Debiut Howarda bez zwycięstwa

Po bardzo gorącym i ekscytującym lecie oczy praktycznie wszystkich sympatyków NBA były skierowane na Los Angeles i oczekiwały debiutu Dwighta Howarda. To wydarzenie miało miejsce podczas minionej nocy. Lakers grali na własnym parkiecie z Sacramento Kings i Howard dostał wreszcie zielone światło na grę. W debiucie wypadł pozytywnie, ale nie przełożyło się to na wynik zespołu. „Jeziorowcy” przegrali kolejne spotkanie. Kings wygrali 99:92 (28:29, 18:28, 28:15, 25:20).

Lakers zagrali w swoim pełnym składzie. Howard ostatni raz grał 7 kwietnia, ale mimo to trener Mike Brown wystawił byłego gracza Orlando Magic w pierwszej piątce. Dwight spędził na parkiecie aż 33 minuty. W tym czasie zanotował 19 punktów, 12 zbiórek, 4 bloki, ale też 5 strat. Może być zadowolony ze swojego debiutu. Zapewne nie była to jeszcze jego pełnia formy, ale i tak bardzo się wyróżniał.

Dla Los Angeles Lakers głównym celem tego meczu było zapewne zgranie zespołu. Sezon tuż, tuż, a największe gwiazdy ekipy grały ze sobą dopiero pierwszy raz. Dlatego właśnie zawodnicy pierwszej piątki otrzymali zdecydowanie najwięcej minut na parkiecie. Spotkanie toczyło się w dość wyrównanym tempie. Dopiero w drugiej części II kwarty za sprawą dobrych akcji Kobe’go Bryanta czy Dwighta Howarda ekipa Lakers wysunęła się bardziej zdecydowanie na prowadzenie. Dobiciem rywali była szybko rozegrana akcja na zakończenie pierwszej połowy, która zakończyła się celnym rzutem z półdystansu „Black Mamby”. Na tablicy było wtedy 46:57. Trzecią kwartę punktami otworzył Kobe i Lakers wyszli na +13. Wydawało się wtedy, że zmierzają po pierwsze zwycięstwo podczas tegorocznego preseason. Sacramento Kings nie pozwolili im jednak na to, gdyż zanotowali run 12-0. Znowu zrobiło się niezwykle wyrównanie, a goście znaleźli się na fali. Udowodnili to w ostatnich dwóch minutach trzeciej kwarty. Ten moment wygrali 9-0 i tuż przed decydującą odsłoną było 74:72. W czwartej kwarcie gra toczyła się niemal punkt za punkt. Wtedy dobrze grający DeMarcus Cousins zdobył punkty na które „Jeziorowcy” nie potrafili od razu odpowiedzieć. W związku z tym sfaulowany został Jimmer Fredette (7 pkt), który wykorzystał obydwie swoje szanse i Kings uciekli na trzy punkty. Na 12 sekund przed końcem rzutem z dystansu próbował jeszcze wyrównać Kobe Bryant, ale nie trafił i pozostało już tylko uciekanie się do faulowania. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 99:92.

Wydaje się, że ekipa startowa Lakers sporo zyskała w kwestii zgrania dzięki temu spotkania. Wszyscy grali długo i dobrze sobie radzili. Żaden z nich nie miał ujemnego współczynnika +/-. Dwight Howard debiutował w nowym zespole po długiej przerwie i mimo to był wyróżniającą się postacią. Kobe Bryant to cały czas ta postać, którą wszyscy doskonale znamy. Przeciwko Kings miał 21 punktów i 5 zbiórek. Dobrze prezentują się również Metta World Peace (14 pkt) oraz Pau Gasol (14 pkt, 8 zb i 5 as). Steve Nash może nie ma jakiś niesamowitych osiągnięć, ale widać, że to mózg. Dzięki niemu całej drużynie będzie lepiej konstruowało się akcje. Minionej nocy zanotował 6 punktów, 5 asyst i 5 zbiórek. Gorzej było z ławką rezerwowych. Nie było graczy, który wszedłby na parkiet z dużą dawką energii. W tym aspekcie rysowała się największa przewaga Sacramento. W Kings ważną rolę odegrali Marcus Thornton (15 pkt i 6 zb) i Aaron Brooks (16 pkt). Potrafili wejść do gry i zdobywać bardzo ważne punkty. Thornton np. miał serię pięciu punktów z rzędu w bardzo krótkim odstępie czasu pod koniec trzeciej kwarty. To był ważny sygnał dla Sacramento. Gra Kings opierała się jeszcze na duecie Tyreke EvansDeMarcus Cousins. Dorobek tego pierwszego to 12 punktów. Cousins można powiedzieć, że zagrał w swoim stylu. Był nawet sporym zagrożeniem dla rywali. Uzbierał 16 punktów i 6 zbiórek, ale miał też 5 strat.

Lakers mimo pełnego wyjściowego składu odnieśli kolejną porażkę. Tegoroczny preseason jest zupełnie nieudany dla „Jeziorowcy”. Obecnie mają bilans 0-6 i są jedyną drużyną w całej lidze bez zwycięstwa. To tylko dowodzi, że naszpikowani gwiazdami Lakers nie są walcem, który po prostu będzie rozjeżdżać kolejnych przeciwników. Są jak każda normalna drużyna – mają swoje mocne i słabe strony. Na pewno można ich pokonać, chociaż po letnich transferach niektórzy już mieli wątpliwości. Inna sprawa, że to tylko preseason. Te mecze na dobrą sprawę nic nie znaczą. Służą głównie zgraniu i różnemu testowaniu. W LAL wydaje się, że nikt nie przejmuje się za bardzo tymi porażkami. Na pokazanie prawdziwej siły przyjdzie jeszcze czas. Sezon rusza za 8 dni.