DeMarcus Cousins rozegrał najlepsze spotkanie w karierze, ale nawet taki występ nie pomógł Kings wygrać z Suns, którzy po drugiej wygranej z rzędu ponownie wrócili do gry o playoffs.
Drużyna | Bilans | I kwarta | II kwarta | III kwarta | IV kwarta | Wynik |
Phoenix Suns | 27-26 | 29 | 30 | 20 | 30 | 109 |
Sacramento Kings | 19-35 | 18 | 33 | 27 | 22 | 100 |
Dzięki wygranej, Suns ponownie przekroczyli granice 50% wygranych spotkań w tym sezonie (27-26), a co najważniejsze – nie stracili dystansu do Houston Rockets, którzy także wygrali, tyle że w poniedziałek. Historią tego spotkania był świetny występ, grającego w ostatnich tygodniach na bardzo wysokim poziomie DeMarcusa Cousinsa. Młody środkowy Kings nic nie robił sobie z obecności pod koszami Marcina Gortata i Robina Lopeza. Przestawiał zarówno jednego, jak i drugiego. Trafiał ponad rękami centrów Suns, oraz ogrywał ich w pojedynkach 1 na 1. W sumie zdobył 41 punktów, trafiając 16 z 25 prób z gry oraz zebrał 12 piłek.
Suns mieli jednak sporo szczęścia, ponieważ o ile nie szło im najlepiej w defensywie z powstrzymywaniem Cousinsa oraz Isaiaha Thomasa (25 pkt, 7 ast), który stał się czołową postacią „Królów”, o tyle ich postawie w ataku ciężko coś zarzucić.
Cała pierwsza piątka wystawiona przez Alvina Gentry’ego była dobrze dysponowana, poza rzutami dystansowymi, które zazwyczaj są silną stroną Suns. Tym razem Steve Nash i spółka trafili zaledwie 5 z 22 rzutów zza łuku. Odbili sobie to jednak w pomalowanym, skąd najczęściej w tym spotkaniu padały punkty. Suns rzucili aż 54 oczka z „trumny”, a Kings 52.
Będący faworytami w tym meczu Suns, dobrze rozpoczęli i już po pierwszej kwarcie osiągnęli 11-punktową przewagę (29-18), która urosła jeszcze o 5 oczek, kiedy Michael Redd do spółki z Joshem Childressem i Robinem Lopezem poprowadzili swój zespół do runu 14-4. Po niespełna 17 minutach gry było już 43-26 i można było mieć przypuszczenia, że osłabieni brakiem swojego strzelca – Marcusa Thorntona, Kings nie będą w stanie odrobić strat.
Okazało się jednak, że gospodarze mają jeszcze solidne rezerwy. Kolejne punty dorzucał Cousins (16 pkt do przerwy), a doskonale napędzający grę zespołu Thomas, udanie rozdawał piłkę to do Tyreke Evansa (8 pkt, 6 zb, 4 ast), to do Terrence’a Williamsa (16 pkt, 6 zb, 5 ast), który bardzo skutecznie zastąpił w roli strzelca Thorntona. Właśnie po trafieniu Williamsa na 43 sekundy przed końcem pierwszej połowy zrobiło się tylko 57-51 dla gości. Ostatecznie do przerwy prowadzili oni ośmioma punktami. Taka przewaga nie okazała się jednak problemem dla naładowanego energią, młodego zespołu Kings.
Kolejna kwarta to popis DeMarcusa Cousinsa, który w samej trzeciej ćwiartce zaliczył 13 punktów i 8 zbiórek. Kolejne trafienia dokładał także Thomas i przed ostatnią odsłona tego spotkania, Kings przegrywali tylko 78-79, żeby zaraz po wznowieniu gry prowadzić 82-81, po następnych punktach…Thomasa.
Z czasem jednak Suns zaczęli twardziej bronić, co przełożyło się na słabszą skuteczność Kings. O wygranej „Słońc” przeważyły dwa momenty. Najpierw przy stanie 93-88 dla Suns, Cousins popełnił faul ofensywny, za który powinien zostać ukarany przewinieniem technicznym, ponieważ odepchnął Channinga Frye’a (15 pkt, 6 zb, 3 blk, 0-7 za trzy). Po chwili na parkiet powrócili odpoczywający wcześniej Marcin Gortat i Steve Nash. I to Kanadyjczyk trafił dwa wielkie rzuty, które odebrały na dobre moc gospodarzom. Najpierw trafił za trzy przez ręce Evansa, a w kolejnej akcji w swoim stylu wyszedł na półdystans po zasłonie i zdobył punkty na 99-90. Na zegarze pozostawało 4:39 i doświadczony zespół Suns nie dał już odebrać sobie tak ważnego zwycięstwa
Nash zanotował 18 punktów i 12 asyst, kolejny raz świetnie współpracując z polskim środkowym. Gortat zaliczył 20 punktów, 10 zbiórek, 2 bloki i 2 przechwyty, ale też dopiero trzeci raz w karierze „spadł” za sześć fauli. Ostatni popełnił jednak już w końcówce, kiedy losy spotkania były przesądzone. Nie zmienia to faktu, że wyglądający na nieco ociężałego Counsins, zapadł mu na pewno w pamięć swoimi podkoszowymi manewrami.
Bardzo ważną rolę w wygranej Suns odegrał Michael Redd, który potwierdza, że jest świetnym – momentami seryjnym – strzelcem, mogącym jeszcze wiele dać zespołowi. Tym razem, wchodząc z ławki rzucił 16 punktów (7-14 FG), imponując szczególnie w drugiej kwarcie, kiedy w wielu spotkaniach Suns maja problemy.
Teraz przed Suns wyjazdowe spotkania z dwoma niezwykle ofensywnie nastawionymi zespołami, czyli Jazz i Nuggets. Obie drużyny rywalizują z Suns i Rockets o dwa miejsca, które gwarantują awans do playoffs. Każda porażka oddala zespół Marcina Gortata od rozgrywek posezonowych.
niestety tak jest ze zawsze jak Gortat kogoś kryje to tamten moze sobie wyniki wysrubować wysokie…
Nie kogoś, tylko imho przyszłego top3-5 centrów w lidze
Akurat Cousins ogrywa Polaka regularnie od dwóch sezonów.
Wiadomo, że Gortat monsterem w defensywie nie jest, a Cousins to zupełnie inna półka, ale stwierdzenie, że rywale jak zawsze wykręcają na nim niezłe staty jest sporym przekłamaniem. W ostatnich 10 spotkaniach został zniszczony tylko przez Howarda i Cousinsa (jak mają dzień to mogę zniszczyć większość centrów w lidze). Do tego dobre wyniki na nim wykręcili Duncan i Hilbert, ale równocześnie staty Gortata stały na podobnym poziomie. Monroe, Kaman, Jordan, czy Dalembert nie dali rady nic wyśrubować…
Polecam czytanie ze zrozumieniem @Gratek. Napisałem regularnie przez Cousinsa Gortat jest ogrywany, a Howarda to kolego nie wiem czemu mi tu wciskasz? Jeszcze Hibberta. Oto przykłady starć Cousinsa z Gortatem (w każdym z nich młody center Kings wypadł lepiej):
4 marzec 2012 16pkt/14zb
11 luty 2012 26pkt/9zb
30 marca 2011 17pkt/8as/7zb