich, niezłych sezonach wypadałoby się bowiem włączyć do walki o coś więcej, niż tylko sam awans do rozgrywek posezonowych i pokazanie tam kilku, zupełnie różnych od siebie oblicz. Misja postawienia kolejnego kroku nie jest dla tego zespołu tą z kategorii niemożliwych do realizacji, ale na pewno nie będzie to łatwe zadanie.

Wobec wzmocnień Jeziorowców, okrzepnięcia w bojach (nie)opierzonych młokosów z Oklahomy, czy też z potencjalnie większego zrozumienia na boisku Clippers , rozwój graczy Lionela Hollinsa może być praktycznie niezauważalny. Wprawdzie Grizzlies nie stracili żadnego z najważniejszych elementów swojej układanki, a dodatkowo wzmocnili swoje rezerwy, ale to może nie być wystarczające dla zwalczenia trudów długiego i niezwykle morderczego sezonu. Wiele będzie tutaj zależało od tego, czy będzie dopisywało im szczęście w postaci omijania urazów kluczowych postaci drużyny – mam tu na myśli głównie Zacha Randolpha i Rudy’ego Gaya.

Trochę historii…

W przeciwieństwie do wielu wcześniej opisywanych przez moich kolegów z redakcji teamów, historia tej organizacji jest krótka i raczej nie obfitująca w zaskakujące zwroty akcji. Właściwie jedynym bardzo ważnym i jak się okazało – trafnym, posunięciem były przenosiny klubu z Kanady do Stanów Zjednoczonych.

Grizzlies są bowiem jednym z dwóch ‘dzieci’ Davida Sterna, który swego czasu planował dość mocną ekspansję na teren Kanady. Wydawało się, że skoro w NHL funkcjonuje sporo klubów z tego właśnie kraju i wraz z ekipami z USA stanowią one silną organizację, to i w tym przypadku uda się sprzedać tę ideę ludziom. Nic bardziej mylnego – każdy wie, że narodowym sportem kraju kojarzonego z klonowym liściem jest właśnie hokej i każda próba zmiany tego głęboko zakorzenionego myślenia okaże się fiaskiem. Tak też było w tym przypadku, pomimo tego, że Niedźwiadki początkowo trafiły do Vancouver (miały być młodszym bratem hokejowych Canucks), to większość ludzi powiązanych z tą drużyną marzyło o tym by jak najszybciej się stamtąd wydostać. Na mecze przychodziło bardzo mało kibiców, kolejne wybory draftowe okazywały się pomyłkami – wyjątkiem jest tutaj Shareef Abdur-Rahim, ale także i on w pewnym momencie zechciał odejść z powszechnie wyśmiewanych w tamtych czasach Grizzlies. W pewnym momencie doszło nawet do tego, że Steve Francis, który również był draftowany przez Vancouver śmiertelnie się obraził i powiedział, że za żadne skarby nie będzie grał w tak odludnym i mało przyjaznym miejscu. Zaowocowało to tym, że zamiast samorodnego talentu i budowania wokół niego podwalin pod sprawnie działającą ‘firmę’ trzeba było kombinować jak tu zorganizować drużynę, która nie skompromituje się na tyle by być najgorszą w historii ligi.

W pewnym momencie włodarze klubu poszli jednak po rozum do głowy i stwierdzili, że egzystencja Niedźwiadków w zimnej Kanadzie nie ma najmniejszego sensu i aby zmienić postrzeganie tego teamu w lidze należy zmienić siedzibę. Wybór padł na Memphis, które wcześniej nie miało żadnej styczności z basketem na zawodowym polu. Owszem, w mieście funkcjonowała całkiem niezła uczelnia, której wychowankowie z powodzeniem radzili sobie na parkietach ligi (m. in. Anfernee Hardaway). Mimo to przenosiny do miasta Elvisa niosły ze sobą pewne ryzyko.

Jak się jednak okazało przyzwyczajenie do nowego miejsca wcale nie trwało tak długo. O ile jeszcze pierwsze dwa sezony były marne i bliźniaczo przypominały to, co wcześniej miało miejsce w Vancouver to później było już tylko lepiej. Wszystko to wiązało się z dwiema, ważnymi dla miasta i organizacji, postaciami – Pau Gasolem i Hubbie’m Brownem.

Hiszpan to dla kibiców w Memphis mniej więcej tak samo ważny człowiek jak dla Lakers Kobe Bryant. Pomimo tego, że nie był on wybierany w drafcie bezpośrednio przez Memphis, tylko Atlantę, to jednak w tym właśnie klubie wypłynął on na szerokie wody. W pewnym momencie był on na parkiecie odpowiedzialny za wszystko, nie tylko był najlepszym strzelcem, ale wyróżniał się w niemal każdym elemencie koszykarskiego rzemiosła. To dzięki niemu kibice w tym mieście po raz pierwszy poczuli smak Play-Offów i rozentuzjazmowali się basketem na dobre. Oczywiście Gasol w pewnym momencie odszedł z klubu za bezcen, ale nie zmienia to faktu, że jest jego ikoną.

Podobnym sentymentem darzy się w mieście trenera Hubbie’go Browna. Skorzystanie z propozycji Memphis przez tego coacha było w pewnym momencie odbierane jako jego wielki błąd. Doświadczony szkoleniowiec umiał jednak wpłynąć na drużynę w taki sposób, że ta niemal od razu zmieniła swoją postawę na boisku. Jest to o tyle szczególne osiągnięcie, że przecież w tamtym czasie oprócz Gasola w stanie Tennessee nie było żadnych innych wybitnych graczy i z grupy średniaków potrafił on stworzyć team, który z powodzeniem walczył z dużo mocniejszymi rywalami.

Najnowsza historia to już przede wszystkim pasmo małych sukcesików. Wprawdzie po Brownie przyszedł jeszcze chwilowy czas posuchy, ale dzięki mądrym decyzjom kierownictwa klubu i niezłym rozeznaniu na draftowym rynku udało się uniknąć kolejnych wpadek na koleiny. Teraz, dzięki takim graczom jak Conley, Gay, czy młodszy z rodu Gasolów nie tylko myśli się o sukcesach ‘tu i teraz’, ale także z optymizmem spogląda się w przyszłość.

Kto tu rządzi, czyli liderzy zespołu…

Zach Randolph – Kiedy wydawało się, że Z-Bo ma już wszelkie problemy za sobą i jedyne, co mu pozostało to kolejne nominacje do All-Star Game i prowadzenie Miśków do coraz lepszych wyników, przyszedł czas kolejnych rozczarowań. Wszyscy wiemy, że przed przyjściem do Memphis nie był to facet, któremu można byłoby powierzyć odpowiedzialność za losy zespołu i że już raczej przez całą karierę będziemy o nim mówić w kategorii – niespełnionych talentów. Więcej niż o jego grze słyszało się o jego perypetiach życiowych, tutaj pobił się z kolegą z drużyny, tu pokłócił się z trenerem, tu ni stąd ni zowąd przytył piętnaście kilogramów. Owszem, tego już nie ma, bo Z-Bo to teraz w pełni ukształtowany człowiek, który rzeczywiście żyje z zespołem. Niestety kłopoty nie znikły, tylko zmieniły swoją lokalizację. Teraz wszyscy w klubie martwią się, czy Randolphowi uda się zagrać pełny sezon, czy też gdzieś po drodze nie dozna takiej kontuzji, która wykluczy go z najważniejszych fragmentów sezonu. Tak będzie już chyba zawsze, bo każdy w klubie będzie martwił się o to, czy (jak w zeszłym sezonie) Memphis nie straci swego najważniejszego ogniwa, bez którego po prostu nie będzie w stanie nawiązać wyrównanej walki z możnymi Konferencji Zachodniej. Oby tak się nie stało, bo zdrowy Zach to gwarancja znakomitej gry w ataku praktycznie w każdym fragmencie boiska przed linią 7,25 m. Oczywiście pewnych ułomności defensywnych w jego wieku nie da się już wyeliminować, ale zbiórki, szczególnie po atakowanej stronie boiska są w tej epoce absolutnie kluczowe – a akurat w tej kwestii Z-Bo jest nieoceniony.

Rudy Gay – Kiedy w zeszłym roku całą organizacją wstrząsnęła o wieść o poważnej kontuzji, której doznał Randolph, oczy wszystkich kibiców zwrócone były w stronę właśnie Rudy’ego. Pojawiały się setki pytań, czy ‘wychowanek’ Grizzlies będzie umiał przejąć rolę lidera, czy udźwignie ciężar bycia tą centralną postacią teamu. Tak naprawdę w dalszym ciągu trudno odpowiedzieć na pytanie, czy udało mu się wywiązać z tego zadania – niby był go-to-guyem Niedźwiadków, ale z drugiej strony, choćby play-offowy wynik zespołu mówi, że to jednak Z-Bo więcej dawał zespołowi. Dlatego też ten rok dla Rudy’ego może być decydujący. Wreszcie okaże się, czy jest on na tyle dobrym graczem by móc o nim mówić w kategoriach gwiazdy tej ligi, czy na zawsze zostanie tylko (a może aż) gwiazdą trzeciego szeregu, która owszem, w każdym meczu będzie ‘dawać radę’, ale nic ponadto. Na pewno umiejętności i warunki fizyczne predestynują go do tego by postawić wreszcie krok naprzód w swojej karierze. Warunkiem, który musi spełnić jest przede wszystkim poprawienie gry na dystansie i lepsza selekcja rzutowa, bo to czasami jest jego olbrzymim problemem.

Marc Gasol – W czasach, gdzie każdy zawodnik mierzący 7 stóp wzrostu, umiejący coś więcej niż wysoko skakać i pakować piłkę do kosza, taki zawodnik jest po prostu bezcenny. Oczywiście można spierać się, czy młodszy z braci jest zawodnikiem na tyle wybitnym jak jego brat, ale z całą pewnością nie można odmówić mu talentu.  Etyka jego pracy jest podobna, a wskazywać może na to postęp, który czyni z każdym sezonem. Już dziś, ze zdrowym Randolphem, potrafi on tworzyć jeden z najlepiej rozumiejących się duetów podkoszowych w całej NBA. Ich współpraca w ataku jest czymś absolutnie kluczowym dla dobrego wyniku Niedźwiadków w tym sezonie. Co najważniejsze Gasol ma tę cechę, której nie posiadają czasami zawodnicy szkoleni w USA – potrafi on znakomicie podporządkować się i wpasować w taktykę, którą nakreśla Hollins. Nie jest dla niego niezbędne bycie pierwszą, czy drugą opcją w ofensywie, znakomicie bowiem realizuje te założenia, które są w danym momencie najlepsze dla zespołu.

Słabe i mocne strony…

Plusy – Z całą pewnością ogromnym atutem Grizzlies w tym roku może być zgranie. Tak naprawdę bowiem jedynym ważnym zawodnikiem, który opuścił Memphis jest O.J. Mayo. Nie traktuję tego jednak jako wielkiej straty, gdyż w zeszłym, skróconym sezonie było widać, że Mayo nie odnajduje w Grizzlies tej samej radości z gry, co kiedyś i często zamiast być wyraźnym wsparciem z ławki jest tym, który krzyżuje szyki Hollinsowi.

Do plusów zaliczę też pozyskanie (wreszcie!) solidnego zmiennika dla Mike’a Conleya. Jerryd Bayless jest może graczem chimerycznym, ale skala jego talentu jest nieporównywalnie większa niż dwójki, która w zeszłym roku wspomagała Mike’a, czyli Josha Selby’ego i Jeremy’ego Pargo. Oczywiście z grzeczności pomijam tu Gilberta Arenasa, który swoim pobytem w tym klubie udowodnił, że jego czas w NBA niestety niepowracalnie minął. Według mnie pozyskanie Baylessa może wreszcie wpłynąć pozytywnie na Conleya, który pomimo tego, że zawsze dawał z siebie wszystko, to jednak tak naprawdę nie miał z kim rywalizować. Teraz to współzawodnictwo może pomóc Mike’owi na wniesienie swojej gry na jeszcze wyższy poziom.

Bardzo ważne dla Memphis będzie też to, że do gry wraca Darrell Arthur, który po niezłym, debiutanckim sezonie narobił nadziei na to, że jego rozwój będzie przebiegał płynnie i harmonijnie. Jego obecność w składzie może też spowodować mniejszy ból w razie kolejnych problemów zdrowotnych Z-Bo.

Przede wszystkim wrócić należy jednak tutaj do punktu pierwszego – zgranie. To będzie niesłychanie ważne. Wszyscy najważniejsi gracze zostali, schematy gry pozostaną niezmienne, Hollins w dalszym ciągu może kontynuować swoją pracę od podstaw. O ile w grze dojdzie tylko do minimalnych ‘poprawek’, to zgranie i świadomość siebie może być bardzo ważne w pojedynkach z takimi drużynami jak Lakers, czy Thunder, które w znaczny sposób musiały wpływać na swoją tatykę.

Minusy – Do najważniejszych na pewno należy obawa o zdrowie frontalnych postaci ekipy – Randolph i Gay miewali już w swojej karierze urazy wykluczające ich z prawie całych rozgrywek. Z drugiej jednak strony obawa taka zachodzi w prawie każdym teamie tej ligi, więc nie jest to sprawa nadrzędna. Każdy wie jednak, że jeśli wśród Miśków wypadnie któryś z graczy pierwszej piątki o jego zastąpienie będzie bardzo ciężko.

Niewątpliwie ważne jest to, że w razie urazu Marca Gasola w klubie nie ma, choćby kompetentnego zmiennika na jego pozycję. O ile jeszcze Randolpha będą próbowali zastąpić Speights, czy Arthur i można oczekiwać, że spiszą się w tej kwestii co najmniej poprawnie, to jednak trudno oczekiwać aby Hamed Haddadi mógł z powodzeniem rekompensować stratę Hiszpana. Z całą pewnością na tę pozycję przydałby się dużo lepszy zmiennik.

Dużym problemem Grizzlies od lat jest skuteczność rzutów z dystansu, żadna z gwiazd nie gwarantuje tego, że raz za razem może dziurawić kosz przeciwników seriami rzutów zza łuku. To nie zmieni się także w tym sezonie, Ellington w żadnym wypadku nie jest typowym spotshooterem, który mógłby niepokoić rywali w tym elemencie. Co gorsza wydaje się, że w tej kwestii gra zespołu może jeszcze nieco oklapnąć – co by nie mówić o O.J. Mayo to, kiedy ten zawodnik miał dzień, to rzuty za trzy były jego niewątpliwym atutem.

Osobiście uważam też, że tej drużynie brakuje tak naprawdę wyraźnej postaci, wokół której koncentrowałaby się jej cała gra. Moim zdaniem w drużynie, gdzie nie ma wyraźnie zaznaczonego lidera, tak naprawdę ciężko znaleźć postać, która wybijałaby się ponad wszystkich. Często bowiem bywało tak, że Niedźwiadki przegrywały przez to mecze. Takim kimś może być Rudy Gay, ale do tego potrzebuje on przede wszystkim zaufania trenera i przede wszystkim partnerów.

Zagrożenia…

Dla mnie największym zagrożeniem dla tego zespołu może być fakt, że przy tym, kiedy drużynie nie będzie szło, dojdzie do małej rewolucji. Oczywiście trudno odmówić właścicielom prawa do próbowania ulepszenia swojej ekipy, ale w tym przypadku może dojść do klasycznego schematu – ‘lepsze jest wrogiem dobrego’. Osobiście uważam, że ten sezon powinien być ostatnim, prawdziwym sprawdzianem dla tej grupy ludzi i dopiero po fakcie wielkiego niepowodzenia powinno dojść do istotnych zmian. Trudno jednak oczekiwać tego, że nowy właściciel będzie miał skrupuły, kiedy będzie chodzić o wielką stawkę.

Ciekaw jestem też jak będzie wyglądała sytuacja w dywizji. Osobiście uważam, że dywizja, w której przychodzi grać Niedźwiadkom będzie najbardziej wyrównaną na całym Zachodzie i każdy mecz, a co za tym idzie każde zwycięstwo w bezpośrednim pojedynku może być na wagę złota. Tak naprawdę trudno bowiem przewidzieć, która drużyna będzie na jej samym szczycie, jak i szarym końcu.

Oczekiwania…

Tak naprawdę trudno wyrokować jakie są oczekiwania wobec Memphis Grizzlies a.d. 2013. Pomimo wszystko, jak na realia NBA, jest to zespół dość zaściankowy, który dopiero od niedawna zaczyna wspinać się w ligowej hierarchii. Po poprzednich, co tu dużo mówić – przegranych Play-Offach w kibicach z FedExForum było jednak widać duże rozgoryczenie i dla nich planem minimum do wykonania powinna być poprawa osiągnięcia z zeszłego sezonu, a więc awans do co najmniej drugiej rundy PO na Zachodzie.

Podobne odczucia panują pewnie też w nowym właścicielu, który przejmował ten klub jako jeden z najlepiej rozwijających się w lidze. Wydarzenia z zeszłego roku pokazały jednak, że ubiegły rok był dla klubu krokiem wstecz, może niedużym, ale zawsze wstecz.

Okiem autora…

Każdy, kto wnikliwie czyta naszego bloga wie, że jestem wielkim fanem Niedźwiadków i trudno mi spojrzeć na ich dokonania obiektywnie. Nigdy jednak nie staram się być w tej kwestii hurraoptymistyczny i tak też jest tym razem. Na Zachodzie są niestety dużo mocniejsze teamy od Memphis i szczytem marzeń będzie awans do Finału Konferencji, aby jednak to zrobić chłopcy Hollinsa będą musieli się okazać lepsi od co najmniej jednej z drużyn – pewniaków, czyli Thunder lub Lakers. Przy odrobinie szczęścia i rozwoju liderów Grizz, są oni w stanie to zrobić.

Patrząc rozsądnie tę drużynę stać jednak tylko na to, by spokojnie zadomowić się w czołówce Konferencji Zachodniej, poprzez kolejny awans do rozgrywek posezonowych. Tam, z całą pewnością nie zawiodą oni, ani swoich kibiców, ani żadnych ekspertów, bo są zespołem z gatunku tych, które docenia się za grę do końca i nieodpuszczanie żadnemu rywalowi.

Bilans, który wróżę Memphis to 47-35 i drugą rundę PO.

Komentarze do wpisu: “Prezentacja: Memphis Grizzlies

  1. Jestem zawiedziony tym, że MG Niedźwiedzi nie zadbał o poważne wzmocnienia. W tym klubie panuje stagnacja i już czas coś zmienić, np. wymienić Gaya albo Randolpha na kogoś innego. Nie ma na co czekać.

  2. Możliwe, że Szuwarek ma rację, ale bardziej się skłaniam ku autorowi, że trzeba dać ostatnią szansę temu składowi. Przecież w ostatnich latach ta druzyna grała dobrze mimo, iż zawsze ktoś był kontuzjowany. Jednak na zachodzie jest strasznie ciasno i o awans do drugiej rundy będzie strasznie ciężko

  3. zarówno Randolph jak i Speights oraz Arthur mogą grać jako środkowi. W dzisiejszej NBA, gdzie na centrze grają Garnett i Bosh, nie widzę gdzie jest tu większy problem w przypadku kontuzji Gasola niż Zacha…

  4. Ostatnia szansa ostatnią szansą ale to nie zmienia faktu, że przy wzmocnionych ekipach z Zachodu ciężko będzie tej drużynie utrzymać pozycję z zeszłego sezonu. Zdecydowanie poszukałbym wzmocnień na pozycji C oczywiście na ławkę oraz typowego shootera. Próbowałbym też opchnąć Randolpha póki jeszcze jest coś wart za kogoś młodszego. Pewne miejsce powinni być Gasol i Conley Jr. reszta do wymiany.

  5. sprostowac trzeba jedno, Arthur niestety jest wciaz kontuzjowany, po kontuzji wykluczajacej go z gry przez caly ubiegly sezon miesiac temu doznal ponownie kontuzki lewej nogi i jeszcze kilka tygodni raczej poza gra pozostanie. Nastepna sprawa, Darell spokojnie moze pogrywac i jako center co juz pokazal, dzieki jego mobilnosci i atletyzmowi te kilka brakujacych cm bywaly niemal niewidoczne, pytanie jak kontuzje odbija sie na tej jego fizycznosci.
    Rowniez kibicuje Grizz z racji sporych powiazan z Memphis, uwazam,ze ta ekipa ma potencjal co juz udowodnila spokojnie na bycie w czolowej czwórce zachodu, szczegolnie teraz po oslabieniu sie ekipy z OKC. Zach pokazal rowniez,ze moze byc przywodca i liderem tej druzyny, w koncu tez licze na all star lvl sezon Gaya. Tej ekipie brakuje mocno jakiegos rezerwowego wingmana, ktory moglby dawac solidna zmiane za Gaya i zdecydowanie klasycznego sg w stylu RayRay’a.

  6. Pamiętam oczywiście o kontuzji Darrella, ale prawdopodobnie jeszcze przed Nowym Rokiem wróci on do gry. ;) Wątpię jednak by Arthur mógł być wsparciem na centrze dla Gasola, gdyż po prostu brakuje mu do tego centymetrów.

Comments are closed.