Smok z Harvardu kończy 24 lata

Jeremy Lin w pewnym momencie ubiegłego sezonu przyćmił wszystkie gwiazdy NBA. Pojawił się praktycznie znikąd i zanotował prawdziwe „wejście smoka”. Swoją przebojową grą zdobył serca fanów. Dzisiaj Lin kończy 24 lata.

Pewną moją sympatię Lin wzbudził już, gdy tylko dostał się do NBA. Był dla mnie Amerykaninem azjatyckiego pochodzenia, który nie grał widowiskowo, ale dużo myślał na boisku. Na dodatek Lin to absolwent legendarnego Harvardu. Uczelnia kojarzy się z nauką na najwyższym poziomie, a nie koszykówką. Lin został dopiero trzecim absolwentem tej szkoły, który trafił do NBA.

Jego droga do gry w najlepszej lidze świata nie była jednak łatwa. Nie został wybrany w drafcie 2010. Mimo to dostał zaproszenia od kilku drużyn, aby zaprezentował swoje umiejętności na letnich zajęciach. Po całkiem dobrej grze w lidze letniej kilka zespołów było poważnie zainteresowanych zatrudnieniem Lina. Młody koszykarz zdecydował się przyjąć ofertę Golden State Warriors. W ekipie „Wojowników” nie dostawał zbyt wielu minut. Nie mógł przebić się do rotacji. Wreszcie w grudniu 2011 roku został zwolniony. Przyznam, że wtedy było mi bardzo szkoda Lina i nie wierzyłem, że jeszcze coś zaprezentuje. Jak bardzo się myliłem…

Kilkanaście dni po rozstaniu z GSW związał się z New York Knicks. W między czasie był jeszcze przez chwile zawodnikiem Houston Rockets, ale tam ostatecznie zabrakło dla niego miejsca. Początki Lina w Knicks również nie były jakieś zaskakujące. Nadszedł jednak 04 luty 2012 roku i gwiazda tego gracza rozbłysła bardzo jasnym blaskiem. Zespół NYK był raczej w dołku i podejmował New Jersey Nets. Swoją szansę w tym spotkaniu otrzymał właśnie Lin. Zaskoczył wszystkich i poprowadził swój zespół do zwycięstwa zdobywając 25 punktów. Osobiście podejrzewałem, że to tylko pojedynczy taki wyskok Lina. Ponownie się myliłem. Zaledwie dwa dni później rzucił 28 punktów w konfrontacji z Utah Jazz. Łącznie w sześciu kolejnych spotkaniach rzucał przynajmniej dwadzieścia punktów. Prawdziwą klasę pokazał jednak w starciu z Los Angeles Lakers, gdy zaaplikował „Jeziorowcom” aż 38 „oczek”.

Lin stał się prawdziwym objawieniem sezonu i człowiekiem, który zaczął wyciągać Knicks z dołka. Dzięki temu ludzie wręcz pokochali tego chłopaka. Rozpoczęła się prawdziwa „mania” na jego tle. Lin po serii tych zachwycających występów nieznacznie obniżył loty, ale ustabilizował swoją formę. Każdy już wiedział czego się po nim spodziewać, a mimo to wypracował sobie silną pozycję w NBA. Nic dziwnego, że po sezonie Lin zwrócił na siebie uwagę wielu ekip. New York Knicks nie byli już w stanie zatrzymać tego rozgrywającego ze wschodnimi korzeniami. Lin ostatecznie wybrał ofertę Houston Rockets. „Rakiety” zaoferowały temu zawodnikowi ponad 25 mln $ za trzy lata gry. Trzeba przyznać, że całkiem sporo jak dla człowieka, który pokazuje się z dobrej strony tylko od kilku miesięcy i to trzeba zaznaczyć, że ta oferta wypłynęła od ekipy, która kilka miesięcy temu nie widziała u siebie miejsca dla tego samego człowieka… No, ale teraz nie czas się nad tym zastanawiać. WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO JEREMY !!!!!!!!!!!